[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapoznam was z nimi.
Zaległa taka cisza, \e a\ w uszach dzwoniło. Na wpół senna nocna ćma tłukła się pod
kloszem lampy na biurku. Milczało radio. Za szybami okien milczał przycichły świat.
Milczeliśmy i my.
 W moim laboratorium wypreparowałem wyciąg z tego kawałka tkanki jaszczura  Artur
Wikientiewicz mówił spokojnie, a\ nienaturalnie spokojnie.  Miałem przy tym masę roboty,
jeszcze ledwo \yję. Nie wszystko byłoby dla was zrozumiałe, więc opowiem tylko o wynikach
mojej pracy.
Zamyślił się. Zapalił papierosa. Potem odło\ył go i znów zaczął mówić, z wolna spacerując
po pokoju.
 Sam nie wiem, jak wam to opowiedzieć. Ty, Borysie, jako paleontolog, znasz zasady
biologii i współczesnej biochemii. Ale Roman& Geodeta śmiało mo\e nie znać zupełnie
podstawowych zasad genetyki i fizjologii. Dlatego więc postaram się mówić w sposób
przystępny. Będziesz się musiał trochę ponudzić, Borysie. Czy pan wie, panie Romanie, co to jest
DNA? Oczywiście, coś niecoś pan o tym wie, ale jednak objaśnię wkrótce. DNA  to podwójna
spirala, zło\ona molekuła kwasu nukleinowego, zasadniczy nośnik dziedziczności. Zapewnia
nieśmiertelność gatunkom \ywych organizmów, przekazując nie zmienioną dziedziczną
informację z pokolenia na pokolenie. Nie istnieją dla niej przerwy powodowane śmiercią. Zdolna
jest odtworzyć sama siebie z otaczających ją składników tkanki. Najciekawsze, \e natura jakby
zaplanowała nas nieśmiertelnymi. Jako organizm zło\ony z trzydziestu trylionów komórek.
Wystarczy, by komórki podzieliły ,się zaledwie czterdzieści razy, a wszystkie zostaną
gruntownie odnowione. Podział odmładza całkowicie. Komórka przekształca się w dwie nowe,
dokładnie podobne do starej, macierzystej. Dokładnie, lecz niezupełnie! W tym właśnie tkwi
sedno. W strukturze DNA gromadzą się błędy i odchylenia. Znikome, nieuchwytne. Ale komórek
jest wiele, ilość przechodzi w jakość i następuje wreszcie śmierć. Starość i zamieranie to
gromadzenie się błędów w strukturze. Zrozumiałe?
Borys kiwnął głową twierdząco. Dla mnie nie było to takie całkiem proste, ale zdawało mi
się, \e najwa\niejsze zrozumiałem.
 A czy nie mo\na by jakoś uchronić się przed tymi błędami, jakoś z nimi walczyć? 
spytałem.
 Utrafił pan w sedno, panie Romanie  Poło\encow poło\ył mi dłoń na ramieniu.  Właśnie
w sedno! Jak się okazuje, mo\na zwalczyć błędy, które narastają stopniowo w czasie mitozy,
czyli przy podziale jądra komórkowego. Za pomocą elektronowego paramagnetycznego
rezonansu otrzymałem widmo nukleoproteidów jaszczura. To tak\e jest podwójna spirala
podobna do kręconych schodów, gdzie rolę stopni spełniają wiązania azotowe. I w tych właśnie
wiązaniach kryje się cały sekret. Nie są od siebie oddzielone, jak u wszystkich zwierząt i roślin
na ziemi, a przeciwnie, tworzą zwartą trzecią spiralę, wypełnioną swobodnymi grupami atomów
 rodnikami. Kiedy podczas podziału komórek w jakiejkolwiek strukturze DNA powstaje defekt,
natychmiast zostaje usunięty przez owe rodniki. Są ostrym pogotowiem. Ostrym pogotowiem
nieśmiertelności. Wydzieliłem z preparatu substancję, która, jeśli wprowadzi się ją do organizmu,
rozmno\y się natychmiast, dotrze do wszystkich komórek i uczyni je nieśmiertelnymi. Ktoś
kiedyś wprowadził tę substancję do krwi przedhistorycznego jaszczura. Jaszczur zachował ją
i przekazał nam. A teraz&
Zadzwonił telefon. Poło\encow podjął słuchawkę. Twarz mu się tak zmieniła, jakby
sprawiono mu wielki ból. Odpowiadał spokojnie, pojedynczymi słowami. Nie sposób było
zrozumieć, z kim i o czym rozmawia. Powiedział cicho do słuchawki:  Tak, dobrze,
oczywiście&  i powoli odło\ył ją na widełki.
Potem zwrócił się do nas:
 Wybaczcie, moi drodzy, jest mi naprawdę strasznie przykro, ale muszę natychmiast
pojechać w pewnej bardzo wa\nej sprawie. Nie gniewajcie się. Zawiadomię was, znowu się
zbierzemy i pogadamy o wszystkim.
Wyszedłem na ulicę zupełnie oszołomiony. Głowa mi Spłonęła od natłoku myśli i byłem
nawet zadowolony, \e pada rzęsisty deszcz. Przynajmniej trochę mnie ochłodził. Dotąd nigdy
jeszcze nie zastanawiałem się nad nieśmiertelnością, a tu nagle zjawiła się tak niespodziewanie
bliska. Stała się uchwytna. Nie wiem; I czy to dobrze, czy zle, ale nawet nie bardzo zdawałem
sobie sprawę, czy chcę być nieśmiertelny. Przyprawiano to o zawrót głowy. Potem zacząłem
myśleć o Poło\encowie. To bez wątpienia zupełnie nieprzeciętny i umysł. Ale w jego \yciu
osobistym nie wszystko się dobrze układa. Przypomniały mi się jakieś niewyrazne
I napomknienia Wałerego o nieszczęśliwej miłości. To na ; pewno od tej właśnie kobiety był
przed chwilą telefon. Dlaczego nie daje mu spokoju? Po co go dręczy, przypomina o sobie, nie
pozwala zapomnieć? Na jego  miejscu ju\ dawno machnąłbym na nią ręką. Takiwspaniały
człowiek! I mimo siły charakteru, mimo całej swej potę\nej indywidualności nie mo\e się na to
zdobyć. Dziwna rzecz. A mo\e wcale nie taka dziwna. Po prostu bardzo ją kocha&
Któ\ to jednak mógł ofiarować tej rybie nieśmiertelność? Profesor Poło\encow nie mo\e
sobie pozwolić na fantazje, ale ja mogę, nie jestem profesorem. I napisałem sobie takie
fantastyczne opowiadanie.
Było to wiele, wiele milionów lat temu. Ciepła i zawiesista woda oceanu zdawała się
nieruchoma, przeglądały się w niej obsypane kwieciem drzewa. Szumiały gigantyczne dęby
i buki, z rozło\ystych platanów z wolna opadały liście. Niby miłosny dar magnolie rzucały do
wody swoje białe, pełne jadowitej i odurzającej słodkiej woni kwiaty.
Wysoko, pod upalnym niebem przelatywały ptaki o długich, zakrzywionych dziobach.
W gąszczu lasów gorące opary unosiły się nad bagniskami. W tych bagnach gniły pnie drzew,
rozkładały się cielska olbrzymich stworów z długimi jak pytony szyjami. Ktoś kogoś po\erał tam
bez ustanku. Od czasu do czasu tłusta, złocistobrązowa breja rozstępowała się i w czarnym jak
kawa grzęzawisku rozgrywał się śmiertelny pojedynek piętnastometrowych mezozaurów. A po
zacisznych norach, w ciemnych, wąskich szczelinach skał kryły się maleńkie, nie większe od
szczura zwierzątka. To ssaki, przyszli władcy ziemi.
W ognistych kłębach dymu hamujących silników odrzutowych na wąską piaszczystą
mierzeję powoli wylądował międzygwiezdny pojazd. Na jego powitanie wysunął się z wody łeb
jaszczura. Malutkie ślepia nie wyra\ały ani zdziwienia, ani radości, ani gniewu. Jeśli w ogóle coś
zaświtało w maleńkim mó\d\ku, to była to myśl pełna smutku, \e oto z nieba przybył ktoś
większy od niego. śadnych skojarzeń, całkowity brak jakichkolwiek powiązań warunkowych czy
zmysłowych. I jaszczur dał z powrotem nurka do wody. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •