[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewność, że wszystko jest gotowe na to najważniejsze wydarzenie. Shentob
stał u boku swojego podopiecznego z ręką na jego ramieniu. Mały dżin
milczał. Wszystko zostało już powiedziane.
W ramach rozrywki przed główną atrakcją wieczoru toczyły pojedynek
dwie grupy skrzydlatych demonów z dwóch szkół walki. Trey momentami
widział walczących, jak przemykali na tle wylotu tunelu: ogromne istoty z
paskudnymi ostrogami na nogach. Dobiegł go jęk tłumu, kiedy któryś ze
skrzydlatych stworów otrzymał cios, a w pewnym momencie, usłyszawszy
głuche uderzenie, spojrzał do góry i zobaczył, że jeden z zakrwawionych
demonów runął na ziemię tuż przed wyjściem z tunelu.
Gdy tylko skończyły się powietrzne pokazy, zamieciono podłoże areny i
ogłoszono fanfarami rozpoczęcie końcowej walki.
Trey miał się pojawić jako drugi. Shentob uprzedził go już wcześniej, że
tak zaplanowano. Zdziwiony chłopak zauważył wówczas, że w świecie ludzi
we wszystkich pojedynkach bokserskich czy turniejach wrestlingu, jakie
oglądał, jako ostatni zawsze pojawiał się czempion.
- Zastraszenie - odparł Shentob. - On wie, że samymi swoimi rozmiarami i
obecnością śmiertelnie wystrasza większość przeciwników, a przecież im
bliżej niego podchodzisz, tym większy się staje. Lubi obserwować twarze
przeciwników, kiedy się do niego zbliżają. Lubi też pławić się w uwielbieniu
tłumu tak długo, jak to możliwe.
Gdzieś nad głową Treya rozległy się kolejne fanfary i istoty zaprzęgnięte
do jego rydwanu rozpoczęły krótką podróż na pole walki. Mały demon
pobiegł jeszcze kilka kroków za rydwanem, dając chłopakowi ostatnie wska-
zówki:
- Pamiętaj o wszystkim, co ci mówił stary Shentob! - krzyknął, gdy
rydwan wyjechał z cienia na stadion zalany słońcem. - Pamiętaj, to jedyny
sposób, żeby go pokonać!
Wszyscy widzowie stali. Większość z nich witała likantropa buczeniem,
kiedy wjeżdżał na środek, lecz on prawie tego nie zauważył, ogłuszony
szumem krwi w uszach i waleniem serca. Niektórzy zaczęli skandować imię
Abaddona, coraz głośniej i głośniej, w miarę jak rydwan Treya zbliżał się do
czempiona. Na trybunach panowała atmosfera nabrzmiała grozą, jakby w
każdej chwili całe to miejsce mogło wybuchnąć. Abaddon stał pośrodku
nieruchomy jak posąg.
Któryś z widzów przeskoczył przez ogrodzenie ochronne i pobiegł w
stronę rydwanu Treya; wilkołak domyślił się, że to jakiś fanatyk gotów go
zaatakować. Miał już wyskoczyć na piasek i przygotować się do obrony, gdy
zobaczył, że w plecach istoty utkwiła czarna strzała i napastnik runął na
ziemię jak długi.
Tłum skwitował tę śmierć głośnym śmiechem, a ciało wyciągnięte poza
arenę obrzucono licznymi wyzwiskami.
Mistrz ceremonii przedstawił obu zawodników i zaraz wycofał się w
kierunku tunelu. Trzecia fanfara obwieściła rozpoczęcie pojedynku.
Trey obserwował czerwonoskórego demona coraz bardziej
przeświadczony, że jest skazany na porażkę. Jako wilkołak był duży: wysoki
na ponad dwa metry, masywny i muskularny, co, jak wiedział, odstraszało
większość istot. Ale w obecności stojącego przed nim demona czuł się
dosłownie jak karzeł.
Jego wilcze zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Wyczuwał
wszystko dookoła za sprawą synestezji. Strach otaczał go niczym
czarnobrązowa zasłona. Trey zastanawiał się, czy i Abaddon to wyczuwa,
ponieważ czerwony demon wyszczerzył zęby w uśmiechu. Słuch Treya był
zbyt wyostrzony, by znieść hałas panujący na trybunach, dlatego cieszył się,
że hełm na jego głowie w pewnym stopniu tłumi odgłosy.
Widzowie krzyczeli, a kiedy sygnał trąbki oznajmił początek walki,
wrzaski jeszcze się wzmogły.
Tym razem Abaddon nie zamierzał popisywać się przed publicznością ani
odwrócić się plecami do nieznanego przeciwnika. Mierząc Treya zimnym
spojrzeniem, przesunął się w prawo. Trey zrobił to samo - przeciwnicy
zaczęli się okrążać. Abaddon zamarkował kilka uderzeń, lecz wilkołak
wiedział, że demon tylko udaje, i nie reagował. Jak należało się spodziewać,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]