[ Pobierz całość w formacie PDF ]
farba, a okienka były przyprószone solą morska.
A najgorszy był ten fetor. Parris nie miała już wątpliwości,
skąd pochodzi.
Zdechłe ryby! Nigdy w życiu nie czuła tak strasznego odoru.
Parę kroków dalej mężczyzna w żółtym kubraku spłukiwał
szlauchem pokład. Niestety wstrętna woń utrzymywała się w
dalszym ciągu.
Brad zatoczył ręką koło.
To Tabithas Curse", statek wielorybniczy.
Wie... wielorybniczy?
Tak. Nie mogę uwierzyć, że panią tu widzę. Nie wiedziałem,
że pani lubi kaszaloty.
Nie lubię! To koszmarne nieporozumienie. - Wyjęła z torebki
zaproszenie. - Tu jest napisane Lunch na jachcie Kingma-
nów", widzi pan? - Podsunęła mu przed oczy kartkę.
Umiem czytać. - Ze złością odepchnął kartkę. - Może jestem
głupi, ale nie aż tak.
Nigdy tego nie mówiłam
Czasem nie trzeba słów.
Co to ma znaczyć?
Widziałem, jak pani na mnie patrzy. Uważa mnie pani za idio-
tę, bo nie umiem dopasować koszuli do spodni. Codziennie
pływam na takich łodziach. - Rozejrzał się wokół.
- Garnitur byłby trochę nie na miejscu.
Mimo to wyglądał całkiem dobrze. Miał na sobie granatową
bluzę i spodnie khaki podkreślające opaleniznę i męską syl-
wetkę.
S
R
Był bardzo muskularny. I bardzo... przystojny!
Przełknęła ślinę, robiąc krok w tył. Nie da niczego po sobie
poznać. Wystarczy, że znalazła się na tym okropnym statku.
Nie popełni więcej błędów.
Niech zaraz zawrócą do brzegu - zażądała.
Nie ma mowy.
Nie mogę zrezygnować z lunchu u Kingmanów. Mają przeka-
zać eksponaty na moją aukcję.
A ja nie mogę zrezygnować z szukania wielorybów. Zaprowa-
dzą mnie do kałamarnic. - Spojrzał na ocean. -Przynajmniej
taką mam nadzieję.
Nie mogę siedzieć przez cały dzień na tej nędznej skorupie!
Powoli zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
W tych butach na pewno nie.
W żadnych butach! - Była wściekła, że jej perfidne ciało zare-
agowało podnieceniem na spojrzenie Brada. - Musimy zawró-
cić.
Przykro mi - uśmiechnął się - ale znów jest pani skazana na
moje towarzystwo.
Nie na długo. - Wyciągnęła z torebki telefon komórkowy. Pu-
sty czarny ekran! Bateria siadła... W ferworze ostatnich przy-
gotowań przed aukcją zapomniała ją naładować. Wymamrotała
pod nosem przekleństwo. - Czy mogło mnie spotkać coś gor-
szego?
Oczywiście, ale skoro już musi tu pani tkwić, to może warto
by poszukać coś dobrego w tym, że znalazła się pani na tym
statku?
Parris spojrzała na zniszczony i cuchnący pokład.
- Nie sądzę.
Wzruszył ramionami.
S
R
- Jak pani uważa. - Wszedł po schodkach do sterowni.
Było tylko jedno rozwiązanie. Bunt.
Godzinę pózniej Brad zobaczył, że Parris jest pod pokładem i
zaciska kurczowo dłonie na stoliku.
- Będzie pani tu siedzieć przez cały dzień?
Powolnym ruchem odwróciła ku niemu głowę. Jej twarz
była szara, prawie zielonkawa. Usta miała mocno zaciśnięte,
jakby powiedzenie tylko jednego słowa mogło od razu spo-
wodować mdłości.
Uśmiechnął się. Jerry, okupujący jak zwykle miejsce przy ma-
szynce do kawy, spojrzał na Brada pytająco, który jednak nie
spieszył się z wyjaśnieniami.
- Za duże fale na oceanie? - spytał z niejakim sadyzmem,
uważał bowiem, że Parris zasłużyła na karę za wyniosłość
i zarozumialstwo.
- Proszę mnie zostawić w spokoju! - rzuciła gniewnie.
Brad się roześmiał. Wziął ją za rękę i pociągnął delikatnie do
góry.
Chodzmy. Tutaj nie poczuje się pani lepiej.
Nie chcę czuć się lepiej. Chcę umrzeć. - Przycisnęła dłoń do
żołądka.
Proszę mi zaufać.
Spojrzała na niego podejrzliwie. Musiała jednak czuć się na-
prawdę fatalnie, bo powlokła się z nim na wiotkich nogach.
Pomógł jej wejść do góry po drabince, bo obcasy wpadały do
dziur w aluminiowych stopniach.
W pewnej chwili wyciągnął rękę, żeby ją podtrzymać. Objął
wąską talię i kiedy Parris zrobiła krok, jej jedwabna suknia
otarła się o jego dłoń. Zupełnie jakby dotknął nagiego ciała...
S
R
Z wrażenia omal nie spadł z drabinki. Lepiej będzie, jeśli tro-
chę się odsunie.
Tylko że teraz jeszcze lepiej widział linię zgrabnych pleców,
łuk pośladków i sprężyste biodra.
Aódz zakołysała się na fali i Parris zatoczyła się wprost w jego
ramiona. Bradowi zrobiło się gorąco.
- Ostrożnie - powiedział bardziej do siebie niż do niej.
Gigi patrzyła, jak zataczają się oboje niczym pijacy, po
czym wystawiła pysk do słońca.
- Jestem ostrożna. - Parris odsunęła się.
Hm. Może zarozumiała dama nie jest jednak obojętna na jego
wdzięki.
Potrząsnął głową. Płynął statkiem po to, żeby prowadzić bada-
nia. Powinien zebrać ważne informacje, jeśli chce przekonać
do swoich planów władze fundacji. Skoro tematem jego pracy
nie były relacje biologów oceanicznych z kobietami z wyż-
szych sfer, to powinien skoncentrować się na kałamarnicach i
wielorybach, a nie na fantastycznych nogach pewnej młodej
damy.
Parris weszła na ostatni stopień, potem wyprostowała się i zro-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]