[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ramieniu czarownicy. Dziewczyna zaczerpnęła siły od mężczyzny, a gdy nabrała energii,
natężyła się i skierowała ją ku klejnotowi... ach, jak się natężyła. Jednak jakaś jej cząstka,
niewielka, głęboko skryta, dziwiła się temu, czego dokonała. I skąd wiedziała, co należało
zrobić?
Istotę czerwonego promienia stanowił rozbestwiony ogień, który coraz bardziej
wchłaniał jasne światło klejnotów. Ręka Yonana ześliznęła się z ramienia dziewczyny, Kelsie
przestała być częścią owego sprzężenia, które dawało jej energię do dalszej walki. Raptem
spostrzegła, iż wojownik biegnie skrajem zapadliny, w której leżał miniaturowy świat.
Kierował się ku miejscu, z którego wystrzelał czerwony promień. Tamto muzyczne
pobrzękiwanie, towarzyszące zbliżeniu się klejnotów, zagłuszył grzmot, który przypomniał
Kelsie o wibracji w zwalistym potworze, o bębnach Thasów. Wciąż walczyła, by utrzymać
klejnot przy życiu, nakarmić go własną wolą.
Wittle poruszyła się i podzwignęła na rękach. Twarz miała wymizerowaną, wyglądała
tak, jakby dziesiątki męczących lat upłynęły od momentu, kiedy spoczęła zemdlona. Ale raz
jeszcze jej usta poruszyły się bezgłośnie, Kelsie sądziła więc, iż czarownica recytuje
modlitwę.
Z oddali dobiegł do Kelsie krzyk, szczęk zbrojnych ramion. Yonan musiał dotrzeć do
wroga! Mimo to Kelsie pomyślała, że niewiele zdoła on tam zdziałać. Raptem rozległ się
krzyk, który wzbił się ponad odgłos bębna...
- Glydys... Ninutra!
Wittle zaś, uniósłszy się już na kolana, wykrzykiwała:
- Na wolę Langue, na moc Thresees, przez pamięć na Janderoth!
Ci - a może te - których ta dwójka wywoływała czy też przywoływała, nic dla Kelsie
nie znaczyli - niemniej była zdecydowana nie ustąpić. I znowu owa niewielka jej cząstka
zastanawiała się, czemu zwycięstwo było dla niej tak ważne. Cóż ten świat znaczył dla niej?
Mimo to cała jej reszta drżała obserwując ów rozprzestrzeniający się cień.
Ale czy cień się rozprzestrzeniał? Dziewczyna była pewna, iż paluch ciemności, który
przeciął jeden z zakątków, chcąc dotrzeć do przylądka wybiegającego w przedziwne morze,
wycofywał się z wolna. Na owym przylądku przebudziła się płomienna iskra, gorejąc
niebiesko. Pojawił się jeszcze jeden niebieski ognik, bliżej niej, jego płomień był jasny. Dwa
blizniacze słońca, czyli klejnoty, obracały się dalej, a krwistoczerwona mgiełka wokół nich
zmniejszyła się nieco.
Kelsie skoncentrowała się, próbując usunąć ze swego umysłu te bitewne dzwięki,
które docierały do niej z przeciwnej strony rozpadliny. Jej towarzysze przywoływali
własnych bogów, sobie tylko znane postaci mocy. A cóż ona mogła przywołać poza tym, co
w niej tkwiło?
Jęknęła nie wiedząc, iż jej usta ułożyły się na kształt owego dzwięku, a gdzieś w
trzewiach buzowała złość, której nie rozumiała, lecz która podniecała ją tak, jak tamten
pierwszy wybuch protestu, co sprawił, iż przeszła przez bramę. Jak nie mogła świadkować
śmierci zwierzęcia, lak teraz sprzeciwiała się śmierci świata. Albowiem ów miniaturowy kraj
leżący poniżej był dla niej tak prawdziwy jak ten, co znajdował się poza kamiennymi
kolumnami.
NIE! Kelsie nie wykrzyczała żadnej prośby do bogów ani nie wydała wojennego
zawołania, po prostu przelała całą swą wolę na klejnoty. Być może Wittle również zrobiła to
samo, bo drogocenne kamienie poczęły wirować tak szybko, iż jeszcze raz utworzyły ognistą
kulę. Czerwony promień owinął się wokół niej, ale nie zdołał przeciwstawić się wybuchowi
promieniowania, pokonać go.
Tym razem krzyk dobiegł ją z prawa. Pewnie Yonan został zmuszony do cofnięcia się
przez potężniejszego od siebie przeciwnika. Mimo to czerwony promień począł pulsować,
siła stanowiąca jego istotę działała z przerwami, załamywała się od czasu do czasu. Gdy
zamrze jeszcze raz... wola - użyj woli! I Kelsie tak też postąpiła.
Czerwony promień nie atakował już klejnotów, usiłował trafić prosto w leżący w dole
miniaturowy świat... Tkwiąca w nim siła dopadła niebieskiej skry połyskującej na morzu... i
drugiej na lądzie. Klejnoty wirowały w oślepiającym blasku, iskry płynęły nieprzerwanym
strumieniem i rozpryskiwały się we wszystkie strony. Układały się w przedziwny wzór ponad
tym światem w dole, a tam, gdzie uderzyły, zapalały się nowe niebieskie płomyki. Cienie
odskakiwały od nich i pędziły to tu, to tam, usiłując stłumić każdą iskrę, nim ta wybuchnie
płomieniem.
Rozległ się szczęk mieczy. Kelsie, wyrwana ze stanu koncentracji, spojrzała w prawo.
Yonan niewątpliwie zmuszony był się wycofać. Związały go w walce dwie człekokształtne
postaci i stworzenie rodem z koszmarnego snu. Mimo to młody mężczyzna odparowywał i
zadawał ciosy, jak gdyby nie pierwszy raz wznosił tego rodzaju mur ze stali.
- Klejnot... podtrzymuj klejnot! - Wittle przerwała śpiew i znalazła się koło
dziewczyny, grzebiąc boleśnie w jej ręku zagiętymi palcami. Tak... klejnot. Dziewczyna
ponownie spojrzała na bitwę toczącą się ponad światem w dole. Od tego szaleństwa zaparło
jej dech. Jeden z drogocennych kamieni począł zwalniać obroty, iskry przestały rozpryskiwać
się na wszystkie strony i wzniecać ogień na ziemi leżącej poniżej. Czerwony promień światła
nie usiłował dłużej walczyć ani z klejnotami, ani ze skrami, uniósł się natomiast mierząc
prosto w Wittie i w Kelsie.
Dziewczyna poczuła się tak, jakby wchłonęła ją fala płynnych nieczystości. Wszystko
stało się okrutne, przygnębiające, a nasiona zła w jej własnej naturze żywo reagowały na to,
co niósł ze sobą czerwony promień. Teraz Kelsie musiała walczyć - nie z promieniem - lecz z
tym, co się w niej znajdowało. Wszystkie małe podłości, do jakich kiedykolwiek była zdolna,
jakim kiedykolwiek uległa, odżyły w jej pamięci, wszystkie dawne niepowodzenia i
zwątpienia omal jej teraz nie zadusiły. Co tu robi, narażając własne życie, a może nawet
więcej niż zwykłe swe fizyczne istnienie, w tej oto bitwie? Nie ma żadnych powodów, by
bronić świata, w którym się nie urodziła i z którym nic jej nie wiąże. Nie, ten klejnot, który
tak hołubi, przynależy do zmarłej kobiety, co poniosła karę za swe szaleństwo, a przecież
ona, Kelsie, jest o krok od tego, by udać się w jej ślady.
Nie władała taką mocą jak Wittie, a to, czym rozporządzała, przepadło, od kiedy tu
przybyła. Czegóż próbowała dokonać?
To coś w niej niewielkiego, coś, co się podwoiło, co szydziło z niej przez wszystkie te
dni i noce, kiedy wędrowała, zepchnęło na bok przeszkody i niemal opanowało jej umysł.
Wystarczyło tylko powstać, zerwać więz z klejnotem i wyjść stąd na wolność - nie, było to
coś znacznie więcej niż zwykła wolność, albowiem ci, co stali po przeciwnej stronie,
ofiarowywali nagrodę...
Ich nagrody! Być może zdołaliby ją przekonać, poszli jednak za daleko, chcąc ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]