[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwili wróciła do przeliczania pieniędzy.
104
Wszedł Van Luk Wan i podniósł wysoko brwi na widok góry tysiącdolarowych
banknotów.
Widzę, że transakcja się udała.
Obdarzyła go swym kocim uśmiechem.
Doskonale. Nie zobaczymy już pana Ponnosana. Po powrocie do Bangkoku
i pokazaniu tych kamieni prawdziwym ekspertom dowie się, że kupił alaskański
jaspisowiec wart najwyżej pięćdziesiąt dolarów. Przeciągnęła się z ziewnię-
ciem. Sama nie wiem, co sprawia mi większą przyjemność: orgazm czy osku-
bywanie podkładających się tajskich biznesmenów.
Wan się uśmiechnął, ale jego oczy nie opuszczały stosu banknotów. Dobrze
bawiłaś się w Bangkoku? spytał.
Niemal zamruczała na miłe wspomnienie. Doskonale. W ogóle miałam
wspaniały tydzień.
Obecny może będzie jeszcze lepszy. Otrzymałem właśnie wiadomość, że
Duńczyk i Francuz przylecieli do Phnom Pehn. Przed godziną zameldowali się
w hotelu Cambodiana .
Connie wyprostowała się. Pieniądze poszły w zapomnienie. Więc Creasy
dopadł Trana? spytała.
Tak by z tego wynikało. Albo Creasy jest bardzo przebiegły albo bardzo
bogaty. Tran nadal przysyła meldunki. Creasy go kupił w dalszym ciągu prze-
bywa w Sajgonie. Jego przyjaciel, Guido Aurellio, zniknął.
Potakiwała głową, pełna zadumy.
Tak, Creasy jest chytry. Przysłał tu straż przednią, żeby się rozejrzała i ze-
brała informacje. A sam udaje niewiniątko. Ale zapewniam cię, że wkrótce także
przyleci do Phnom Pehn. Wówczas rozpoczniemy następną fazę. Jej kocie
oczy zwęziły się. Powiedziałeś Tranowi, co grozi jemu i jego rodzinie, jeśli
nas zdradzi?
Tak. To uprawdopodobniło naszą historyjkę.
Zwietnie. Więc kiedy Creasy opuści Sajgon, każ komuś zabić całą rodzinę
zdrajcy.
Czy to konieczne?
Oczywiście. Ludzie muszą wiedzieć, że zawsze spełniamy nasze grozby.
Ta historia się rozniesie. Będą się nas bardziej bali.
ROZDZIAA DWUDZIESTY
DZIEWITY
Nie pokazano im nawet karty.
Stary właściciel bistro powitał Creasy ego cmoknięciem w oba policzki
i niedzwiedzim uściskiem. Susan pocałował w rękę. Następnie wskazał stolik
w rogu sali.
Przy odrobinie wyobrazni mogli myśleć, że siedzą w paryskim bistro: kra-
ciaste obrusy, stare lustra i sztychy na ścianach. Najpierw jedli gęstą zupę rybną,
potem pieczone jagnię, wreszcie francuskie sery i owoce. Na wszystkich stolikach
paliły się świece. W paryskich lokalach rzadko się to spotyka. Pili bardzo dobre
wino i Susan wypiła go nieco zbyt wiele.
Oprócz mało znaczącej wymiany słów, nie prowadzili poważniejszej rozmo-
wy. Bistro było prawie pełne. Z głośników płynęły przytłumione dzwięki francu-
skiej muzyki. Edith Piaff śpiewała Je ne regrette rien . I właśnie wówczas Susan
zauważyła coś dziwnego: Creasy obrócił głowę w stronę baru i pochwycił wzrok
starego właściciela, siedzącego za ladą na wysokim stołku. Obaj oddali sobie krót-
ki salut podniesionymi dłońmi.
O co tu chodzi? Co to miało być? spytała.
Wahał się chwilę, zanim wyjaśnił: Stara historia. Jean jest byłym legioni-
stą. Walczył pod Dien Bien Phu i służył potem jeszcze w Algierii, kiedy pucz
się załamał. Mój pułk podpalił własne koszary i wymaszerował w nicość. . . Idąc
śpiewaliśmy. . . Je ne regrette rien!3 Wspomnienie tego mocno wyryło się w na-
szej pamięci. Kiedy Edith Piaff umarła, dawni legioniści wysłali straż honorową
na pogrzeb. Co roku, w rocznicę śmierci piosenkarki, składane są kwiaty na jej
paryskim grobie. Z kartką, na której jest napisane jedno słowo: LEGIA.
Załamał mu się głos, co do głębi poruszyło Susan. Wydawało się to dziwne,
że tacy ludzie jak Creasy mogą ulegać podobnym nastrojom. Po chwili jednak
zrozumiała. %7łycie Edith Piaff i życie legionistów miały wiele wspólnego. Ona
i oni byli w istocie sierotami tego świata.
3
(franc.) Niczego nie żałuję.
106
Zapoznając się w Waszyngtonie z materiałami przesianymi przez Interpol, Su-
san znalazła informację, że Creasy był dwukrotnie żonaty. Jego pierwsza żona
i jedyne dziecko zginęli w katastrofie samolotu PanAm nad Lockerbie. Drugą żo-
nę rozerwała na strzępy bomba podłożona do samochodu w Londynie. Już samo
przebywanie w pobliżu Creasy ego stanowiło niebezpieczeństwo. Może właśnie
uświadomienie sobie tego, a może wino, spowodowało, że poczuła, jakby prze-
szył ją prąd. Patrzyła na podświetlaną płomykiem świecy pokiereszowaną twarz
o oczach na pół przesłoniętych broniącymi się przed dymem powiekami on
sam nie palił patrzyła na siwe, krótko przycięte włosy i niemal dostrzegała
czającą się w tym człowieku i obwieszczaną światu grozbę. Uświadomiła sobie
nagle, że ją podnieca seksualnie.
Zmieszał ją jeszcze bardziej, gdy powiedział: Nie przypominam sobie,
abym kiedykolwiek jadł kolację w podobnie romantycznym miejscu z kapitanem
amerykańskiej Armii.
Roześmiała się. Może powinnam była przyjść w mundurze.
Nigdy nie chciałbym cię zobaczyć w mundurze powiedział. Ten strój
lepiej do ciebie pasuje. Jesteś przedziwnie piękna, Susan. Na pierwszy rzut oka
wydajesz się okropnie surowa. Potem to wrażenie mija, pojawia się miękkość. . .
Poczuła się nadspodziewanie zadowolona z komplementu. Od bardzo dawna
nikt jej nim nie obdarzył.
Czy w twoim życiu istnieje teraz jakaś kobieta? spytała zdziwiona wła-
sną odwagą.
Nie. Wisi nade mną fatum. Bywam niebezpieczny dla kobiet.
W pewnym sensie to rozumiem. Nie pracujesz w biurze od dziewiątej do
piątej.
Aokciami wsparł się o stół i ściszył głos.
Pomówmy teraz o tobie, Susan. Aby przeżyć tak długo w zawodzie, jaki
jeszcze wykonuję, muszę być niesłychanie czujny. Muszę wszystko dostrzegać,
i dostrzegam. Pilnie ci się przyglądam od paru dni i wiem, że coś się wydarzyło.
Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę bardzo cię lubię. . . Bardzo. Z początku
myślałem, że twój stan to reakcją na wydarzenia nad rzeką. Ale teraz wiem, że
byłem w błędzie. Chodzi o zupełnie coś innego. O co?
Być może podziałał nastrój miejsca.
Trzy dni temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży wyrzuciła z siebie.
Jedyną jego reakcją było wypicie łyka zimnej wody. Teraz opowiedz mi
wszystko od początku powiedział po chwili. Nie jestem twoim ojcem, prze-
łożonym ani kochankiem. Jestem po prostu przyjacielem.
Zaczęła mówić. Przez piętnaście minut słuchał w milczeniu, potem powie-
dział: W tym konkretnym wypadku aborcja wyglądałaby na ucieczkę.
To moja decyzja odparła.
Oczywiście, że twoja. Ale to byłaby tragedia.
107
Jak możesz tak mówić?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]