[ Pobierz całość w formacie PDF ]
złapał taksówkę i ruszył za karetką do szpitala. W ciągu dziesięciu minut zdołał przekupić
dwie pielęgniarki i trzech salowych, żeby pozwolono mu czekać na tym samym piętrze,
151
co sala operacyjna. Kiedy dowiedział się, iż Vincent nie żyje, zadzwonił do Eda
powiadomić go, że jedzie do Corrada.
- Kto to zrobił? szepnął Ed do słuchawki.
- Bocca.
- Co z Vincentem?
- Nie żyje.
- Straszne! - jęknął Ed i dwie ogromne łzy spłynęły mu po policzkach. - Dla taty
będzie to okropny cios.
- Jest silny - rzekł Angelo.
- No, przynajmniej nie będziemy musieli oddać Vincenta Charleyowi.
- Tak. Ale fakt jest, że z Vincentem ostatnio działo się coś dziwnego. Zmienił się.
Niegdyś był energicznym człowiekiem, już jako szczeniak był z niego prawdziwy tygrys,
ale potem coś w nim pękło, zmienił się nie do poznania.
- To przez córkę - oświadczył Ed. - Zatruwała mu życie. Dobra, jedz do taty i
powiedz mu, co się stało.
Za pięć szósta Angelo wysiadł z taksówki przed rezydencją Sesterów. Gdy tylko
doszedł do schodów, drzwi się otworzyły. Przywitała go Amalia z twarzą poszarzałą ze
smutku. Angelo objął ją i poklepał po ramieniu, mrucząc coś cicho.
- Tatuś z miejsca wyczuł, że stało się coś strasznego, skoro nie przyjechaliście od
razu.
Angelo wspiął się wolno po schodach na piętro i zastukał do dwuskrzydłowych drzwi
pokoju mieszczącego się po zachodniej stronie budynku. Głos ze środka polecił mu
wejść.. Wszedł, zamknął za sobą drzwi i zbliżył się do Don Corrada.
- Kto zginął? - spytał starzec.
- Vincent.
- Kto go zabił?
- Człowiek Bocci.
- Gdzie?
- Przed biurem Eda.
- Widziałeś?
- Tak.
- Jak to się stało, że ty ocalałeś?
Stałem kilka kroków za Vincentem, a Ed kupował gazetę. Zresztą zabójcy wyraznie
chodziło tylko o Vincenta.
Drobny starzec spojrzał przez okno w kierunku Manhattanu, na oszklone wieżowce
połyskujące w ostatnim blasku zachodzącego słońca niczym tłum mokrych ludzi w łazni.
Vincent był wspaniałym człowiekiem rzekł. Nieśmiałość nie pozwalała mu okazywać
uczuć, ale bardzo wszystko przeżywał. Kochał swoją rodzinę. Na pierwszym miejscu
zawsze stawiał honor.
Nigdy go nie zapomnimy.
- Tacy jak on nie rodzą się na kamieniu! Ale potem... sam nie wiem... jakby się nagle
zestarzał. Kiedy mu powiedziałem, że czas, by się wycofał, nawet nie zaprotestował.
152
Przed kilkoma dniami zaprosiłem na obiad Charleya i zaproponowałem mu objęcie
stanowiska szefa. Jestem pewien, że świetnie da sobie radę.
Angela przeszył ból promieniujący od żołądka aż po lewe ramię, tak silny, że jęknął
tylko i opadł na fotel.
- Angelo, Angelo, przeżyłeś dziś straszne chwile. Nie jesteś już młodzieniaszkiem.
Musisz odpocząć.
Angelo wyjął z prawej kieszeni marynarki małą buteleczkę, powoli zdjął nakrętkę,
wysypał na dłoń dwie pastylki i wrzucił sobie do ust. Don Corrado podał mu kieliszek
wina, żeby je popił.
- Już mi minęło - rzekł Angelo.
- Możemy rozmawiać, czy wolisz odpocząć?
- Możemy rozmawiać. Nalej mi jeszcze wina, a będę |gotów śpiewać.
Don Corrado ostrożnie napełnił mu kieliszek, po czym |znów usiadł na wprost
swojego consigliere. - Co napisał Charley?
- Charley żąda bardzo wiele odparł Angelo, wyjmując z kieszeni list. Rozpostarł
kartkę na kolanie, włożył okulary w drucianej oprawie i odczytał list na głos.
- Wiesz co? Teraz rozumiem, dlaczego Charley pomyślał, że chcę go załatwić, gdy
zaproponowałem mu objęcie posady Vincenta stwierdził Don Corrado.
- Cóż, tak właśnie myślimy my, Sycylijczycy.
- Maerose chciała, żeby Vincent cierpiał. Wcześniej wiele sama nacierpiała się
przez niego. Czasami mi się zdaje, że może tak było im pisane, aby jedno cierpiało przez
drugie. Vincent chciał zlikwidować Charleya, bo wmówił sobie, że Charley skrzywdził
Maerose i właśnie dlatego stała się opryskliwa dla niego, Vincenta, podczas gdy on
pragnął całą duszą, by kochała go tak, jak córka powinna kochać ojca. Kiedy dowiedział
się, że Charley poślubił kobietę, która wraz z Louisem Palem obrobiła nas w Vegas, po
prostu coś w nim pękło. A ponieważ pech go już wówczas nie odstępował, właściwie
trudno się dziwić, że wynajął akurat żonę Charleya, by sprzątnęła twojego syna.
- Masz rację, Corrado. Też zauważyłem, że Vincent się zmienił. Stracił ochotę do
życia. Wypalił się.
- No, trudno mi mieć do Charleya pretensje. Gdybym wiedział... Był przekonany, że
zaproponowałem mu awans tylko po to, żeby uśpić jego czujność, a tymczasem
poleciłem Vincentowi, żeby kazał go rozwalić. Gdy więc powiedziałem jego żonie, żeby
zwróciła nam resztę pieniędzy i zapłaciła karę, bo jest żoną Charleya, a my żon nie
zabijamy, uznał, że chcę odzyskać forsę, a potem i tak każę ją kropnąć. Charley jest
mężczyzną. Musi walczyć. Wziął się do dzieła z takim samym zapałem i energią jak
wtedy, gdy w wieku lat trzynastu załatwił w Bronksie Małego Phila Terrona. Wije musimy
wyjaśnić to nieporozumienie. Ed chce odzyskać bank i zarobić siedemdziesiąt milionów
dolarów, bardzo słusznie, ale dla mnie równie istotne jest odzyskanie zaufania Charleya.
Kto będzie pośrednikiem?
- Ja.
- Dobrze. Kiedy się z nim zobaczysz, powiedz mu, że musi się spotkać ze mną,
żeby dobić targu. Niech przyjedzie tutaj. Chętnie zaprosiłbym go na obiad, bo Charley
lubi dobrze jeść, ale obawiam się, że byłby za bardzo spięty, aby mieć z tego
153
przyjemność. Umów nas lepiej około piątej w jakiś słoneczny dzień. Jeśli będzie padać,
przełożymy spotkanie. Niech zjawi się tutaj. Powiedz mu, że jeśli chce. Amalia pojedzie z
tobą tam, gdzie poleci ci ją zabrać - my nie będziemy wiedzieli dokąd i zaczeka z jego
żoną, dopóki on stąd nie wyjdzie, więc gdybym próbował go wykiwać, ryzykowałbym
życie mojej ukochanej córki. Musimy wyjaśnić sobie z Charleyem to całe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]