[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Slowy. Znów nic. Ale uczucie, które temu towarzyszy³o, by³o inne, nie-
znane. To nie brak reakcji ze strony nieprzytomnego odbiorcy ani blo-
kada mentalna. Dziwne. Tak jakby coS wiêzi³o jego mySli. JakaS si³a tak
potê¿na, ¿e potrafi³a nie tylko zak³Ã³ciæ porozumienie, ale te¿ ukryæ swoje
istnienie. Inomir nie czu³ ¿adnej konkretnej ingerencji, ¿adnego okre-
Slonego xród³a mocy. Wyspy s¹ pe³ne niespodzianek&
Drzwi sypialni skrzypnê³y leciutko. Trzasnê³a jakaS deska w pod-
³odze. Smuk³a sylwetka przesunê³a siê na tle okna. Stanê³a na chwi-
lê obok ³o¿a, a potem przysiad³a w nogach.
Czemu nie Spisz, Beala?
278
Przysz³am do ciebie, panie.
Idx spaæ.
JesteScie inni od wszystkich ludzi powiedzia³a ignoruj¹c
polecenie. A ty jesteS zupe³nie inny nawet wSród innych.
Inomir nie odezwa³ siê.
OcaliliScie dziS ¿ycie czterech makoshines&
Czterech ludzi poprawi³. Ludzi, którzy mogli zgin¹æ tyl-
ko dlatego, ¿e my nie znamy obyczajów waszej wyspy. MusieliSmy
ich ratowaæ.
Teraz Beala siê nie odezwa³a.
Zanim wyjedziemy, musimy uzyskaæ gwarancjê, ¿e nic siê wam
nie stanie. Na razie Butryg za³atwi³ sprawê tak, ¿e po prostu odwo³a³
decyzjê o odes³aniu ch³opców. Wysz³o tak, jakby nigdy nie przestali
byæ w naszej s³u¿bie& Chyba powinnaS mi jutro wiêcej opowiedzieæ
o Makoshy, makoshinach, Radgich i innych rzeczach. A teraz idx spaæ!
Dobrze, opowiem.
Nie ruszy³a siê.
Kiedy odjedziecie, panie?
Nie wiem. Jak odnajdziemy przyjació³ i za³atwimy swoje spra-
wy. Nied³ugo.
Ja pojadê z tob¹, panie.
Inomir a¿ podniós³ siê na ³Ã³¿ku.
To chyba nie bêdzie mo¿liwe.
Przysz³am do ciebie, bo pojadê z tob¹ powtórzy³a dziew-
czyna.
UmówiliSmy siê, ¿e bêdziesz mnie s³ucha³a, zapomnia³aS?
Musisz tu zostaæ. W królestwie Donvadona nie ma niewolników.
To ty zapomnia³eS, panie. Zwróci³eS mi wolnoSæ. A ja, jako wolny
cz³owiek biorê j¹ sobie. I mam prawo sama decydowaæ. Pojadê z tob¹.
Inomir zacz¹³ siê Smiaæ.
A ja nie mam ju¿ nic do powiedzenia?
Mów, co chcesz, panie. Ja i tak pojadê.
Dziewczyna wsta³a, podesz³a bli¿ej, a potem bez s³owa wSliznê-
³a siê pod przeScierad³a.
Po co mam ze sob¹ braæ dziewczynê, która mnie nie s³ucha?
Nie bierzesz mnie ze sob¹, panie. To ja idê z tob¹.
Inomir zastanowi³ siê powa¿nie nad tym rozró¿nieniem. Doce-
ni³ je i uSmiechn¹³ siê.
W takim razie bêdziesz musia³a nauczyæ siê mojego imienia,
Bealo.
279
Wiem, jak masz na imiê powiedzia³a powa¿nie. Ty jesteS
mój Inomir. Ale powiem to wszystkim dopiero, gdy odp³yniemy z wysp.
Hwedczuk mia³ wra¿enie, ¿e ten lot nigdy siê nie skoñczy. Po-
tworna si³a nios³a ich w powietrzu, jakby dwóch têgich ch³opa nagle
utraci³o swoj¹ wagê. Woj trzyma³ w garSci nogawicê Donvadona
i modli³ siê, by chora rêka nie puSci³a. Nie widzia³ morza. Kiedy
spadli do wody, uderzenie zapar³o mu dech, a zaciSniêta d³oñ odmó-
wi³a pos³uszeñstwa. Nie chcia³ siê zanurzyæ, ale woda go wci¹gnê-
³a. Otworzy³ oczy& i nie zobaczy³ nic w zielonkawej poSwiacie.
GdzieS nad g³ow¹, tam gdzie jasno, prawie bia³o, by³o powietrze.
Wybi³ siê silnie nogami, poci¹gn¹³ d³oñmi. Wyskoczy³ na powierzch-
niê jak korek. Na szczêScie nie by³ g³êboko. Zaczerpn¹³ tchu i rozej-
rza³ siê naoko³o. Donvadona nie zauwa¿y³. PomySla³ przez chwilê
i odtworzy³ sobie ich lot do wody. Wysz³o mu, ¿e Vado powinien
byæ tam. Podp³yn¹³ kawa³ek i zanurkowa³. Szerokimi ruchami r¹k
schodzi³ w g³¹b. Sól szczypa³a w oczy, ale wytrzeszcza³ je, rozgl¹-
daj¹c siê uwa¿nie. Tam! Cieñ. Cz³owiek. Vado. Nie rusza³ siê, ale
wyraxnie by³o widaæ, ¿e idzie w górê. Jakby jakaS si³a wynosi³a go
na powierzchniê. Hwedko podp³yn¹³, chwyci³ i zacz¹³ ci¹gn¹æ.
W koñcu wydostali siê. Vado by³ zupe³nie bezw³adny. Hwedczuk
u³o¿y³ go na plecach i przytrzyma³ g³owê nad powierzchni¹ wody.
¯yje? Poklepa³ króla po policzkach.
Vado!
Zdawa³o mu siê, ¿e k¹tem oka widzi wrak ³odzi, ale nie poSwiêci³
mu uwagi. Silny pr¹d odwraca³ ich plecami i znosi³ wyraxnie w drug¹
stronê. Na razie najwa¿niejszy by³ Vado. Hwedczuk zmieni³ pozycjê.
Ustawi³ topielca przed sob¹ i bez sentymentów wymierzy³ mu poli-
czek. Vado drgn¹³, zakrztusi³ siê, zakaszla³ i otworzy³ oczy.
¯ywiosz& ¿yjesz&
Donvadon nie mia³ si³y odpowiedzieæ, ale atak kaszlu i intesywne
plucie wod¹ by³y wyraxnym dowodem ¿ycia. Hwedko podtrzyma³ go.
P³ynuæ mo¿esz?
Ta& ak&
Bohowoj pokrêci³ sceptycznie g³ow¹.
Na pleczi obiernisja, bêdzie ³atwiej.
Dok¹d& p³yniemy?..
Hwedczuk wybi³ siê w górê, chc¹c zobaczyæ jak najwiêcej. Nie-
wiele tego by³o.
280
£odka nasza chyba na dno posz³a, nie widaæ jej. Z lewej sto-
rony l¹d i z prawoj l¹d. To te dwie wyspy& Pobli¿e do prawej bu-
dziet. I chyba pr¹d nas tam unosit.
P³yñmy sapn¹³ Vado. Chwyæ siê mnie. Cieñ nas na wo-
dzie utrzyma.
Cieñ. To by³a ta si³a, która Donvadona wynosi³a z g³êbin na po-
wierzchniê.
Poruszali siê leniwie, daj¹c siê unosiæ pr¹dowi, póki zbli¿ali siê
do wyspy. Póxniej morski nurt zakrêci³ i chcia³ zanieSæ ich na otwar-
te morze, gdzie te¿ by³o wprawdzie widaæ jakieS wyspy, ale bardzo
daleko. Walka z pr¹dem nie by³a mo¿e specjalnie trudna i nie trwa³a
d³ugo, ale wyczerpa³a ich bardzo. Nowy podwodny strumieñ, który
chwyci³ ich niemal od razu, by³ du¿o ch³odniejszy. Na szczêScie
zmierza³ wprost do wybranego celu.
Zimno wysysa³o si³y. Vado co chwila traci³ przytomnoSæ. Gdy
wybija³ swym cia³em okno sterówki, niexle oberwa³ w g³owê. Hwed-
ko z kolei czu³ jak tê¿ej¹ mu miêSnie. Jeszcze trochê, a nawet po-
moc Cienia na nic siê nie przyda. Pr¹d opuSci³ ich, gdy Hwedczuk
zaczyna³ wpadaæ w panikê. Na szczêScie l¹d by³ ju¿ blisko. Fale
zdawa³y siê ³agodnie ich popychaæ w kierunku brzegu.
Nie wiadomo jak d³ugo p³ynêli. Na szczêScie obaj byli przytom-
ni, gdy nogi zaczê³y uderzaæ o dno. Hwedczuk wzi¹³ Donvadona
pod ramiê i sam nie wiedz¹c jakim cudem wyci¹gn¹³ na brzeg. Ode-
szli jak siê da³o najdalej od wody, upadli na piasek i z uczuciem
ogromnej ulgi stracili przytomnoSæ.
Vado otworzy³ oczy. By³o mu ciep³o, miêkko, wygodnie i bar-
dzo przyjemnie. Nad g³ow¹ mia³ drewniany, belkowany sufit, po któ-
rym tañczy³y cienie i odbicia Swiec. Usiad³ i zobaczy³ te Swiece. Sta³y
na niewielkim stoliku obok drzwi. Pokój wygl¹da³ jak sypialnia.
W k¹cie sta³a du¿a, trzydrzwiowa szafa, dwa krzes³a przy stoliku ze
Swiecami i to wszystko. No i ³Ã³¿ko, na którym siê obudzi³. Podwój-
ne ma³¿eñskie ³o¿e, na którego drugiej czêSci spa³, okryty kocami,
Hwedczuk. Vado pochyli³ siê w jego stronê, nas³uchuj¹c. Stary pirat
spa³ g³êboko, oddycha³ równo, z lekkim pochrapywaniem. Znaczy
siê, prze¿yli. Vado przeci¹gn¹³ siê. KoSci ani miêSnie nie zaprotesto-
wa³y. G³owa te¿ przesta³a boleæ. Poczu³, ¿e jest g³odny. Odrzuci³
koc i wsta³. By³ nagi. Jego ubrania nie by³o, ale na krzes³ach le¿a³a
jakaS odzie¿. Bia³e spodnie i bia³a koszula wi¹zana pod szyj¹, miêk-
281
kie skórzane buty. Na drugim krzeSle podobna sterta czeka³a na
Hwedczuka. Vado ubra³ siê i przysiad³ na ³Ã³¿ku. Wszystko by³oby
wspaniale, gdyby nie jeden drobiazg&
Przeszed³ przez pokój i delikatnie otworzy³ drzwi. Znalaz³ siê
w kuchni. Przy piecu sta³a m³oda kobieta i gotowa³a coS w kilku du-
¿ych garnkach równoczeSnie. Us³ysza³a, a mo¿e poczu³a ruch za ple-
cami i odwróci³a siê. Na widok wchodz¹cego od³o¿y³a du¿¹ drew-
nian¹ ³y¿kê, jednym ruchem zdjê³a fartuszek i wykona³a najformal-
niejszy w Swiecie uk³on, starannie rozk³adaj¹c na boki fa³dy luxnej
szarej sukienki.
Witaj, Dovadonie! powiedzia³a z uSmiechem.
Vado musia³ wygl¹daæ w tym momencie niezbyt m¹drze, bo
uSmiech kobiety poszerzy³ siê.
JesteScie bezpieczni doda³a uspokajaj¹co. Podesz³a do du-
¿ego kredensu i otworzy³a szerok¹ szufladê na samym dole. Wyjê³a
z niej Cieñ i trzymaj¹c go obur¹cz podesz³a do Donvadona. Vado
[ Pobierz całość w formacie PDF ]