[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wściekła. Szarpnęła rękę. - Przez ciebie stracę tę robotę!
Skrzywił się.
- Gadanie. Merry Montrose nie jest głupia. Ty świetnie pracu-
jesz, a ja świetnie płacę, a to znaczy, że reprezentuje my dwa
ukochane przez nią gatunki ludzi.
Ruthie przygryzła wargi.
Mam nadzieję. Zależy mi na tej pracy.
I dlatego pozwalasz Parris jezdzić po sobie?
Chodziło jej tylko o lunch.
Mogła wezwać obsługę hotelową.
Diego, właśnie za to mi płacą.
- Hm... Czyli ja też mogę pojezdzić po tobie?
Zaśmiała się pojednawczo.
Nie. - Wreszcie się roześmiała. - Ale o tej wycieczce do rezer-
watu nie mówiłeś poważnie, prawda?
Tak uważasz?
Serce zabiło jej mocniej.
To znaczy...
Twoja szefowa nie tylko pozwoliła nam na tę wycieczkę, ale
wręcz ją nakazała, więc nie mamy wyboru. Musimy iść, bo
inaczej będzie się pieklić.
Nie mogę. Muszę... zająć się Noemi.
Chciała zamówić lunch, ale okazało się, że obsługa otrzymała
polecenie dostarczania posiłków dla Noemi trzy razy dziennie.
Gdy twierdziła, że nic nie zamawiała i nie będzie mogła zapła-
cić, szef poinformował ją, że otrzymała bonus w postaci posił-
ków. Była wprawdzie wdzięczna, że mama będzie miała co
jeść nawet wtedy, gdy ona będzie zajęta, jednak dziwiła się,
S
R
dlaczego Montrose nie powiedziała jej o tym.
Pojadę z tobą na górę - zaproponował Diego przy windzie.
Nie ma takiej potrzeby.
Tak czy owak zamierzałem ją odwiedzić. Mam książkę, która
na pewno się jej spodoba.
Uderzasz w konkury do mojej teściowej? - zażartowała, pa-
trząc na niego z ukosa.
- Niewiele bym wskórał.
Diego Vargas był dobrym, miłym człowiekiem, ale nie rozu-
miała jego huśtawki nastrojów. Chwilami świdrował ją czar-
nymi oczami tak podejrzliwie, jakby oskarżał ją o największe
zbrodnie. Innym razem zupełnie ją ignorował, skupiając się
całkowicie na teściowej. Albo też, tak jak teraz, przychodził jej
z pomocą, czym budził niejasne, trudne do zaakceptowania
tęsknoty, od których kręciło się jej w głowie.
Winda bezszelestnie sunęła w górę. Ruthie zwykle zle się czuła
w zamkniętej przestrzeni z kimś obcym, jednak tym razem
jazda sprawiała jej przyjemność, podobnie jak pogawędka.
Dziwiła się, że tak szybko odzyskuje energię, gdy zaledwie
przed kilkoma minutami pękała jej głowa.
Diego miał na nią osobliwy wpływ.
S
R
Na szczęście niedługo wyjedzie i wróci do swojego cy-
gańskiego życia.
Tuż poza obrębem kurortu zaczynały się lasy z dziką, bujną
zielenią, nasyconą słońcem. Wąskie ścieżki wiły się między
cyprysami, w gęstwinie winorośli i kwitnącej fuksji. Motyle i
ptaki przelatywały beztrosko pomiędzy kwiatami i listowiem.
- Przepięknie - mruczał Diego, idąc obok Ruthie. - Długi jest
ten szlak?
Wyspę przecinało wiele ścieżek, pieszych, konnych i ro-
werowych. Ruthie wybrała tę, którą najlepiej znała.
Jakieś pięć kilometrów. W połowie drogi jest niewielka polan-
ka z ławkami. Można usiąść, odpocząć. - Pacnęła natrętnego
komara. - Ale nie musimy iść tak daleko.
Dlaczego? Dobre miejsce, żeby zjeść, kanapki. Z pewnością
szybko zgłodniejemy.
Proponował więc wspólny piknik. Nie zachowywał się jak
gość, który płaci i wymaga, na przykład niósł cały prowiant,
choć to jej powinna przypaść rola tragarza. Ale cóż, nic tu nie
było normalnie. Diego sprytnie uwolnił ją od Parris, można
nawet powiedzieć, że podstępnie ją uprowadził czy też spi-
skował przeciwko jej szefostwu, ich relacje nie były więc takie
jak zwykle. Oczywiście nie narzekała, bo w cudowny sposób
zyskała wolne popołudnie, czego nie zaznała od dawna. Zanim
opuścili hotel, Diego sprawił Noemi wielką przyjemność sta-
rym hiszpańskim modlitewnikiem, który kiedyś wygrzebał w
antykwariacie w Buenos Aires. Tym życzliwym gestem ujął
Ruthie do głębi. Wprawdzie nic z tego nie wynikało, ale i tak
krótkie chwile z Diegiem dawały jej ukojenie.
S
R
Mam więc być przewodniczką i zwracać ci uwagę na osobli-
wości flory i fauny? - spytała.
A potrafisz? Nie spodziewałem się tego po tobie.
A czego się spodziewałeś, Diego? - No właśnie, dlaczego tak
nalegał na tę wycieczkę?
Czego się spodziewałem? Niczego. Działałem pod wpływem
chwili. I stało się. Musimy iść dalej, bo będziemy mieli do
czynienia z Merry Montrose. - Uśmiechnął się przekornie. - Z
dwojga złego już wolę spacer z tobą.
Nie umiała ukryć rozczarowania. Jakże się ośmieszyła, przy-
puszczając, że zaprosił ją z jakiegoś innego powodu. Zaraz
jednak obudziła się w niej złość. Dość tych nieustannych poni-
żeń!
-Z dwojga złego, tak? - rzuciła mściwie. - Zaraz pokażę ci coś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]