[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej w oczy, a jednak-umknęła spod kosy.
Kiedy wreszcie się ułożyła, pozwoliła sobie oprzeć policzek o zgięte w łokciu
zdrowe ramię Jessa. Kowboj odpoczywał, podsunąwszy dłoń pod głowę. Fakt, że jest
tu obok - zdrowy i silny - rozniecił w niej niespodziewanie promień dawno
zapomnianej radości życia.
- Nie. Czuję się świetnie - odrzekła. Dygotała z zimna, a on był tak kusząco
ciepły. Przysunęła się bliżej, nie zważając na nierówności twardej skały. Pierś
kowboja, do której przylgnęła, również była twarda, lecz w inny sposób: twarda i
sprężysta jednocześnie. I ciepła, tak cudownie ciepła... - A ty?
- Ja też.
Wysunąwszy dłoń spod głowy, otoczył ją ciasno ramieniem, przyciągając jeszcze
bliżej do siebie. Jego gorąca dłoń paliła jej nagie ciało. Kiedy mówił, muskał
oddechem twarz Lynn. Niebezpieczna bliskość jego ust sprawiła, że krew zaczęła
szybciej krążyć w jej żyłach.
- Byłam przekonana, że nie wyjdziemy z tego - wyznała, próbując zagłuszyć głośne
bicie swego serca.
Prawdę mówiąc ja też w końcu straciłem nadzieję.
Wciąż trzymając głowe głowę na ramieniu Jessa, czuła grę stalowych muskułowi
przy najlżejszym poruszeniu jego ręki. Oszołomiła ją siła bijąca od wspaniale
umięśnionego ciała mężczyzny, zaskoczyło nieoczekiwane odkrycie, że jego ramiona
tworzą wymarzoną przystań.
Może nie w obecnych okolicznościach, ale bez wątpienia byłaby gotowa pozostać
tak obok niego aż do skończenia świata.
Zdrowy rozsądek położył kres tym nazbyt swobodnym marzeniom. Wez się w garść
skarciła się w myślach. Ani miejsce ani czas po temu by oddawać się miłosnym
igraszkom
Nawet, jeśli być może obiekt zainteresowania na to zasługuje
Wyswobodziwszy się nie bez żalu z objęć kowboja Lynn usiadła gwałtownie
- Ostrożnie - podtrzymał ją, poufałym gestem posiadacza obejmując w talii.
Bardziej rozbawiona niż zakłopotana, przyznała w duchu, że pomysł należenia do
niego nie jest jej całkiem niemiły.
- Pył opada - zauważyła
- To dobrze
Dzwignął się dość ociężale, by także usiąść. Zapewne ramię znowu krwawiło
sforsowane zbytnio podczas ostatnich przejść. I do tego bolało.
Uderzyło ją, że pomimo tylu przeciwności kowboj zachował niezwykłą odporność
fizyczną.
- Jak tam ramię, krwawi? - zapytała.
Przez dłuższą chwilę milczał, jak gdyby sprawdzał w tym czasie bandaże, po czym
odrzekł.
- Nie, ale boli jak piorun.
- To dobrze.
- Cieszę się, ze tak to widzisz
Jego cierpki ton ją rozśmieszył.
- Zapewne. Lepsze to niż gdybyś miał wykrwawić się na śmierć.
- Czy słyszysz cokolwiek tam w dole? - Uniosła głowę, nasłuchując
- Nic niepokojącego.
- Myślisz, że ci czterej zginęli?
Przesunęła się bliżej ściany, opierając plecy o zimny i śliski kamień.
Przeniknął ją dreszcz; znowu zaczęła drżeć z zimna i strachu zarazem.
Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ciasno ramionami.
Przytulanie się do Jessa nawet w tak niewinnym celu jak ogrzanie się nie
prowadzi do niczego dobrego. Teraz powinni myśleć wyłącznie o ratowaniu własnej
skóry.
- Nawet, jeśli nie, utracili broń i w niczym nie mogą już nam zagrozić -
podsumował rześko, dodając rozbawionym tonem: - Celowałaś w tego typa?
- Oczywiście - odparła wyniośle, rzucając mu spojrzenie pełne urażonej godności,
którym, niestety, z powodu ciemności nie zdołała porazić adresata.
- Zapamiętaj raz na zawsze, proszę, że doskonały ze mnie miotacz ciężkich
przedmiotów. Nie od parady cieszyłam się sławą złotego strzelca w szkolnej
drużynie piłki ręcznej. Nigdy nie chybiam.
- Wiotka panienka, a mocny cios... - zanucił Jess, sadowiąc się przy niej pod
ścianą. - Chyba ocaliłaś nam życie.
- Przypadek tak zrządził. Rzuciłam kamieniem odruchowo, nie licząc nawet, że
pomoże nam to w czymkolwiek. Sądziłam raczej, że po prostu nabiję tej kreaturze
porządnego guza, żeby przynajmniej nas popamiętał na jakiś czas.
- Ciebie nie sposób zapomnieć, kochanie - odrzekł miękko, z nutką rozbawienia w
głosie.
- A jeśli przeżył? - Zachmurzyła się na tę myśl, puszczając mimo uszu owo
zaczepne kochanie , które zresztą połaskotało ją całkiem przyjemnie. Oblała ją
fala niepokoju, wywołana wizją dobrego wujaszka w roli niezniszczalnego
Terminatora, wyłaniającego się z ciemności w towarzystwie trzech kompanów.
- Czy mógłbyś na minutkę poświecić zapalniczką? Mam dość tego siedzenia po
ciemku. Co to za dziwny dzwięk?
Towarzyszące im od chwili runięcia sufitu tajemnicze odgłosy bulgotania znacznie
się nasiliły.
W chwilę pózniej Jess odnalazł zapalniczkę i w ciemności rozbłysł słaby
płomyczek.
Widok, który ujrzeli w jego świetle, sprawił, że zabrakło im tchu w piersiach.
Wprawdzie przestępcy rzeczywiście zniknęli, ale wraz z nimi zapadła się cała
komora.
Z pomieszczenia pozostała jedynie pół ka, zajmowana przez dwójkę uciekinierów,
resztę zaś pochłonęła wzburzona topiel, której wody wzbierały gwałtownie, pnąc
nieuchronnie w stronę skalnego gzymsu.
Ich schronienia.
- O mój Boże - wyszeptała Lynn bez tchu. - Co się stało?
- Sądzę, że pod kopalnią przepływa podziemna rzeka, a jej wody o tej porze roku
podnoszą się znacznie, zasilane przez obfite deszcze i wiosenne roztopy. Rwący
strumień podmył zapewne podłoże, a kiedy walnęłaś kamieniem tego typa w czaszkę
i seria z jego karabinu maszynowego podziurawiła wszystko wokoło, oszczędzając
dziwnym trafem tylko nas, osłabiony strop nie wytrzymał i gruchnął w dół,
grzebiąc pod sobą morderców i poważnie nadwerężając i tak nadwątloną przez wodę
podłogę. W efekcie skała się zawaliła, spadając wraz z ciałami szaleńców wprost
[ Pobierz całość w formacie PDF ]