[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czyÅ‚ jÄ… ramieniem. - Masz siÄ™ trzymać blisko mnie, ro­
zumiesz? Nigdzie nie odchodz.
- Dobrze.
Weszli do środka. Brody zaczął rozglądać się po
dwóch dużych salonach, wyraznie kogoś szukając.
Amy patrzyła, oniemiała. Nigdy nie widziała takiego
miejsca.
Meble byÅ‚y ciężkie i ozdobne, zupeÅ‚nie inne niż pro­
ste, funkcjonalne sprzÄ™ty w jej domu. Za to liczne ka­
napki i krzesełka miały lekką linię, a plusz, którym były
obite, pysznił się jaskrawoczerwonym kolorem, który
wydał się dziewczynie zupełnie niepraktyczny. Okna
zasłaniały ciężkie kotary z bordowego aksamitu, obficie
udrapowane i podwiązane złotymi sznurami. W kącie
jednego salonu chudy Murzyn grał na pianinie. Całą
długość ściany w drugim zajmował obficie zaopatrzony
barek, gdzie drugi Murzyn serwował napoje.
Jednak bardziej niż wystrój zdumiewaÅ‚o Amy ba­
wiÄ…ce siÄ™ w tym domu towarzystwo. WiÄ™kszość stano­
wili mężczyzni, zarówno w znoszonych, codziennych
ubraniach, jak i w eleganckich surdutach. Stali przy
barku lub siedzieli na kanapkach, pijÄ…c i palÄ…c cyga­
ra. Asystowały im rozgadane i rozchichotane kobiety,
strojne w najbardziej frywolne stroje, jakie Amy kiedy­
kolwiek widziała. Niektóre miały suknie z jaskrawej
satyny, tak wydekoltowane, że prawie całkiem odsła-
niały biust. Inne paradowały w przezroczystych peniu-
arach i koszulkach, albo, co gorsza, w samej bieliznie
- ozdobnych, błyszczących gorsetach, koronkowych
majtkach, frywolnych podwiÄ…zkach i nieprzyzwoi­
tych, czarnych pończochach. Ich policzki i usta były
nienaturalnie czerwone, powieki mieniły się kolorami,
a oczy byÅ‚y grubo obwiedzione tuszem. Jakby tego by­
Å‚o jeszcze maÅ‚o, nad kominkami w każdym z pomiesz­
czeÅ„ wisiaÅ‚y wielkie obrazy w ciężkich zÅ‚oconych ra­
mach, przedstawiajÄ…ce leżące w kuszÄ…cych pozach ko­
biety, całkowicie rozebrane - jeśli nie liczyć skrawka
lekkiej materii, ledwie okrywajÄ…cej ich Å‚ona.
Amy patrzyła na to wszystko z otwartymi ustami,
niezdolna wykrzutusić sÅ‚owa. Sam zerknÄ…Å‚ na niÄ… z za­
kÅ‚opotaniem. ZdążyÅ‚ już zapomnieć, jak wyglÄ…da wnÄ™­
trze domu Dorette. PrawdÄ™ mówiÄ…c, dotychczas uwa­
żał je za bardzo przyjemne.
- Sam? - Dziewczyna mocniej chwyciÅ‚a go za Å‚o­
kieć. - Kim są ci ludzie? Dlaczego te kobiety są tak...
ubrane?
- No, po prostu... - zaczÄ…Å‚ niezrÄ™cznie. Na szczÄ™­
ście z opresji wybawiła go piękna, zadbana kobieta
o ognistorudych wÅ‚osach, ozdobionych dÅ‚ugim czar­
nym piórem. Głęboki dekolt szarej aksamitnej sukni
ukazywał wspaniałe piersi.
- Brody, ty stary diable! - wykrzyknęła niskim, uwo­
dzicielskim głosem. - Jakie wiatry cię tu przywiały?
RzuciÅ‚a mu siÄ™ na szyjÄ™, wyÅ›ciskaÅ‚a serdecznie i na­
miÄ™tnie pocaÅ‚owaÅ‚a w usta. Na ten widok Amy poczu­
Å‚a niemiÅ‚e ukÅ‚ucie w sercu. ByÅ‚a jednak zbyt niedo­
Å›wiadczona, by rozpoznać w nim klasycznÄ… oznakÄ™ za­
zdrości.
- Witaj, Dorette - Sam odwzajemnił uścisk, ale nie
pocałunek. Kobieta przeniosła czujne spojrzenie na
Amy i jej zrenice zwęziły się podejrzliwie.
- No, no, kogo my tu mamy? Co jest, Sam? Ostatnio
dochodziły mnie wieści, że wyrwałeś się z pudła
w Santa Clara i przyczaiłeś na północy, a tymczasem
widzÄ™ ciÄ™ w moich progach w towarzystwie nauczy­
cielki ze szkółki niedzielnej, uwieszonej u twego ramie­
nia.
- Pózniej ci wszystko wyjaÅ›niÄ™. Na razie potrzebu­
jemy pokoju na noc. ZaÅ‚atw to szybko, bo ludzie zaczy­
nają na nas patrzeć.
Amy nie wyobrażała sobie, że ktoś miałby się nimi
interesować, skoro wokół było tyle atrakcji, ale coraz
więcej spojrzeń wędrowało w ich kierunku.
- Jasna sprawa - Dorette niezwÅ‚ocznie wyprowa­
dziła ich na zaplecze. Przeszli koło kuchni i wspięli się
po wÄ…skich schodach na piÄ™terko. Liczne drzwi wycho­
dziły na długi korytarz. Wskazała im te, na samym
końcu. Sam wprowadził Amy do pokoju.
- Czym jeszcze mogę wam służyć?
- Przydałoby się trochę jedzenia. I coś do picia. Co
takiego, kochanie? - z uśmiechem odwrócił się do
Amy, która pociągnęła go za rękaw i szepnęła coś do
ucha. - Tak, oczywiście. - Mrugnął porozumiewawczo
do Dorette. - Załatwiłabyś nam jeszcze kąpiel?
- Już się robi - odparła skwapliwie, ale nim odeszła,
na moment zatrzymała spojrzenie na mężczyznie.
ZnaÅ‚a Sama od lat, ale dotÄ…d nie widziaÅ‚a, żeby pa­
trzył na kobietę tak jak przed chwilą na tę dziewczynę.
Nawet w jego twarzy dostrzegÅ‚a zastanawiajÄ…cÄ… zmia­
nę. Tak zwykle twarde, napięte rysy straciły swoją
ostrość, jakby złagodził je wewnętrzny spokój. Jeszcze
bardziej zaintrygowaÅ‚a jÄ… jego towarzyszka, ale wie­
działa, że lepiej będzie nie zadawać pytań. Jeśli Brody
zechce, sam jej wszystko opowie. WyszÅ‚a, cicho zamy­
kajÄ…c drzwi.
Amy stanęła na Å›rodku pokoju i zaczęła siÄ™ rozglÄ…­
dać z nie skrywaną ciekawością. Sam obserwował ją
z uÅ›miechem. MógÅ‚ sobie wyobrazić, jakie pytania kÅ‚Ä™­
bią się w jej niewinnej główce.
Ogromne łoże, okryte bogatą złotoczerwoną kapą,
zdawało się wypełniać całą przestrzeń. Oprócz niego
w pokoju była jaszcze sofka obita czerwonym pluszem,
umywalnia o marmurowym blacie i toaletka z niskim,
również czerwono wyściełanym pufem. Przy jednej
Å›cianie staÅ‚o wielkie tremo, a prawie równie duże lu­
stro znajdowało się na suficie. Amy zadarła głowę,
przypatrujÄ…c mu siÄ™ z szeroko otwartymi ustami, jak
zdziwione dziecko.
- Zupełnie nie rozumiem, po co ktoś zawiesił lustro
na suficie - powiedziała, odwracając się do Sama. -
Z czego się śmiejesz? - nadąsała się.
- Z ciebie, kochanie, ślicznie wyglądasz, kiedy
marszczysz nosek, tak jak teraz. Od razu chciałbym cię
całować.
Amy ochoczo przytuliła się do niego, zachwycona
propozycją. Jednak kiedy nasycili się pocałunkiem,
znów zaczęła pytać.
- Powiedz, czy to nie jest najdziwniejszy pokój, jaki
widziaÅ‚eÅ›? I dlaczego te kobiety na dole byÅ‚y tak ubra­
ne?
Brody westchnął i z zakłopotaniem podrapał się
w brodÄ™.
- Nie powinienem przyprowadzać cię tutaj. Ale
często się tu ukrywałem i wiem, że Dorette mnie nie
wyda. Ona prowadzi dom publiczny, Amy. W takim
wÅ‚aÅ›nie domu pracowaÅ‚a moja matka i tam siÄ™ wycho­
wywałem. Te miejsca mają złą reputację.
- O Boże, wiÄ™c te kobiety sprzedajÄ… siÄ™ mężczy­
znom, tak jak mi opowiadałeś?
PrzytaknÄ…Å‚ w milczeniu.
- I Dorette też?
- Już nie musi, chyba że zechce. Prowadzi ten inte­
res, więc sama decyduje.
Nie odzywaÅ‚a siÄ™ przez chwilÄ™, przetrawiajÄ…c w my­
śli to, co usłyszała.
- Czy ty i Dorette kiedyÅ›... no, wiesz...
Miała tak przejętą minę, że uśmiechnął się mimo
woli. Była wyraznie zazdrosna.
- Nie. Po prostu od dawna jesteśmy przyjaciółmi.
Kiedyś jej pomogłem, a potem pożyczyłem pieniędzy,
kiedy kupowała ten dom. I zawsze mogę na nią liczyć.
- Jak na Raula?
- Tak. Jak na Raula.
- W takim razie się cieszę- wyznała szczerze. - Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •