[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przynajmniej słyszałem. Mogły też wchodzić w grę jakieś rodzinne intrygi. Nie
wiem. I oto zobaczyłem dwoje zaginionych członków królewskiej rodziny. Luke
widocznie dowiedział się o nich i nawiązał kontakt w nadziei, że ożywi dawne
urazy i zdobędzie sprzymierzeńców. Przyznał, że mu się nie udało.
Nie można przez dwieście lat trwać w gniewie, a według moich informacji
tyle właśnie minęło od ich wyjazdu. Zastanawiałem się przez moment, czy nie
powinienem się z nimi połączyć; tylko po to, by powiedzieć  dzień dobry . Je-
82
śli odmówili pomocy Luke owi, nie wierzyłem, by zechcieli udzielić jej stronie
przeciwnej, kiedy już dowiedzieli się, że istnieje jakaś przeciwna strona. Jednak
wypadało, bym jako nie znany im jeszcze członek rodziny, przedstawił się i złożył
wyrazy szacunku. Postanowiłem, że kiedyś to zrobię; chwila obecna nie wydawa-
ła się odpowiednia. Wraz z dobrymi intencjami dołożyłem ich Atuty do własnego
zbioru.
Dalej był Dalt  przysięgły wróg Amberu. Studiowałem jego kartę i myśla-
łem. Jeśli naprawdę był dobrym przyjacielem Luke a, może powinienem go za-
wiadomić, co zaszło. Może wie coś o okolicznościach zajścia i udzieli informacji,
które zdołam wykorzystać. Im dłużej o tym myślałem  wspominając niedaw-
ną obecność Dalta pod Twierdzą Czterech Zwiatów  tym bardziej kuszący był
kontakt. Całkiem możliwe, że dowiem się także czegoś na temat rozwoju sytuacji
w tamtym miejscu.
Przygryzłem kciuk. Powinienem czy nie powinienem?
Nic mi chyba nie groziło. Niczego nie miałem zamiaru zdradzać. Mimo to
miałem pewne obawy. Do licha, pomyślałem. Bez ryzyka. . . Hej, hej! Sięgałem
poprzez zimną nagle kartę. . . Gdzieś tam moment zaskoczenia, potem zrozumie-
nie. Wizja zafalowała niby ożywiony portret.
 Kim jesteś?  zapytał mężczyzna, z dłonią na rękojeści wyciągniętego do
połowy miecza.
 Na imię mi Merlin  wyjaśniłem.  Mamy wspólnego znajomego, nieja-
kiego Rinaldo. Chciałem cię zawiadomić, że został ciężko ranny.
W tej chwili obaj unosiliśmy się pomiędzy naszymi rzeczywistościami, realni
i doskonale dla siebie widoczni. Był wyższy, niż sądziłem na podstawie portretu,
i stał pośrodku komnaty o kamiennych ścianach; okno po jego lewej ręce uka-
zywało błękit nieba i strzęp chmury. Zielone oczy, z początku otwarte szeroko,
zmrużył teraz, wysuwając nieco zaczepnie dolną szczękę.
 Gdzie on jest?  zapytał.
 Tutaj. Ze mną.
 Dobrze się składa  stwierdził. Miecz znalazł się w jego ręku; ruszył do
przodu.
Odwróciłem Atut, ale to nie przerwało połączenia. Musiałem wezwać Logrus,
który opadł między nas niby ostrze gilotyny. Doznałem wstrząsu, jakbym dotknął
przewodu pod napięciem. Jedynym pocieszeniem było, że Dalt przeżył pewnie to
samo.
 Merle, co się dzieje?  rozległ się zachrypnięty głos Luke a.  Widzia-
łem. . . Dalta.
 Tak. Właśnie go wywołałem.
Lekko uniósł głowę.
 Po co?
 %7łeby powiedzieć mu o tobie. Jesteście przecież przyjaciółmi.
83
 Ty durniu! To on mnie tak urządził.
Zaniósł się kaszlem, więc skoczyłem mu na pomoc.
 Przynieś trochę wody  poprosił.
 Już lecę.
Wybiegłem do łazienki i napełniłem szklankę. Podtrzymałem go, kiedy pił.
 Może powinienem ci powiedzieć  stwierdził w końcu.  Nie myśla-
łem. . . że będziesz się bawił. . . w taki sposób. . . kiedy nie wiesz. . . o co cho-
dzi. . .
Znowu zakaszlał i napił się wody.
 Trudno zdecydować, o czym ci mówić. . . a o czym nie  kontynuował po
chwili.
 Dlaczego nie powiesz wszystkiego?  zaproponowałem.
Pokręcił głową.
 Nie mogę. To by cię pewnie zabiło. A raczej nas obu.
 Sądząc po ostatnich wydarzeniach, może to nastąpić niezależnie od tego,
czy mi powiesz czy nie.
Uśmiechnął się słabo i wypił jeszcze łyk.
 Po części są to sprawy osobiste  oświadczył.  Nie chcę mieszać w nie
innych.
 Rozumiem, że twoje coroczne wiosenne zamachy na mnie też były sprawą
osobistą  zauważyłem.  A jednak czułem się jakoś wmieszany.
 Dobrze, dobrze.  Opadł na plecy i uniósł prawą rękę.  Mówiłem ci
przecież, że już dawno z tym skończyłem.
 Ale te zamachy nie ustały.
 Nie były moim dziełem.
W porządku, postanowiłem. Trzeba spróbować.
 To była Jasra, prawda?
 Co o niej wiesz?
 Wiem, że jest twoją matką. Domyślam się, że to była również jej wojna.
Skinął głową.
 Więc wiesz. . . Dobrze. To ułatwia sprawę.  Przerwał, by nabrać tchu.
Kazała mi organizować te trzydzieste kwietnia dla praktyki. Kiedy poznałem cię
lepiej i przerwałem, wpadła we wściekłość.
 I dalej działała sama?
Przytaknął.
 Chciała, żebyś zabił Caine a  powiedziałem.
 Ja też chciałem go zabić.
 Ale innych? Założę się, że naciskała na ciebie. A ty nie jesteś przekonany,
że im się należy.
Milczenie.
 Jesteś?
84
Odwrócił wzrok; usłyszałem, jak zgrzytu zębami.
 Ty nie masz się czego bać  oświadczył w końcu.  Nie mam zamiaru
cię krzywdzić. Jej także nie pozwolę.
 A co z Bleysem, Randomem, Fioną, Florą, Gerardem. . .
Roześmiał się, co kosztowało go skrzywienie ust i szybki ruch ręką do piersi.
 Jeśli o nas chodzi, nie muszą się martwić  odparł.  Nie w tej chwili.
 Nie rozumiem.
 Pomyśl tylko. Mogłem się przeatutować do swojego dawnego mieszkania,
przestraszyć na śmierć nowych lokatorów i wezwać karetkę. Teraz byłbym już
w szpitalu.
 To dlaczego nie jesteś?
 Wychodziłem już z gorszych ran. Jestem tutaj, bo potrzebuję twojej pomo-
cy.
 Tak? W czym?
Spojrzał na mnie, potem odwrócił głowę.
 Ona ma kłopoty i musimy ją ratować.
 Kto?  spytałem, znając już odpowiedz.
 Moja matka.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale nie mogłem, kiedy spojrzałem mu
w twarz. Proszenie mnie o pomoc w ratowaniu kobiety, która chciała mnie zabić,
i to nie raz, ale wiele razy, i której życiowym celem było unicestwienie całej mojej
rodziny, wymagało wielkiej odwagi. Odwagi albo. . .
 Nie mam się do kogo zwrócić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •