[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydarzeniem.
Teraz więc Mała Miss, już nie tak mała jak niegdyś, wypełniała świat Andrew. Stawa-
ła się rozbrykaną, niezmordowaną dziewczynką, uwielbiającą długie wycieczki wzdłuż
plaży, zawsze z podążającym za nią krok w krok Andrew. Wspinała się na porośnięte
drzewami wzniesienia nieopodal domu, często korzystając z pomocy Andrew, gdy zda-
rzyło się jej wejść zbyt wysoko na drzewo, by stamtąd przyglądać się gniazdom ptaków,
albo gdy nie mogła poradzić sobie ze zbyt stromym zboczem, z którego chciała mieć
lepszy widok na ocean.
Lecz cokolwiek robiła, Andrew był przy niej, zawsze czujny i uważny, zawsze pomoc-
ny. Pozwalał Małej Miss na wszystkie figle, bo zdawał sobie sprawę, jak bardzo jest wte-
dy szczęśliwa. Zawsze jednak doskonale obliczał stopień ryzyka, zawsze umiał je prze-
widzieć i przyjść z pomocą, kiedykolwiek tylko dziewczynka tego potrzebowała. To
Pierwsze Prawo zmuszało Andrew do ciągłej uwagi i troski o to, by nie stała się jej żad-
na krzywda. Lecz Andrew zdawał sobie sprawę z tego, że z ochotą i przyjemnością bro-
niłby Małej Miss przed wszelkimi niebezpieczeństwami nawet wtedy, gdyby Pierwsze
Prawo nie istniało.
Dziwna i niezwykła była to myśl: że mogłoby nie być Pierwszego Prawa. Andrew z le-
dwością to pojmował. Pierwsze Prawo tak samo zresztą jak Drugie i Trzecie były
tak fundamentalnymi aspektami jego istnienia, że funkcjonowanie bez nich wydawało
się niemożliwe. A przecież jednak umiał to sobie wyobrazić. Intrygowała go zdolność
wyobrażenia sobie tego, co niewyobrażalne. Gdy tego rodzaju paradoksy przelatywały
mu przez myśl, czuł się niemal jak człowiek.
Ale co to właściwie oznaczało: niemal? To był kolejny paradoks, jeszcze bardziej szo-
37
kujący. Albo jest się człowiekiem, albo nie. Jak mógłby istnieć stan pośredni?
Jesteś robotem, przypominał sobie surowo Andrew.
Jesteś produktem korporacji Amerykańskie Roboty i Mechaniczni Ludzie.
A potem patrzył na Małą Miss, a jego pozytronowy mózg wypełniało uczucie cie-
pła i radości, które pojmował jako miłość. I znów musiał sobie powtarzać, że jest ni-
czym więcej, jak tylko wspaniale zaprojektowaną strukturą z metalu i sztucznego two-
rzywa, z platynowo-irydowym mózgiem w czaszce z chromowanej stali i że nie ma pra-
wa ani odczuwać emocji, ani rozważać paradoksów, ani też robić żadnych z tych zło-
żonych i tajemniczych rzeczy, które zwykli czynić ludzie. Nawet jego prace w drewnie
nie pozwalał sobie na to, by nazywać to sztuką były tylko konsekwencją umiejęt-
ności, które mu zaprogramowali jego projektanci.
Mała Miss nigdy nie zapomniała, że pierwszą rzezbę Andrew zrobił dla niej. Miała ją
na sobie prawie zawsze, nosiła na srebrnym łańcuszku i stale obracała z upodobaniem
między palcami.
Ona też po raz pierwszy sprzeciwiła się zwyczajowi wydawania przedmiotów, któ-
re zrobił Andrew, niemalże każdemu, kto ich odwiedzał. Sir z dumą pokazywał najnow-
sze osiągnięcia Andrew, a potem, kiedy padały spodziewane okrzyki zachwytu, a nawet
i zazdrości, pytał z uśmiechem:
Czy naprawdę tak ci się to podoba? No to proszę, wez sobie. Naprawdę. Mówię
poważnie. Wez to sobie! Cała przyjemność po mojej strome. Mamy jeszcze dużo innych
rzeczy.
Pewnego dnia Sir podarował komuś szczególnie piękną rzezbę. Była to lśniąca sfe-
roida z drzewa sekwojowego, inkrustowana manzanitem i pewną odmianą krzewu
truskawkowego. Obdarowanym był przewodniczący Legislatury, hałaśliwy człowiek
o czerwonej twarzy, który niezmiennie kojarzył się Małej Miss z kimś tępym i gburo-
watym. Dziewczynka wątpiła zresztą, by ów człowiek potrafił dostrzec piękno w tym co
zrobił Andrew. Gdy chwalił rzezby, był bez wątpienia tylko dobrym dyplomatą, a gdy
wracał do domu, zamykał je pewnie w jakiejś szafie.
Daj spokój, tato powiedziała Mała Miss, gdy przewodniczący opuścił dom
Martinów. Nie powinieneś był dawać mu tego i dobrze o tym wiesz.
Ale to mu się podobało, Mandy Powiedział, że to piękna rzecz.
To jest niezwykle piękne, podobnie jak nasza plaża przed domem. Gdyby powie-
dział, że plaża jest niezwykle piękna, też byś mu ją dał?
Ależ Mandy, Mandy...
No powiedz, dałbyś mu ją?
To jest złe porównanie. Oczywiście, że nie rozdajemy dla kaprysu naszych posia-
dłości. Ale ta mała rzezba, podarowana jako skromny wyraz sympatii dla wieloletniego
przyjaciela, który jest także bardzo wpływowym politykiem...
38
Czy chcesz przez to powiedzieć, że to była łapówka?
W oczach Geralda Martina błysnął gniew. Zniknął jednak po chwili, a w jego miej-
scu pojawiły się figlarne iskierki, które zawsze towarzyszyły jego rozmowom z młod-
szą córką.
Chyba nie myślisz tak naprawdę, Mandy? Rozumiesz chyba, że prezent dla prze-
wodniczącego był tylko wyrazem gościnności z mojej strony?
No... tak. Przepraszam, tato. Nie zastanowiłam się nad tym. To było podłe.
Tak. Takie właśnie było uśmiechnął się Sir. Czy chciałaś tę rzezbę zatrzymać
dla siebie? Czy o to chodzi? Twój pokój już pęka w szwach od rzeczy, które zrobił An-
drew. Cały dom jest ich pełen. Nie możemy nawet nadążyć z ich wydawaniem.
O to właśnie chodzi... Ty je wydajesz.
No cóż. Sir uśmiechnął się jeszcze szerzej. A co mam robić, twoim zdaniem?
Sprzedawać je ludziom?
W rzeczy samej, tato. Tak. Właśnie tego bym chciała.
Sir popatrzył na Małą Miss z niepomiernym zdziwieniem.
%7łądza zysku? Chciwość? To do ciebie niepodobne, Mandy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]