[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wskazówek, żeby móc rozpocząć poszukiwania. Jutro z samego rana jedziemy do Seattle. Chcę
pogadać z Tysonem.
- Z Wardem? Po co? Wolałabym go w to nie mieszać.
- Już jest w to zamieszany. Powinienem był od niego zacząć, zamiast słuchać twoich pomysłów.
- Ale to jakaś bzdura! Ward nie może być szantażystą!
- Tego nie powiedziałem. Niemniej jest osobiście wplątany w całą tę awanturę i powinien wiedzieć,
co się dzieje.
- Nie tak chciałabym to załatwiać.
- To, czego byś chciała, nie ma w tej chwili większego znaczenia.
Trzeba cię wyciągnąć z tej kabały i tylko to się liczy. Idz się przespać, bo wyjeżdżamy z samego
rana. Sam zgaszę ogień i zrobię tu porządek. Nie czekając na odpowiedz, odwrócił się do kominka.
Słyszał, jak za jego plecami Abby zbiera swoje ubranie i wchodzi na schody. Zastygł bez ruchu,
nasłuchując, do której sypialni się uda, kiedy dotrze na piętro.
Potraktował ją bardzo surowo, to prawda, ale nie miał wyboru. Czego się spodziewała po tym, jak
wyszło na jaw, z jaką lekkomyślnością potraktowała jego próby wytypowania prawdopodobnego
szantażysty? Abby zdążyła tymczasem dotrzeć na piętro. Wytężył słuch, by się przekonać, dokąd
pójdzie. Nie odezwała się słowem, odkąd kazał jej wynosić się na górę. Przestraszył się nagle, czy
nie za ostro ją zgromił. Nie przejmowałby się, gdyby była wściekła, bo z tym umiałby sobie
poradzić.
Byłoby gorzej, gdyby swoją tyradą obudził w niej na nowo podświadomy lęk przed męską agresją.
Dręczony wątpliwościami, skończył gaszenie ognia, powiesił szczypce na stojaku i zastawił kominek
parawanem. Tak czy owak, słusznie natarł jej uszu. Jeśli ukryła się w swoim pokoju, najzwyczajniej
w świecie wyciągnie ją z łóżka i zaprowadzi do swojej sypialni. Tam jest jej miejsce i musi się z
tym pogodzić. Mają na głowie zbyt poważne sprawy, by tracić czas na dąsy.
Szczęk przesuwanego parawanu zagłuszył kroki Abby. Teraz na górze panowała głucha cisza. Dokąd
ta kobieta poszła? Z bijącym sercem wbiegł na schody, przeskakując po dwa stopnie naraz. Mimo
wcześniejszych buńczucznych myśli bał się śmiertelnie, czy nieszczęsne wycinki prasowe i jego
własna porywczość nie zniszczyły zaufania, które z taką cierpliwością budował w ciągu minionego
tygodnia.
Dokąd Abby poszła? Minąwszy swoją sypialnię, zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami pokoju
Abby. Będzie czuły, ale stanowczy. Nie, nie, musi być bardzo, ale to bardzo delikatny. Musi ją
przeprosić za swoje ostre słowa i wyjaśnić, dlaczego tak bardzo się rozgniewał. Wytłumaczyć jej, że
pewnych rzeczy, nawet przykrych, nie da się uniknąć.
A, do diabła z tym! Po prostu wyciągnie ją z łóżka, przerzuci sobie przez ramię i zaniesie do swojego
łóżka. Niech się dziewczyna czegoś wreszcie nauczy! Przewidując, że mogła zamknąć się na klucz,
szarpnął za klamkę. Ku jego zdziwieniu drzwi ustąpiły, a kiedy jego oczy oswoiły się z ciemnością,
ujrzał przed sobą nietknięte posłane łóżko.
Serce Torra napełniły nieoczekiwana ulga i radość. Więc jednak nie ukryła się przed nim w swoim
pokoju. Odwróciwszy się na pięcie, popędził do własnej sypialni. Wszedł do środka i zobaczył
ledwo widoczny w półmroku zarys jej ciała pod kołdrą.
- Oszukałeś mnie - mruknęła Abby.
- Ja cię oszukałem? W jaki sposób?
- Mówiłeś, że do niczego nie będziesz mnie przymuszał.
Torr odetchnął i wyprostowawszy się, szybko podszedł do łóżka.
- Czujesz się przymuszona? - spytał.
- O tak, bardzo! I fizycznie, i psychicznie. Niemniej jej oczy rozbłysły, gdy odwinąwszy kołdrę,
położył się obok niej.
- Skąd wiedziałaś, jak rozbudzić drzemiącą we mnie bestię?
- Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym.
Nic więcej nie zdołała powiedzieć. Torr zamknął jej usta pocałunkami, obiecując sobie, że tym
razem nie będzie się spieszył. Będzie ją pieścił tak długo, aż sama zacznie go błagać o spełnienie.
Chciał usłyszeć, jak mówi, że chce do niego należeć.
Następnego dnia Abby od samego rana dawała do zrozumienia, że jest przeciwna planowanej
konfrontacji z Wardem Tysonem. Zgodziła się wprawdzie z nim pojechać, ale nie kryła
niezadowolenia.
Podczas śniadania, a potem w trakcie pakowania rzeczy i ładowania samochodu Torr z anielską
cierpliwością wysłuchiwał w milczeniu jej narzekań, zastrzeżeń, kontrargumentów i błagań. Czekała
ich długa wielogodzinna podróż, najpierw do Portland, a potem dalej na północ, do Seattle. Abby
podczas jazdy nie przestawała wykładać swoich słusznych racji.
- Nie widzę powodu, żeby go w to mieszać - powtarzała. - Ward nie może mi w niczym pomóc, w
dodatku może dojść do wniosku, że w tej sytuacji musi powiedzieć Cynthii o tamtym weekendzie,
żeby wytrącić szantażyście broń z ręki.
- To możliwe - przyznał Torr.
- Ale ja nie chcę, żeby ona wiedziała! O to w tym wszystkim chodzi!
- Na to właśnie liczy szantażysta.
- Chcesz zniszczyć wieloletnią przyjazń między mną i moją kuzynką?
- Nie zapominaj, że to postępowanie Warda, a nie twoje, mogłoby zagrozić waszej przyjazni.
- A jeśli w ten sposób zniszczymy ich małżeństwo? Przynajmniej się nie spieszmy. Poczekajmy z tym.
- Czas sprzyja szantażyście. On może czekać, a ty tymczasem będziesz tracić nerwy. Nie możemy
dłużej zwlekać. Poza rozmówieniem się z Wardem jestem zdecydowany zawiadomić policję, kiedy
tylko szantażysta się odezwie i sprecyzuje swoje żądania.
Abby zmierzyła go złym wzrokiem.
- I pomyśleć, że kiedy cię poznałam, wydałeś mi się uosobieniem łagodności.
- A co teraz o mnie myślisz?
- %7łe jesteś arogancki i apodyktyczny - oświadczyła z nieco złośliwą satysfakcją. - Wziąłeś
kierowanie moim życiem w swoje ręce, a ja nie umiem ci się przeciwstawić.
- Zapewniam cię, że jak będzie po wszystkim, stanę się znowu łagodny i ustępliwy jak baranek.
Niestety, zapewnienie to wcale Abby nie przekonało.
- Może byś jednak posłuchał, dlaczego nie chcę, żebyśmy akurat w tej chwili zawiadamiali o
wszystkim Warda - rzekła, prostując się na siedzeniu i robiąc obrażoną minę.
- Nie mam innego wyjścia jak słuchać tego, co masz po powiedzenia.
- Ale i tak zrobisz po swojemu, tak?
- Kochanie, będziemy rozmawiać z Tysonem, koniec kropka.
Abby przez resztę drogi robiło się zimno na samą myśl o czekającej ją rozmowie. Kiedy wjechali do
Seattle i Torr poprosił o wskazówki, jak dotrzeć do celu, w pierwszej chwili miała ochotę kazać mu
jezdzić w kółko po biznesowej dzielnicy miasta. Uznała jednak, że nie jest to mądry pomysł.
Zrezygnowawszy z dalszych sprzeciwów, poprowadziła go wprost do budynku, w którym mieściła
się firma Lyndon Technologies, i wskazała wjazd do podziemnego parkingu.
Kiedy sekretarka wprowadziła ich do gabinetu Warda, szwagier zamiast okazać zaskoczenie,
przywitał Abby z radością, ale i pewną irytacją.
- Abby, gdzie ty się, u licha, podziewasz! Od tygodnia próbuję się z tobą skontaktować! - zawołał,
zrywając się z fotela i wybiegając zza biurka.
- Siadaj, mam z tobą do omówienia ważną sprawę. A pan to kto? - dodał nieco arogancko,
spoglądając na postępującego w ślad za Abby Torra Latimera.
- Mężczyzna, który rości sobie wyłączne prawo pokrzykiwania na Abby - zimno oświadczył Torr. -
Dlatego będzie pan łaskaw przeprosić ją za ton, jakim pan przemawiał. A na przyszłość proszę jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]