[ Pobierz całość w formacie PDF ]
być niesamowicie bogaty i totalnie fantastyczny. Jak nasz tajemniczy nieznajomy, na
przykład. Tym bardziej że nikt inny go nie chce. - Rzuciła złośliwe spojrzenie w kierunku
przyjaciółki.
Elena nie chwyciła przynęty.
- A może Tyler Smallwood? - podsunęła niewinnie. - Jego ojciec ma chyba
wystarczająco dużo kasy.
- I wcale nie jest brzydki - zgodziła się Meredith z powagą. - To znaczy, o ile lubisz
zwierzęta. Te jego wielkie białe zębiska.
Dziewczyny popatrzyły na siebie i równocześnie wybuchnęły śmiechem. Bonnie
rzuciła kępką trawy w Meredith, a ta strzepnęła ją z siebie i odwzajemniła się, rzucając w nią
dmuchawcem. I nagle Elena poczuła pewność, że wszystko będzie dobrze. Wróci do siebie,
przestanie być zagubioną, obcą osobą i pojawi się stara Elena Gilbert, królowa Liceum
imienia Roberta E. Lee. Rozwiązała morelową wstążkę i potrząsnęła włosami, aż opadły
luzno wokół twarzy.
- Zdecydowałam już, o czym będzie moja ustna prezentacja - powiedziała, obserwując
przez zmrużone oczy, jak Bonnie palcami wyczesuje zdzbła trawy z włosów.
- O czym? - spytała Meredith. Elena uniosła podbródek i spojrzała na czerwono -
fioletowe niebo nad wzgórzem. Powoli wzięła głęboki oddech i jeszcze przez moment
trzymała koleżanki w niepewności. A potem oświadczyła spokojnie:
- O włoskim renesansie. Bonnie i Meredith wytrzeszczyły na nią oczy, spojrzały na
siebie i znów zaniosły się śmiechem.
- Aha! - powiedziała Meredith chwilę pózniej. - A więc drapieżnik powraca.
Elena uśmiechnęła się do niej zaczepnie. Wróciła jej pewność siebie. I chociaż sama
tego nie rozumiała, wiedziała jedno - Stefano Salvatore żywy z tego nie wyjdzie.
- No dobrze - powiedziała rześko. - A teraz posłuchajcie mnie obie. Nikt inny nie
może o tym wiedzieć albo stanę się pośmiewiskiem całej szkoły. A Caroline wiele by dała za
coś, co by mnie ośmieszyło. Ale ja go nadal chcę i zdobędę. Jeszcze nie wiem jak, ale to
zrobię. Dopóki nie wymyślę jakiegoś planu, będziemy go ignorować.
- My wszystkie?
- Tak, my wszystkie. Nie możesz go mieć, Bonnie, on jest mój. I muszę móc ci zaufać.
- Chwileczkę - powiedziała Meredith z błyskiem w oku. Odpięła od bluzki
emaliowaną broszkę, a potem uniosła kciuk i szybko się ukłuła. - Bonnie, daj mi rękę.
- Po co? - spytała Bonnie, podejrzliwie zerkając na broszkę.
- Bo chcę ci się oświadczyć. A jak sądzisz, po co, idiotko?
- Ale... Ale... Och, niech będzie. Auć!
- A teraz ty, Eleno. - Meredith z wprawą nakłuła kciuk Eleny, a potem go ścisnęła,
żeby ukazała się kropelka krwi. - A teraz - ciągnęła, patrząc na pozostałe dwie dziewczyny
roziskrzonymi, ciemnymi oczami - przyciśniemy do siebie kciuki i złożymy przysięgę.
Zwłaszcza ty, Bonnie. Przysięgnij, że zachowasz całą rzecz w tajemnicy i zrobisz w sprawie
Stefano wszystko, co Elena ci każe.
- Słuchajcie, przysięga krwi to niebezpieczna sprawa - zaprotestowała Bonnie zupełnie
poważnie. - To znaczy, że musisz jej dotrzymać bez względu na wszystko, Meredith.
- Wiem - odparła Meredith z determinacją. - Dlatego chcę, żebyś to zrobiła. Pamiętam,
jak było z Michaelem Martinem.
Bonnie się skrzywiła.
- To było strasznie dawno temu, a potem zaraz ze sobą zerwaliśmy i... Dobra, niech
będzie. Przysięgam. - Zamknęła oczy i powiedziała: - Obiecuję, że zachowam całą rzecz w
tajemnicy i zrobię w sprawie Stefano wszystko, co Elena mi każe.
Meredith powtórzyła przysięgę, A potem Elena, patrząc na cień rzucany przez ich
złączone kciuki w zapadającym zmierzchu, wzięła głęboki oddech i dodała:
- A ja przysięgam, że nie spocznę, póki on nie będzie mój. Poryw zimnego wiatru
powiał przez cmentarz, rozwiewając włosy dziewczyn i szeleszcząc suchymi liśćmi,
zaścielającymi ziemię. Bonnie wydała jakiś stłumiony okrzyk i wszystkie rozejrzały się
wkoło, a potem nerwowo zachichotały.
- Zrobiło się ciemno - powiedziała Elena, zdziwiona.
- Lepiej wracajmy do domu - zaproponowała Meredith. Wstała i przypięła sobie
broszkę z powrotem. Bonnie też wstała, ssąc czubek kciuka.
- Do widzenia - rzuciła cicho Elena w kierunku nagrobka. Niecierpki rysowały się na
ziemi purpurową plamą. Podniosła leżącą koło nich morelową wstążkę i skinęła głową do
Bonnie i Meredith. - Chodzmy.
W milczeniu wspinały się na wzgórze w stronę ruin kościoła. Przysięga krwi wprawiła
je wszystkie w poważny nastrój. Kiedy mijały ruiny, Bonnie przeszedł dreszcz. Po zachodzie
słońca zrobiło się zimno i wiatr się wzmagał. Każdy poryw szeptał wśród traw i sprawiał, że
stare dęby szeleściły poruszającymi się liśćmi.
- Zimno mi - powiedziała Elena, przystając na moment przy mrocznym otworze, który
kiedyś stanowił drzwi kościoła, i spoglądając na leżącą niżej okolicę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]