[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obecne tempo spadku napięcia. Jeśli starczy, to na styk.
- Mam znowu zmniejszyć szybkość?
- Na razie nie. Na ile to wyliczyliśmy, to obecna powinna być optymalna.
- Dobra, możecie teraz włączyć lampkę. Nawet jeśli nie dotrę do wieży, to
chcę ją chociaż widzieć.
Tym razem nie mógł liczyć na pomoc ani stacji Kinte, ani żadnego innego
obiektu orbitalnego. Oświetlenie  piwnicy było zadaniem dla szperaczy
zamontowanych pionowo na szczycie Sri Kandy.
Chwilę pózniej kapsułę ogarnął promień blasku bijącego ze środka Taprobane.
Tuż obok, prawie na wyciągnięcie ręki, pojawiły się trzy pozostałe taśmy nośne. Idąc
ich tropem podniósł wzrok...
Już tylko dwadzieścia kilometrów! Winien być tam za dwanaście minut.
Wejdzie przez podłogę i przyniesie prezenty... Zupełnie jak święty Mikołaj za czasów
jaskiniowych. Mimo szczerego pragnienia zachowania spokoju i podporządkowania
się wskazówkom czujnika, Morgan był cały napięty, jakby chciał własnymi rękami
dzwignąć pająka jeszcze trochę wyżej.
Na dziesięć kilometrów przed celem silniczki zmieniły ton. Morgan oczekiwał
czegoś podobnego i zareagował bez zwłoki. Nie czekając na poradę z Ziemi,
zmniejszył szybkość do pięćdziesięciu kilometrów. Znów zostało mu dwanaście
minut. W odruchu rozpaczy zastanowił się, czy nie czeka go teraz powtórka z historii
paradoksu, on będzie Achillesem, a wieża żółwiem. I proszę odpowiedzieć na
pytanie: jeśli za każdym razem, gdy kapsuła dotrze do połowy dystansu, będzie
zmniejszał jej szybkość o połowę, to czy dotrze do wieży w skończonym czasie?
Kiedyś od razu znalazłby odpowiedz na tę antyczną zagadkę, ale teraz czuł się zbyt
zmęczony, by o tym myśleć.
Z odległości pięciu kilometrów rozróżniał już szczegóły konstrukcji - wąski
pomost i barierki zabezpieczające oraz sieć zamontowaną dla uspokojenia opinii
publicznej. Jednak nawet wytężając wzrok nie mógł dojrzeć wejścia do śluzy, ku
której pełzł z upiorną powolnością.
Potem przestało to być takie istotne. Dwa kilometry przed celem silniki
odmówiły posłuszeństwa. Kapsuła obsunęła się nawet kilka metrów, zanim Morgan
zdołał zaciągnąć hamulce.
Jednak tym razem, ku zdumieniu Morgana, Kingsley nie poddał się
przygnębieniu.
- Jeszcze może się udać - powiedział. - Daj baterii dziesięć minut wytchnienia.
Powinno być jeszcze dość energii na ostatnie parę kilometrów.
Były to jedne z najdłuższych minut w życiu Morgana. Chociaż mógłby je
skrócić, odpowiadając na błagalne wezwania Maxine Duval, czuł się nazbyt
zmęczony, by podjąć konwersację. Było mu naprawdę przykro z tego powodu, ale
miał nadzieję, że Maxine zrozumie i wybaczy.
Zamienił za to kilka słów z operatorem-pilotem Changiem, który zameldował
o dobrej formie rozbitków i o ożywieniu wywołanym bliską już pomocą. Zmieniali
się kolejno przy małym iluminatorze w podłodze komory, by choć raz rzucić okiem
na pająka. Nie pojmowali, że nie może pokonać tych ostatnich kilometrów.
Morgan poczekał jeszcze dodatkową minutę i włączył napięcie. Ku jego
uldze, pająk ruszył żwawo i zatrzymał się dopiero pięćset metrów od wieży.
- Jeszcze trochę i będziesz na miejscu - powiedział Kingsley, ale jakby bez
poprzedniego przekonania. - Przykro mi z powodu tych wszystkich opóznień...
- Znowu dziesięć minut? - spytał Morgan z rezygnacją. - Obawiam się, że tak.
Teraz pamiętaj, by włączać prąd tylko na trzydzieści sekund, z minutą przerwy
między impulsami. W ten sposób wyciśniesz z baterii ostatnie ergi.
I sam też padnę bez sił, pomyślał Morgan. Dziwne, że CZUWA ciągle jeszcze
milczy. Zresztą teraz nie chodziło już przecież o wysiłek fizyczny, poczucie
wyczerpania miało przede wszystkim podłoże psychiczne.
Przez te kłopoty z pająkiem zaniedbał własne zdrowie. Od godziny nie wziął
ani jednej z  czystych tabletek energetycznych na bazie glukozy, nie łyknął ani
odrobiny soku owocowego z plastikowej tuby. Przełknął zatem trochę i od razu
poczuł się znacznie lepiej. Gdyby tak jeszcze mógł przekazać nieco tych kalorii
zdychającym akumulatorom.
Nadeszła chwila prawdy, ostatni etap. Tak blisko celu nie mógł pozwolić
sobie na żadne błędy. Los nie może być aż tak złośliwy, zostało tylko kilkaset
metrów...
Oszukiwał się, rzecz jasna, dodawał sobie ducha. Ile samolotów rozbiło się na
metry od progu pasa, szczęśliwie przebywszy pierwej drogę nad oceanem? Ile razy
maszyneria czy mięśnie zawodziły na ostatnich metrach, ba, ostatnich milimetrach?
Wszystko już było, każdy pech i każdy szczęśliwy traf zdarzył się kiedyś, komuś...
Trudno było liczyć na jakieś względy.
Kapsuła szarpnęła się i ruszyła w górę. Zupełnie jak umierające zwierzę
szukające cichego schronienia na wieczność. Gdy akumulatory wydały ostatnie
tchnienie, wieża zdawała się wypełniać pół nieba.
Ale wciąż była odległa o dwadzieścia metrów.
54
Teoria względności
W chwili gdy pająk dobywał z siebie resztki sił, a kontrolki gasły jedna po
drugiej, Morganowi zdawało się, że to przesądza się jego własny los. Na kilka chwil
zapomniał zupełnie, że przecież wystarczy zwolnić hamulce, a za trzy godziny
znajdzie się z powrotem na Ziemi, bezpieczny w ciepłym łóżku. Zrobił wszystko, co
w ludzkiej mocy.
W drugiej kolejności poczuł złość. Był wściekły na ten kwadratowy obiekt
wznoszący się tuż ponad pająkiem, a jednak nieosiągalny. Przez myśl przemknął mu
z tuzin wariackich pomysłów. Gdyby miał jeszcze wyciągarkę, ale jak dostarczyć ją
do wieży... Gdyby rozbitkowie mieli skafander, to mogliby opuścić mu linę. Ale oni
nie zdążyli wyciągnąć żadnego skafandra z płonącego transportowca.
Oczywiście, gdyby rzecz działa się na ekranie, zaraz pojawiłby się stosowny
bohater, skłonny poświęcić siebie dla dobra innych. Wyszedłby taki przyjemniaczek
przez śluzę i wytrwałby piętnaście sekund w próżni... Pewną miarą desperacji
Morgana może być fakt, że przez chwilę rozważał nawet ten pomysł na poważnie, aż
resztki zdrowego rozsądku zadziałały i kazały zapomnieć o podobnych bzdurach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •