[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carter usiadł za biurkiem i założył ręce.
- Ale takie mamy zadanie.
- Wobec tego pójdę sam. Przynajmniej będę miał cień szansy, bo mówię po
wietnamsku. Poza tym wyglądam jak oni.
- Gaines pójdzie z tobą - Carter był stanowczy. - Do tego potrzeba was przynajmniej
dwóch, a Gaines ma więcej doświadczenia, niż pozostali.
Johnny odetchnął z ulgą. Nie musi iść do tunelu!
- Hej! - wyrwał się DeLuca. - A ja i Johnny? Też chcemy iść.
- Nie martwcie się - uspokoił go Carter. - Pójdziecie jako ich ubezpieczenie. Ktoś
musi być na straży, jak ci będą taszczyć Vinha z powrotem.
Gaines prawie uśmiechnął się na sposób, w jaki Carter stawiał sprawę - jakby
schwytanie generała było dziecinną igraszką, podczas gdy obaj najprawdopodobniej nie
wyjdą żywi z tunelu.
- Ruszamy dziś wieczór?
- O zmroku. Helikopter wyrzuci was w wiosce, którą spacyfikował major Wietkongu i
stamtąd będziecie się musieli dostać do tunelu. Proponuję, żebyście we dwóch zeszli po
generała i zostawili na straży DeLukę z Hidalgo.
Gaines musiał przyznać, że plan Cartera był prosty. Ale z drugiej strony taki musiał
być, bo kapitan wiedział tyle co oni o sytuacji w tunelu i nie mógł przygotować nic
dokładniejszego.
Carter myślał o facetach z CIA i sposobie, w jaki potraktowali Phama. Było już za
pózno, żeby cokolwiek z tym zrobić, lecz żałował, że nie wkroczył wcześniej. Pham mógłby
stać się cennym zródłem informacji, zamiast jeszcze jednym martwym żołnierzem
Wietkongu.
- Czyli wchodzimy na ślepo?
- Tak to wygląda. - Carter potrząsnął głową. - Przykro mi, ale musimy spróbować.
Trudno, pomyślał Gaines, wiedzieliśmy od początku, w co się pakujemy.
- W porządku, czas się przygotować.
- Dobrze - zgodził się Thu. - Na szczęście nie potrzebujemy całego ekwipunku.
- Bierzecie wszystko i zrzucacie dopiero przy wejściu - upomniał go Carter. - I
żadnych granatów w tunelu. Musicie wejść i wyjść cicho.
- Kłopot w tym, że mogą nas rozpoznać, będą wiedzieli, że tam jesteśmy - zaoponował
Thu.
- Zrobicie z nimi, co chcecie, ale żadnych granatów. Są jakieś pytania? Nie słyszę.
Widzimy się znowu punkt osiemnasta - zakończył kapitan.
Porucznik Oanh obudził się cały spocony i obolały. Kilka minut zajęło mu
zorientowanie się, gdzie jest, potem poczuł przygnębienie. Zniła mu się rzeka, las i chłodny
wiatr, a w rzeczywistości nie ruszył się ani na krok z dusznego, śmierdzącego i ciemnego
tunelu. Zapowiadał się ranek bez śniadania, bo kuchnie nie działały. Poza tym gnębiło go
niejasne przeczucie, że stanie się coś złego. Zwykle nie dawał wiary przeczuciom, ale to było
bardzo silne.
Odszukał generała Vinha, który wyglądał niewiele lepiej niż on sam. Po raz setny
porucznik zastanawiał się, jak Phamowi udawało się tak wyglądać w tunelu. Był szaleńcem,
ale czystym szaleńcem. Teraz, rzecz jasna, najpewniej już nie żył.
Zameldował się u generała i podzielił się z nim swym przeczuciem.
- Nie mam nic na potwierdzenie tego, co czuję - dodał.
- Przeczucia czasem mogą oddać żołnierzom nieocenione usługi - zgodził się Vinh. -
Ale tym razem chyba martwisz się niepotrzebnie. Nawet gdyby któryś z ludzi Phama się
wygadał, zanim Amerykanie wkroczą do akcji minie parę dni - uśmiechnął się. - Sam wiesz,
jacy oni są, działają powoli, są niepewni siebie. Nie potrafią zorganizować większej operacji
bez całych tygodni czy nawet miesięcy przygotowań.
- A co z oddziałami Wietkongu, które mają się do nas przyłączyć? Jeżeli nie przybędą
na czas...
- Lubisz się martwić - uspokoił go Vinh - ale nie jest to całkiem zła cecha. Nic się nie
stanie, jeśli spóznią się o dzień czy dwa. I tak wyprzedzimy przygotowania Amerykanów.
- Nie potrafię być tak spokojny - wybuchnął Oanh.
- Ja jestem spokojny za ciebie - powiedział generał. - Nie bój się o nic.
Oanh wrócił do siebie, ale przeczucie nie ustępowało.
Po spotkaniu z Gainesem DeLuca poprosił Gainesa na stronę.
- Naprawdę idziesz z tym Wietnamczykiem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]