[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czasem po lewej stronie sceny, a czasem po prawej.
Susan nienawidziła liceum, ale to miejsce darzyła wielką miłością.
Robiło jej się słabo na samą myśl o tym, ile czasu tutaj spędziła, ile
godzin po lekcjach trwały próby do kolejnych spektakli. Teatr był
dla niej całym światem, zwłaszcza po śmierci ojca. Zwiat ten kręcił
się wokół osoby Paula Restona, który prawie zawsze dawał jej
główną rolę. A ona, tak jak wszyscy bez wyjątku uczniowie na
zajęciach teatralnych, oddawała mu boską cześć. Dla nich to był
ideał dorosłego: mądry, przystojny, z poczuciem humoru. Słuchał,
co mieli do powiedzenia. Przy nim czuli się jak ludzie, nie jak
dzieci. Kiedy Susan chodziła do liceum, Paul Re-ston co roku
zajmował pierwsze miejsce w uczniowskim głosowaniu na
najlepszego nauczyciela. Po skończeniu szkoły obiecała mu, że
kiedyś go odwiedzi. Nie dotrzymała słowa.
A teraz przyszło jej do głowy, że to się da wykorzystać: to roz-
dzielenie odczuć, tęsknotę za liceum z jednej strony, a z drugiej
przemożną chęć jak najszybszego zapomnienia o tym życiowym
epizodzie. To jest właśnie cała tragedia, pomyślała Susan, przy-
wołując w pamięci fotografie Lee Robinson: aparat korekcyjny i
cień do powiek. Lee zawsze już będzie tylko taka, jak na tym
szkolnym zdjęciu, nigdy nie ucieknie z tego kretyńskiego młyna,
nie przekona się, co na nią czeka dalej.
Ruszyła w kierunku sceny, w dół pomiędzy rzędami krzeseł. I nagle
stanęła jak słup soli: na scenę swobodnym krokiem wyszedł Paul
Reston. Od ich ostatniego spotkania upłynęło dziesięć lat. Teraz jej
dawny nauczyciel był dobrze po czterdziestce. Jego jasnobrązowe
włosy przerzedziły się, a czoło lekko cofnęło. Brzuch zrobił się
pulchniejszy. Ogólnie wyglądał na wyższego niż kiedyś. Grzbiet
miał bardziej kościsty, bruzdy na twarzy głębsze i bardziej
wyraziste. Zamiast prostokątnych okularów z czerwonego plastiku,
w jakich pamiętała go Susan, nosił teraz owalne, druciane oprawki.
Bezpieczne. Zwyczajne. Zauważyła z zaskoczeniem, że to nie jest
ten młody, energiczny nauczyciel, którego nosiła w pamięci. Czy w
ogóle kiedyś taki był? Stał na scenie z kartkami w dłoni i w asyście
jakiegoś ucznia o fajtłapowatym wyglądzie sprawdzał ustawienie
oświetlenia sceny. Susan ruszy z miejsca i podeszła bliżej,
wychodząc z ciemności prosto w krąg światła. Reston podniósł
wzrok.
Susan widziała wyraznie, jak do jego świadomości dociera fakt jej
obecności: najpierw puste, choć uprzejme spojrzenie, a ułamek
sekundy pózniej - rozpoznanie i, jak się jej wydawało, ciepło w jego
oczach. Reston w kilku szybkich krokach podszedł na skraj sceny.
- Susan Ward. - Uśmiechnął się szeroko. Odpowiedziała
uśmiechem.
- Witaj, Paul.
Zeskoczył lekko na podłogę. Położył dłonie na ramionach Susan, a
po chwili uścisnął ją serdecznie. Susan odwzajemniła uścisk.
- Miło cię widzieć - powiedziała.
Reston wypuścił ją z objęć i przysiadł na brzegu sceny.
- Jak się miewasz? W naszej gazecie pojawia się twoje nazwisko.
Susan wzdrygnęła się wewnętrznie. Miała ogromną przyjemność z
publikacji swoich tekstów, ale niechętnie myślała o tym,
że ludzie faktycznie je czytają, a zwłaszcza o tym, że mogą to być
ludzie, którzy kiedyś ją znali. Było jej głupio, ale czuła się wtedy
trochę tak, jakby ktoś się jej narzucał.
- Chyba wszystko w porządku - odpowiedziała. - Nie masz dzisiaj
próby?
- Mam, za dwadzieścia minut. Dzieciaki się rozgrzewają. -W tym
momencie przypomniał sobie o chłopaku, który wciąż stał na scenie
z dyndającymi bezwładnie rękoma i patrzył na niego wyczekująco. -
Casey - powiedział do niego - idz do grupy. Skończymy to pózniej,
dobrze?
Casey skinął głową. Szyję i podbródek miał usiane nieprzyjemnie
wyglądającymi krostkami trądziku.
- Dobrze, panie Reston - zgodził się i zszedł ze sceny, za kulisy.
Susan wiedziała, że są tam drzwi do klasy, w której odbywają się
zajęcia teatralne.
- Panie Reston? - powtórzyła, kiedy chłopaka już nie było.
- Tak - roześmiał się jej dawny nauczyciel. - Kilka lat temu zmieniła
nam się dyrekcja i otrzymałem oficjalne zawiadomienie.
że postępuję niewłaściwie, pozwalając uczniom zwracać się do
siebie po imieniu. - Wzruszył ramionami, a Susan pomyślała, że
wygląda w tej chwili jakoś wyjątkowo staro. - Czasy się zmieniają,
prawda?
- Prawda - przytaknęła.
- Co słychać u twojej mamy? - zapytał. - Pamiętam, że kiedy
pojawiała się na premierze, zawsze potrafiła zrobić wrażenie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]