[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ręczę głową, że w salonie będziesz bezpieczna.
Zerknęła na niego z powątpiewaniem.
- Więc czemu to tu jest? - Wskazała torbę na łóżku. -
I dlaczego wybrałeś pokój obok mojej sypialni?
- Ta przeprowadzka nie ma nic wspólnego z salonem.
Zmiana koloru ścian nikomu nie zaszkodzi. A jeśli dobrze
pamiętasz, właśnie się przeprowadzałem, kiedy zaczęła się
ta zabawa. - Położył dłoń na ramieniu Libby i odwrócił ją
w kierunku gabinetu. - Będę w pokoju obok z tych samych
powodów, dla których się tu zjawiłem. Ponieważ ten dom to
łakomy kąsek dla złodziei. A na pewno nie zdołam ci pomóc,
jeśli nie usłyszę twojego wołania. Więc musisz mi zaufać,
przynajmniej w tej sprawie. - Zatrzymali się przed jej gabi-
netem. - Czy zdołasz mi zaufać?
Libby kiwnęła głową, obserwując pełen napięcia wyraz
jego twarzy.
- Powierzyłabym ci swoje życie - odparła ostrożnie. Ale
nie serce, pomyślała. Na pewno nie moje serce.
Matt ścisnął ją za ramię. Nie trzeba było jasnowidza, by
odgadnąć to, czego nie powiedziała głośno.
- A więc to musi mi wystarczyć. Na razie.
Carla niecierpliwie tupała nogą w podłogę, słuchając po-
sępnego gongu. Po długiej chwili zgrzytnął zamek i przekrę-
ciła się gałka.
Jak zwykle, wpadła do środka, gdy tylko uchyliły się
drzwi.
- Widzę, że posępny nastrój udziela się tu każdemu. Te
ptaszyska na podwórzu wyglądają tak, jakby odbywały boles-
S
R
ny i długi poród. I jeszcze ten dzwonek przy drzwiach. Wiel-
kie nieba, mógłby przerazić najemnego mordercę. Czy Eli
zatrudnia wampira jako lokaja? Ach... to ty.
Pogodzony z nieuniknionym, Matt obserwował, jak Carla
odwraca się i spogląda na niego z uwagą. Wyraz jej twa-
rzy nie pochlebiał mu. Wręcz przeciwnie. Nie była zachwy-
cona jego widokiem i właściwie nie mógł mieć do niej
o to pretensji. Carla i Libby nie tylko były spokrewnione,
ale były też najlepszymi przyjaciółkami. Dorastały w do-
mach oddalonych o kilka ulic od siebie, chodziły do tych
samych szkół, miały wspólnych znajomych i wspomagały się
nawzajem.
A teraz Carla stanęła przed mężczyzną, który zrobił rzecz
niewybaczalną - zranił Libby, Była drobna i niska, ale to jej
nie peszyło. Zamierzała zrobić mu awanturę.
- Tak. - Oparł się o drzwi i skrzyżował ramiona na piersi.
-To ja.
- Ależ z ciebie zimny drań! Po co się tu zjawiłeś? - Carla
wyglądała tak, jakby zamierzała rzucić mu się do gardła.
Wysokie obcasy jej czerwonych bucików za każdym kro-
kiem stukały o drewnianą podłogę. Krótka czerwona spódni-
czka sięgała do połowy ud, odsłaniając kształtne nogi. Trzeba
przyznać, że była piękną kobietą. Nie tej klasy co Libby, ale
jednak piękną. Matt wiedział, że bywa także ziejącą ogniem
smoczycą.
- Wiesz, że jesteś bezczelny, prawda?
Matt kiwnął głową. Nawet w połowie nie zdawała sobie
sprawy, jaki bywa bezczelny. I całą swoją bezczelność musiał
wykorzystać, żeby się wkraść do domu Eliego.
Kiedy opuścił Libby, wystarczyły dwadzieścia cztery go-
dziny, by zrozumiał, że jest największym durniem w histo-
rii ludzkości. Nie było żadnego rozsądnego powodu, żadnej
istotnej przyczyny, która mogłaby go usprawiedliwić. Powi-
S
R
nien zmusić Libby, by powiedziała mu to wyraznie: Chcę,
żebyś odszedł. W moim życiu jest inny mężczyzna".
Zamiast tego zranił ją potwornie. Przez sześć miesięcy
zbierał się na odwagę i szukał pretekstu, żeby do niej wrócić.
- Nie chcę, żebyś tu był - mówiła dalej Carla, chodząc
przed nim tam i z powrotem i spoglądając na niego groznie.
- Nie życzę sobie, żebyś przebywał w pobliżu Libby. Z dru-
giej strony nie wiedziałam, że ten dom jest taki wielki. I taki
niesamowity. - Rozejrzała się i drgnęła. - Drżę na myśl, że
Libby przebywa tu sama. A muszę niechętnie przyznać, że
nikt nie obroniłby jej lepiej niż ty.
Matt znowu skinął głową. Eli i jego dom byli darem bo-
żym, którego oczekiwał.
- Ale Bóg mi świadkiem - Carla podsunęła mu pięść pod
nos - że jeśli tym razem ją zranisz, to ja... wynajmę zawo-
dowca, by załatwił cię raz na zawsze.
Odsunął się od drzwi i stanął przed Cąrlą, pragnąc, by
przestała krążyć wokół niego.
- Zaopiekuję się nią. Obiecuję.
Jeśli Libby stanie się jakakolwiek krzywda lub jeśli go
wyrzuci z domu, Carla nie będzie potrzebowała wynajmować
zabójcy. Wówczas on sam palnie sobie w łeb.
- Carla? - zabrzmiał głos Libby. - Zdawało mi się, że cię
słyszę. Najwyższy czas. Obiecałaś, że zastąpisz mnie przez
tydzień. Jeśli szybko nie znajdziemy sekretarki, to w ogóle
nie poradzimy sobie w tym bałaganie.
Carla wzruszyła ramionami i odwróciła się plecami do
Matta.
- Wiem. Pamiętam o tym, ale wciąż mam mnóstwo pracy.
Po opublikowaniu naszego ostatniego ogłoszenia jest ma-
sa zleceń, a ty utknęłaś w tym zamku szalonego naukowca.
Przez ostatnie parę dni bez przerwy prowadziłam rozmowy
z naszymi potencjalnymi pracownikami.
S
R
- Jak ci poszło?
- Kiedy już wyeliminowałam cwaniaków i takich, którzy
mogą mieć lepkie ręce, całkiem niezle. Mamy w spisie kolej-
ną dwunastkę kandydatów, a na ten tydzień zaplanowałam
następne rozmowy.
- Dobra robota. - Libby ujęła Carlę pod łokieć i pociąg-
nęła za sobą. - Chodz do mojego gabinetu. Przygotowałam
raporty, o których ci mówiłam. Czy na podwórzu musiałaś
uciekać przed pawiami?
- Nie. Na froncie zachodnim panuje spokój.
Ruszyły długim korytarzem i zatrzymały się na chwilę, by
Carla mogła się przyjrzeć zbroi.
- Jest ich tu o wiele więcej - odparła z uśmiechem Libby.
- Chodz, za jedyne pięćdziesiąt centów oprowadzę cię po tym
niezwykłym domu.
- Dobrze. Nie chciałabym czegoś przegapić. Zwłaszcza
tego ekspresu. -Carla zajrzała do salonu i zadrżała. -Nie mogę
uwierzyć, że spędziłaś w takich warunkach całe osiem dni.
Matt mógł. Był tu przez cały tydzień. Jedną czwartą okresu
łaski. Siedem dni nieba i piekła. Siedem dni, podczas których
Libby demonstrowała, że chce go trzymać na dystans. To jej
się nie udało, ale próbowała. Codziennie obchodził cały dom,
sprawdzał zamki, zaznajamiał się ze szczelinami i trzeszcze-
niem drewnianej podłogi, studiował plany pięter i zaglądał do
warsztatu Eliego. Do laboratorium. Jakkolwiek to nazwać.
Pokój był duży, czysty, i tak uporządkowany, że wydawało
się nieprawdopodobne, by pracował tu człowiek, który cały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]