[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sięgnęła po parę grubych, skórzanych rękawic, wsunęła w nie dłonie i pomachała mu palcami
przed oczyma. - Widzisz? Wiedziałam, \e je gdzieś mam... Spot wcisnął je pod dywanik w
spi\arce.
Bain poło\ył dłonie na jej smukłych ramionach.
- Willy - rzekł, próbując zachować cierpliwość.
- Wiem, \e obiecałem ci się nie narzucać. Wiem, \e chcesz, abym nie zawracał ci
głowy, ale kobieto, przecie\ nie zostawiasz mi \adnego wyboru.
- Wcale nie prosiłam, \ebyś mi pomagał. Doskonale potrafię dać sobie radę sama.
- Jestem pewien, \e potrafisz, Willy. Ale je nie potrafię stać bezczynnie i patrzeć jak
harujesz. Chyba zawdzięczam to naukom mojej mamusi - pokręcił głową i złapał uchwyty
kosza.
Willy bardzo chętnie zgodziła się przyjąć jego pomoc. - Myślałam, czy nie uło\yć
paru desek i spuszczać po nich koszy - zastanawiała się głośno, podpierając dłońmi w
cię\kich rękawicach biodra obciągnięte ró\owymi szortami w kwiatki. - Co o tym myślisz?
- Mo\e się udać - mruknął Bain. Wcale nie miał zamiaru nara\ać nogi po to tylko,
\eby zrealizować któryś z jej szalonych pomysłów.
Cofnął się, wytarł pot z czoła i rzucił nieco niechętne spojrzenie na jej zgrabną postać.
Jest ju\ niemal trzydzieści stopni, zdą\yła załadować cały tył swojego zwariowanego
samochodu betonowym gruzem i niech ją licho, nawet nie ma przyspieszonego oddechu!
ROZDZIAA 6
Kiedy wreszcie zrzucili gruz i umocnili nim worki z piaskiem, oboje byli zlani potem.
- Pomogę ci z resztą tych bloków, kiedy tylko będziesz chciała - zaproponował z
rezygnacją w glosie.
- Dzięki. Mo\e jutro. Dzisiaj i tak jest ju\ za gorąco, \eby się tym zajmować.
Cofnęli się, spoglądając z satysfakcją na umocnioną skarpę.
- Mam nadzieję, \e będzie trzymać - stwierdził Bain, pocierając brudną dłonią tors. -
Zbli\a się pora huraganów.
- Podobno na południu tworzy się tropikalny ni\. Znasz się na huraganach?
- Widziałem ich ju\ dosyć - cofnął się jeszcze bardziej, wchodząc do płytkiej wody,
aby dokładnie przyjrzeć się efektom ich morderczej pracy i wsunął kciuki za pasek spodni.
- To chyba najgorsze miejsce. Pozostała część twojej linii brzegowej jest dość niska i
powinna być względnie bezpieczna.
- Tam gdzie wodorosty gromadzą się w nisko poło\onych miejscach, trawa ginie i
darń się zapada. Wcią\ je odgarniam, ale zawsze, kiedy wiatr zmienia kierunek na północny,
przynosi nowe.
Stali obok siebie i patrzyli na osypujące się zbocze wzgórza. Willy spoglądała nie
widzącym spojrzeniem na worki z piaskiem, pokruszone bloki, fragmenty metalowych tablic i
plątaninę obna\onych korzeni, ale ka\de zakończenie nerwu w jej ciele czuło obecność
mę\czyzny - jego witalność, ciepło, zapach ciała.
Bain natomiast myślał o tej drobnej istocie, która prowadziła tak niepotrzebną i
beznadziejną walkę. Brzeg zostanie podmyty. Silny sztorm zniszczy \ałosne efekty jej
wysiłków i uniesie je daleko. Niewiele brakowało, a wyciągnąłby rękę i dotknął Willy, Bóg
jeden wiedział, jak silna była ta pokusa, choć oboje byli tak brudni i spoceni, ale zdawał sobie
sprawę, \e na tym by się nie skończyło. Z jakiegoś powodu ta kobieta zupełnie pozbawiała go
zdrowego rozsądku. Jedno dotknięcie, a znowu będzie wychodził ze skóry, \eby wbrew
wszystkiemu zaciągnąć ją do łó\ka.
- Chodzmy na górę, Frank na pewno ju\ wstał - Willy oderwała spojrzenie od
lśniącego, spoconego torsu Baina i wskazała najkrótszą drogę prowadzącą na górę skarpy.
Nigdy nie korzystała z okrę\nej drogi przez las, chyba \e spacerowała dla przyjemności.
Bain wszedł za nią dolnym wejściem. Najwidoczniej nie uwa\ała go ju\ za kalekę.
Wdrapując się po stromych, zapiaszczonych schodach, spojrzał w stronę drzwi do sypialni na
parterze i zastanowił się przez chwilę, czy ten pokój był u\ywany tej nocy.
Oczywiście, \e był! Willy całkowicie szczerze przedstawiła więzi łączące ją ze
Smithem. I bez względu na to, czy intencje Franka były uczciwe czy nie, Bain nie postawiłby
nawet dwóch centów na to, \e udałoby mu się dostać do jej łó\ka bez drukowanego
zaproszenia.
Z drugiej strony, myślał wchodząc do du\ego pokoju o dwóch werandach, który łączył
w sobie funkcje jadalni i salonu, mo\e to właśnie jest typ człowieka jakiego potrzebuje? Ktoś,
kto nie zburzy jej kruchego świata?
Frank siedział na werandzie w eleganckim płaszczu kąpielowym i białych spodniach.
Bain odniósł wra\enie, \e brakuje mu jedynie fularu na szyi.
Skinął mu uprzejmie głową. - Dzień dobry, Smith.
Frank odpowiedział na jego krótkie powitanie wesołym głosem.
- Wygląda pan świetnie, Scott. Przypuszczam, \e wkrótce zechce pan wrócić do akcji.
O ile wiem, od czasu pańskiego wyjazdu, sytuacja się tam dość zaogniła.
- To przykre. Willy, czy mówiłaś coś o mro\onej kawie? - Bain odwrócił się. Zdziwił
się nieco, \e tak bardzo nie spodobało mu się przypomnienie spraw zawodowych. Dzięki
Bogu, \e nie miał radia i nie widać było nigdzie gazet.
- Jeszcze nie jadłam śniadania - odparła. - A ty nie jesteś głodny? Frank, znalazłeś
sobie coś do jedzenia?
Frank wszedł do niewielkiej kuchenki, o jedną trzecią zwiększając jej gęstość
zaludnienia.
- Jak mo\esz się przekonać patrząc na patelnię, zrobiłem sobie omlet. Kochanie, czy
mogę cię zapytać, dlaczego przechowujesz śmieci w lodówce?
Willy trzymała tackę z lodem, maselniczkę, kawałek sera i dzbanek mleka, zamknęła
więc drzwi nogą.
- Zmieci?
- Ogryzki jabłek, pestki brzoskwiń i inne rzeczy, o których nie wspomnę.
Bain oparł się o krawędz kontuaru. Zwietnie bawił się kontrastem między
wytwornością Smitha i bezceremonialnym sposobem bycia Willy. - Mo\esz wyrzucić ogryzki
- odparła Willy zaczynając smarować masłem dość du\e kromki brązowego chleba. - Mam
zamiar posadzić tu trochę drzew owocowych, a czytałam, \e trzymanie w zimnie nasion przez
mniej więcej tydzień daje taki efekt, jakby przetrwały całą zimę. Myślą, \e to wiosna i są
gotowe kiełkować.
- Czy mogę w związku z tym zapytać, dlaczego wetknęłaś je do chłodziarki, a nie do
zamra\alnika?
- w głębokim, kulturalnym głosie Franka, pojawił się cień zniecierpliwienia i Bain
uśmiechnął się oczekując na jej odpowiedz. Wiedział z góry, \e będzie to arcydzieło
pokrętnej logiki.
Willy zmarszczyła brwi, koncentrując się na mieleniu pieprzu nad chlebem
posmarowanym masłem.
- Nasze zimy są ostre, Frank, ale nie a\ do tego stopnia. Nie chciałabym, \eby moje
nasionka odniosły mylne wra\enie.
Frank jedynie pokręcił głową i odstawił kubek do zlewu. Tym razem Bain zadał
kolejne pytanie.
- A ogryzki?
Willy poło\yła parę plasterków sera na ka\dej kromce i z wiszącego w kącie koszyka
z miedzianej siatki wyjęła czerwoną, meksykańską cebulę.
- To Granny Smith - powiedziała, jakby to wyjaśniało wszystko. - Szczepione - dodała
ze zniecierpliwieniem, widząc jego zdziwione spojrzenie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •