[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeciągle, patrzyły na odbicie
księżyca w wodzie. Mary
spotykała takie pary na
porośniętej trawą drodze za
farmą, nazywano ją "Drogą
Zakochanych", chociaż starsi
ludzie mieli dla niej
dosadniejszą nazwę - chłopiec
zwykle obejmował wpół
dziewczynę, dziewczyna opierała
mu głowę na ramieniu. Patrzyli
na gwiazdy i na księżyc albo na
płomienny zachód słońca, jeżeli
było lato, a Mary wychodząc z
obory ocierała rękami pot z
czoła i myślała o nowo
narodzonym cielęciu, które
zostawiła przy jego matce.
Odprowadzała spojrzeniem
zakochaną parę, uśmiechała się,
wzruszała ramionami, i po
wejściu do kuchni mówiła mamie,
że nim miesiąc upłynie, w
Helfordzie będzie wesele. Potem
dzwoniły dzwony, dzielono na
części tort, a chłopiec w
odświętnym ubraniu,
przestępując z nogi na nogę,
stał na stopniach kościoła obok
swej wybranki w białych
muślinach, z włosami
ufryzowanymi w loki na tę
uroczystą okazję. Zanim jednak
upłynął rok, księżyc i gwiazdy
mogły sobie świecić całą noc,
oni już tego nie dostrzegali;
chłopak wracał wieczorem z
pola, zmęczony całodzienną
pracą, i krzyczał gburowato, że
kolacja jest przypalona,
dziewczyna zaś z rozlaną figurą
i już bez loków odszczekiwała
mu się z pokoju na piętrze,
chodząc tam i z powrotem z
zawiniątkiem na ręku, które
miauczało jak kot i nie chciało
zasnąć. Nie było już wtedy mowy
o odbiciu księżyca w wodzie.
Nie, Mary nie ma romantycznych
złudzeń. Miłość jest tylko
ładną nazwą, to wszystko. Jem
Merlyn jest mężczyzną, ona jest
kobietą, i czy to sprawiają
jego ręce, jego skóra, czy jego
uśmiech, nie wie, ale coś w
niej odpowiada na to wezwanie i
sama myśl o nim drażni, a
zarazem podnieca. Nęka ją
ustawicznie, dokucza, nie daje
jej spokoju. Wie, że będzie
musiała go znów zobaczyć.
Spojrzała na szare niebo i
nisko nawisłe chmury. Jeżeli ma
jechać do Launceston, najwyższy
czas ubrać się i wyruszyć.
%7ładnych wymówek nie będzie -
stwardniała przez ostatnie
cztery dni. Ciotka CPatience
może myśleć, co jej się żywnie
podoba. Jeżeli ma choć odrobinę
intuicji, domyśli się, że Mary
nie chce jej widzieć. Spojrzy
na męża, na jego krwią nabiegłe
oczy, na rozdygotane ręce, i
wszystko zrozumie. Raz jeszcze,
może po raz ostatni, alkohol
rozwiązał mu język. Wuj
zdradził swoją tajemnicę i Mary
trzymała w ręku jego
przyszłość. Nie zadecydowała
jeszcze, jaki użytek zrobi z
tego, czego się" dowiedziała,
ale już go więcej nie będzie
ratować. Pojedzie dziś z Jemem
do Launceston i tym razem on
będzie musiał odpowiadać na jej
pytania; spokornieje chyba,
kiedy zda sobie sprawę, że ona
już się ich obu nie boi, lecz
może ich w każdej chwili
zgubić. A jutro - cóż, jutro
będzie nowy dzień. Zawsze
przecież istnieje Francis Davey
i jego obietnica; znajdzie się
dla niej zaciszne schronienie
na probostwie w Altarnun.
Dziwne ma tego roku Zwięta,
myślała maszerując przez
Wschodnie Torfowisko i kierując
się w stronę Hawk's Tor. W
zeszłym roku klęczała w
kościele obok matki i modliła
się o siłę i odwagę dla nich
obu. Modliła się o spokój ducha
i bezpieczeństwo; prosiła, aby
Pan Bóg pozostawił jej matkę
jeszcze przez długi czas i aby
farma dawała dochody. W
odpowiedzi przyszła choroba,
nędza i śmierć. Mary jest teraz
sama, uwikłana w sieć
bestialstwa i zbrodni, mieszka
w domu, którego nienawidzi,
wśród ludzi, którymi gardzi, i
idzie przez jałowe, nieżyczliwe
torfowiska na spotkanie z
koniokradem i mordercą. Nie
będzie w te Zwięta zanosiła
modłów do Boga.
Zatrzymała się na wysokim
terenie nad Rushford i ujrzała
w oddali nadciągającą małą
kawalkadę: kuca zaprzężonego w
kariolkę i dwa inne konie
uwiązane z tyłu. Woznica na
powitanie podniósł w górę bat.
Mary poczuła, że rumieniec
zalał jej policzki i
natychmiast spłynął. Ta słabość
zawsze stanowiła dla niej
udrękę i Mary marzyła o tym,
baby rumieniec był czymś
dotykalnym i żywym, aby można
było zerwać go z policzków i
podeptać. Owinęła ręce szalem i
czekała, marszcząc brwi. Jem
gwizdnął, zbliżając się i
rzucił jej do stóp małą
paczuszkę.
- Wesołych Zwiąt! - zawołał.
- Miałem wczoraj w kieszeni
sztukę srebra, która paliła
mnie jak ogniem. Masz tam nową
chusteczkę na głowę.
Zamierzała być z nim przy
spotkaniu surowa i małomówna,
ale ten wstęp utrudnił sprawę.
- To bardzo ładnie z twojej
strony - powiedziała. - Ale
chyba niepotrzebnie naraziłeś
się na wydatek.
- O mnie się"nie martw.
Jestem do tego przyzwyczajony -
odparł i zmierzył ją zwykłym
swoim zuchwałym, obrazliwym
spojrzeniem. - Wcześnie
przyszłaś - powiedział. - Bałaś
się, że pojadę bez ciebie?
Wspięła się na koło, usiadła
przy nim i ujęła lejce.
- Przyjemnie poczuć je znów w
ręku - powiedziała, ignorując
jego słowa. - Mama i ja co
tydzień w dzień targowy
jezdziłyśmy do Helston. Wydaje
mi się, że to było bardzo
dawno. Serce mi się ściska,
kiedy o tym myślę. Cośmy się
podczas takiej jazdy naśmiały,
nawet kiedy czasy były ciężkie.
Ty tego oczywiście nie możesz
zrozumieć. Nigdy nie dbałeś o
nikogo oprócz siebie.
Jem skrzyżował ramiona i
przyglądał się, jak ona sobie
radzi z powożeniem.
- Ten kuc nawet z zawiązanymi
oczami trafi na drugą stronę
torfowiska - rzekł. - Nie
ściągaj go tak mocno, dobrze?
Nigdy w życiu się jeszcze nie
potknął. O, tak lepiej. To on
prowadzi, pamiętaj, możesz mu
zaufać. Coś mówiła?
Mary puściła lejce wolniej i
patrzała na drogę przed sobą.
- Nic specjalnego - odparła.
- Właściwie to mówiłam do
siebie. A więc chcesz sprzedać
na jarmarku aż dwa kuce?
- Podwójny zysk, Mary, jeżeli
mi pomożesz, dostaniesz nową
suknię. Nie uśmiechaj się i nie
wzruszaj ramionami. Blada
jesteś, oczy ci przygasły.
Chora jesteś, czy może brzuch
cię boli?
- Od czasu jak cię ostatni
raz widziałam, nie wychodziłam
z domu. Siedziałam w pokoju
sama ze swoimi myślami. Nie
były dla mnie zbyt wesołym
towarzystwem. Jestem znacznie
starsza, niż byłam cztery dni
temu.
- Szkoda, żeś tak zbrzydła -
mówił dalej Jem. - Miałem
nadzieję, że wjadę do
Launceston, mając przy boku
ładną dziewczynę, że mężczyzni
będą się za tobą oglądali i
mrugali do mnie. Ale dzisiaj
marnie wyglądasz. Nie opowiadaj
mi bajek, Mary. Nie jestem taki
ślepy, jak ci się zdaje. Co się
stało w "Jamajce"?
- Nic się nie stało. Ciotka
drepcze po kuchni, wuj siedzi
przy stole, podpierając głowę
rękami, a przed nim stoi
butelka koniaku. Tylko ja się
zmieniłam.
- Znów mieliście gości?
- O ile mi wiadomo, to nie.
Nikt nie wchodził na
dziedziniec.
- Usta masz zacięte, oczy
podkrążone. Jesteś zmęczona.
Widziałem kiedyś w Plymouth
kobietę, która tak wyglądała,
ale był do tego powód. Mąż
wrócił do niej po czterech
latach na morzu. Ty nie masz
takiej wymówki. A może myślałaś
o mnie?
- Tak, raz o tobie pomyślałam
- rzekła Mary. - Zastanawiałam
się, który z was pierwszy
będzie wisiał, ty czy twój
brat. Ale sądząc z tego, co
widzę, różnica w czasie będzie
niewielka.
- Jeżeli Joss pójdzie na
szubienicę, będzie to jego
własna wina - stwierdził Jem. -
Nie widziałem jeszcze
człowieka, który by tak
gorliwie zakładał sobie
stryczek na szyję. Nie idzie,
ale pędzi na spotkanie
nieszczęścia. Jeżeli go spotka
marny koniec, dobrze sobie na
niego zasłuży i nie będzie
wtedy miał butelki koniaku,
żeby w niej szukać ratunku.
Zawiśnie trzezwy.
Jechali dalej w milczeniu.
Jem bawił się końcem bata, Mary
świadoma była bliskości jego
rąk. Zerknęła na nie spod oka i
spostrzegła, że są długie i
smukłe, mają tę samą siłę i
grację co ręce jego brata. Ale
te ręce ją pociągały, tamte [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •