[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spotkanie. Gdy pani Rudecka stanęła w progu, przybyła zobaczywszy ją skinęła kilkakroć
głową. Była blada jak papier, z podkrążonymi oczami i sinością dokoła ust. Stojąc na
pierwszym stopniu schodów ganku potknęła się na drugim i z dziwną niezgrabnością na nim
przyklękła. Głosem dygocącym, przez zęby, które szczękały jak w febrze, zapytała:
Wszak to jest dwór w majątku Niezdoły?
Tak... odrzekła gospodyni.
A to może pani Rudecka?
Ja jestem...
Mówiono mi... Powzięłam wiadomość, że się tutaj leczył w zimie ranny... Szukam od
trzech miesięcy... Powiedziano mi... To młody chłopiec. Brunet. Szczupły. Wysoki.
A jak nazwisko?
Nazwisko Odrowąż, imię Józef.
To pani może jest jego matką?
Matką...
Proszę wejść.
Czy jest?
Jest.
%7łyje?
%7łyje.
O, Boże! Tu, w tym domu?
Tutaj. Niechże pani wejdzie.
Ale przybyła nie miała już siły wejść. Uśmiech szczęścia, który na jej usta i twarz
wystąpił, był, zdawało się, ostatnią kresą mocy, resztą wszelkiej siły. Osunęła się na kolana i
wyciągnąwszy ręce do pani Rudeckiej zemdlała. Panna Salomea przybiegła na pomoc,
dzwignęła i otrzezwiła wodą matkę księcia. Furman, który tę rozmowę słyszał, dał koniom po
tęgim bacie, nawrócił czwórką w podwórzu i szybko odjechał. Księżna Odrowążowa
wniesiona została przez obiedwie panie niezdolskie do stancji na prawo, leżącej z dala od
sypialni rannego. Zaledwie przyszła do siebie, patrząc na pannę Salomeę spytała:
To pani uratowałaś od śmierci mego chłopca?
Skądże ta wiadomość?
Od doktora... wyszeptała.
Od doktora Kulewskiego?
Tak. Szukałam na wszystkie strony, zjezdziłam wszystkie pola bitew, zajazdy, dwory,
wsie, rozpytywałam wszystkich ludzi. Nareszcie...
Ale on jest ciężko chory...
Chory! Cóż mu jest?
Nie wiem. Był poraniony...
Te rany znam. Na głowie, na plecach... oko... Mówił mi doktor wszystko. Czy ta kula
jest jeszcze w ranie?
Kuli już nie ma.
Już nie ma!
69
Ale się przyplątała jakaś choroba.
Mój Boże! A gdzież on jest?
Teraz nie będzie pani mogła zobaczyć go, boby mógł nie przeżyć wrażenia.
To taki chory!
Tak powiedział felczer, co go widział,
Sprowadzimy doktora! rzuciła się matka.
Dobrze! równie cicho szepnęła młoda.
Nachyliły się ku sobie i zaczęły szeptać jakby wobec słuchającego nieprzyjaciela o
szczegółach tej choroby, o najdrobniejszych jej objawach, symptomatach, o przypuszczeniach
i środkach ratunku. Zapomniały o świecie, nagle związane w jedno, złączone splotem uczuć,
który się we dwu osobach wzajem a natychmiast objawił, zadzierzgnął i spoił. Pani
Odrowążowa siedziała w rogu sofy, Salomea przy niej na taborecie. Matka objęła tę nieznaną
dziewczynę rękoma niepostrzeżenie wpół sunęła dłońmi do jej szyi, przygarnęła do siebie,
przytuliła jej ramiona, głowę, plecy i razem z nią jęła się w uniesieniu wdzięczności kołysać.
Gładziła jej lśniące włosy delikatnymi palcami, muskała po stokroć dłońmi policzki. Nie
wiedząc o tym, w szale swej radości, ujęła ręce panny Mii, przycisnęła je do ust tak nagle, że
tamta ledwie je zdążyła wydrzeć z okrzykiem.
Naprzeciwko nich siedziała w swoim fotelu pani Rudecka. Była dwornie uśmiechnięta,
wykwintnie spokojna, jak należy wobec gościa. Z głową pochyloną ciekawie słuchała
rozmowy, dzieliła radość matki, która syna odnalazła na krętych, mylnych, dalekich drogach
polskiego powstania. Lecz po prawdzie oczy jej nie widziały osób i uszy niezupełnie
słuchały szczegółów, które tak nieskończenie zajmowały tamte dwie osoby. Oczy jej patrzyły
poprzez nie obiedwie kędyś w szyby okna czy w chropawe ściany domu, w pola, w dalekie
leśne doły, a może zuchwale w niedosięgłe oczy straszliwego Boga.
Księżna zapomniawszy o świecie, o zwyczajach towarzyskich i wszystkim, co najpierw
trzeba było wykonać, prosiła się panny Salomei, żeby jej pozwolono zobaczyć syna. Lecz
młoda opiekunka nie zgadzała się. Zbyt dobrze znając stan chorego wiedziała, że na widok
matki popadnie w gorączkę stokroć silniejszą, a ta gorączka może go zabić. Targowały się
długo. Jedna wciąż błagała, druga nie chciała ustąpić. Stanęło wreszcie na tym, że matka
przez szparę we drzwiach zobaczy jedynaka. Zapominając o pani Rudeckiej poszły na palcach
przez wejściową sień, przez salon. Panna Salomea przemknęła się przez ten pokój, weszła do
sypialni i zostawiła za sobą drzwi niedomknięte. Przez szczelinę można było widzieć twarz
chorego. Pani Odrowążowa przypadła oczyma do tej szpary tak cicho, że Salomea nie
wiedziała, czy ona tam już jest, gdzie być miała, czy jeszcze z dala stoi. Tymczasem matka
powstańca, przysunąwszy się na palcach jak najciszej do otworu między futryną a drzwiami,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]