[ Pobierz całość w formacie PDF ]
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Rudy stuknął się palcem w czoło.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Wariatka! Zabieraj dzieci i wracaj! Dzieci się przeziębią.
0 0
l128 3
- Zwiat się zapada! A ty? Czy ty pomyślałeś o mnie? O dzieciach? Mój karmiciel? Dupa
cadyka!
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Czy ja pomyślałem! Ja nie muszę myśleć. Ja od razu wiem. Jest ciemna noc, naokoło
wszyscy
śpią, a ty krzyczysz! Popatrz, co inne matki robią. Idz, niech się robaczki moje te\ oczyszczą!
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Na podwórzu zaroiło się.
0 0
l128 3
Matki wysadzały dzieci.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Drobiazg przykucnął w zadartych po pępek koszulkach. Podwórze napełniło się hałasem.
GruÝ
basek z jasną główką wyrwał się wysokiej, czarnej matce i ze śmiechem gonił białego kota.
Dwie
dziewczynki blizniaczki z rozplecionymi warkoczykami szarpały matką za spódnicę i wołały,
\e chcÄ…
pić. Cienka kobieta w jasnej sukni z du\ą kokardą na piersi cuciła dziecko, które zaniosło się
od pÅ‚aÝ
czu. Podrzucała je w powietrzu, dmuchała w usteczka. Długonosa z wystającą dolną szczęką
zabrała
dziecko, klapnęła w tyłek i niemowlę odzyskało oddech. Na samym środku podwórza wysoka
kobieta
w aksamitnej sukni, wytłaczanej w złote gwiazdki, i w koronkowej chuście kołysała
niemowlÄ™ na rÄ™Ý
kach i nuciła cicho. Od jednej do drugiej gromadki biegała mała z du\ą głową, te\ bezdzietna,
jak dÅ‚uÝ
gonosa, \ona najpiękniejszego.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
śona rudego w przekręconej peruce zabrała swoją szóstkę i zaczęła wędrować z kąta w kąt,
ale
nie mogła znalezć dla swoich dzieci miejsca.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Rudy równie\ uwijał się po podwórzu.
0 0
l128 3
- Błędne owieczki! No, ju\! Wracać do kuchni! - pokrzykiwał. - Jest jeszcze ciemna noc. Ja
wam powiem, kiedy trzeba wstawać, kiedy trzeba iść, kiedy trzeba wszystko.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Nikt go nie słuchał. Tylko własne dzieci zaczęły za nim biegać i wołać:
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Tato! Tato! Co ty sobie myślisz?
0 0
l128 3
- Ju\ was mama namówiła? - Rudy wytarł czerwoną chustą nos najmłodszemu. - Siąkaj!
Mocno
siÄ…kaj!
0 0
l128 3
Podeszła matka w przekręconej peruce.
0 0
l128 3
- Ja je namawiałam? Dzisiejsze dzieci same są mądre. Nie trzeba ich namawiać. Jak się ma
takieÝ
go ojca!
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Bo co jest? Taki ojciec? Co mam zrobić?
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Wracajmy do domu.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Tato! Tato! Co sobie tato myśli! - wołały dzieci.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Teraz w nocy wracać? - bronił się rudy.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Otoczyła ich grupka kobiet.
0 0
l128 3
- Tak! Tak! - wołała mała z du\ą głową - trzeba wracać!
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Ona, biedna, przecie\ ma słuszność - przyłączyła się matka jasnego grubaska.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Matka dziewczynek blizniaczek wysunęła się naprzód.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Drogi śydzie! Jak mi tu zaraz nie przyprowadzicie mego mę\a, ojca moich dwóch piskląt,
pójÝ
dę do potoku i utopię się razem z dziećmi. Głodne, nie wyspane, a tu, do tego wszystkiego
jeszcze, paÝ
li siÄ™.
0 0
l128 3
- A mój mą\! - Garbata obejmowała ramionami swoje dzieci, po prawej stronie dwie
dziewczynÝ
ki, po lewej dwóch chłopców. - Nic nie miał od wczoraj w ustach! Biały na twarzy, ani jednej
kropli
krwi! Zaglądałam wczoraj przez drzwi. Całą noc przesiedział z takim \ołądkiem! Przecie\ on
musi pić
rumianek na czczo! On tego, broń Bo\e, nie wytrzyma. Potrzebne mi było uciekanie! Nic ze
sobÄ… nie
wzięłam, tylko rumianek.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- I ten woreczek między piersiami. - Długonosa sięgnęła ręką: Jej długie, chude palce
szarpnęły
\abocik z guziczkami i kokardkami. - Co to? Srebrne korony?
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- To wszystko, co mam - usprawiedliwiaÅ‚a siÄ™ garbata. - ChÅ‚opi ju\ nie chcÄ… papierowych pieÝ
niędzy. Ju\ nie giltują.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Widziałaś, co ma cadykowa? - Długonosa potarła dwoma palcami kąciki ust. - W chusteczce
wiezie cały majątek.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Pewnie! - śona rudego uderzyła najmniejsze dziecko, które zaczęłopłakać. A jak jedno
zaczyÝ
nało, to ju\ płakała cała szóstka. - Patrzcie na mojego mę\a! Poka\cie mi drugiego takiego
gÅ‚upca! InÝ
ny na jego miejscu z samych kwitków by się dorobił. Obejrzyjcie, moje drogie siostry, mnie i
moje
dzieci, to cały nasz majątek, mój i mego mę\a.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Czy on mo\e coś dokłada do tego interesu? - spytała długonosa.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Oj, kobiety! kobiety! - kiwał rudy głową, wycofując się tyłem w stronę austerii.
0 0
l128 3
- Posłuchajcie, co wam powiem, śydówki! - Długonosa podsunęła peruczkę z
astrachańskiego
futerka i odsłoniła rąbek ogolonej głowy. - Musimy coś zrobić. Najlepiej zbudzić cadyka i
wrócić do
domu.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Zbudzić go! Niech poka\e, co umie! - uderzyła w ręce matka dwóch dziewczynek
blizniaczek.
- Niech zrobi jakiś cud! Nie musi być wielki, niech będzie jakiś mały cud. Teraz nad ranem
człowiek
jest najl\ejszy i najłatwiej zrobić cud. śona mojego brata lała wosk i wró\yła chłopkom. Ona
opowiaÝ
dała, \e nad ranem wiatr podnosi człowieka i dlatego trzeba wło\yć do kieszeni coś cię\kiego,
kawaÝ
Å‚ek \elaza.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Głupstwa gadasz! - machnęła ręką długonosa. - Jaki tam cud! Cud, \e zrobił sobie następcę.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
[ Pobierz całość w formacie PDF ]