[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i wracać we wczoraj". Ale jeszcze nie jest jutro. Zanim
wyłoni się wczoraj i jutro, muszę skłonić je w sobie do mil-
czenia. Jest dzisiaj. Jestem tutaj i dzisiaj.
140
Zadzwonił Ivan, że nie może jednak odwiezć mnie na
Westbahnhof, bo w ostatniej chwili stanęło coś na przeszko-
dzie. Trudno, przyśle mi widokówkę, ja jednak nie mogę
dłużej słuchać, bo muszę szybko zatelefonować po taksów-
kę. Malina wyszedł już z domu, a Lina jeszcze nie przyszła.
Ale Lina nadchodzi, zastaje mnie z walizkami na klatce
schodowej, znosimy walizki na dół, głównie znosi Lina, przy
taksówce obejmuje mnie: %7łeby mi tylko łaskawa pani wró-
ciła zdrowa, bo pan doktor nie będzie zadowolony!
Biegam tu i tam po Westbahnhofie, potem pędzę za tra-
garzem, który zawozi moje walizki na koniec trzeciego pe-
ronu, musimy zawrócić, ponieważ właściwy wagon stoi teraz
na piątym peronie, a do Salzburga odchodzą o tej porze dwa
pociągi. Na piątym peronie pociąg jest jeszcze dłuższy niż na
trzecim, musimy brnąć po żwirze do ostatniego wagonu.
Tragarz domaga się teraz zapłaty, uważa, że to skandal i ty-
powa sprawa, ale potem pomaga mi jednak, ponieważ
dałam mu dziesięć szylingów więcej, ale skandal pozostaje
skandalem. Wolałabym, żeby nie dał się przekupić dziesię-
cioma szylingami. Wtedy musiałabym wrócić, wtedy za
godzinę byłabym w domu. Pociąg rusza, ostatkiem sił uda-
je mi się jeszcze zatrzasnąć drzwi, które otwierają się rap-
townie i chcą mnie pociągnąć za sobą. Siedzę na walizkach,
póki nie przyjdzie konduktor i nie zaprowadzi mnie do prze-
działu. Pociąg nie chce się wykoleić przed Attnang-Puch-
heim, zatrzymuje się krótko w Linzu, nigdy nie byłam
w Linzu, zawsze przejeżdżałam, Linz nad Dunajem, nie
chcę oddalać się od brzegów Dunaju.
141
... nie widziała już wyjścia z tej dziwnej krainy, która skła-
dała się tylko z wikliny, wiatru i wody... krzaki wikliny szep-
tały coraz natarczywiej, śmiały się, wykrzykiwały i jęczały...
aby nic już nie słyszeć, ukryła twarz w dłoniach... Nie mogła
iść naprzód ani w tył, mogła tylko wybierać między wodą
a przemocą wikliny.
Antoinette Altenwyl stoi na dworcu w Salzburgu i żegna
się z paroma osobami, które pociągiem po drugiej stronie
wracają do Monachium. Zawsze czułam wstręt do tego
dworca, absurdalnych wyczekiwań i odpraw, ale tym razem
nie muszę przechodzić przez żadną odprawę, bo zostaję, nie
jadę za granicę. Czekać jednak muszę, aż Antoinette wyści-
ska się i wycałuje ze wszystkimi, potem macha za odjeżdża-
jącym pociągiem, jak gdyby żegnała całe tłumy, życzliwie,
a i o mnie naturalnie nie zapomniała. Atti szalenie się cieszy
z mojego przyjazdu, wybiera się niedługo na regaty, co? nie
wiem o tym? Antoinette ciągle zapomina, czym interesują
się inni, więc Atti chce jutro przed południem popłynąć ze
mną do St. Gilgen, bo w tych pierwszych regatach nie
wezmie naturalnie udziału. Przysłuchuję się Antoinette
niepewnie. Nie rozumiem, dlaczego Atti na mnie czeka,
Antoinette chyba też nie, wymyśliła to ze szczerej serdecz-
ności. Malina cię pozdrawia, mówię sucho.
Dziękuję, czemu nie przyjechaliście razem, nie, coś
takiego, oni jeszcze pracują! co tam słychać u naszego
drogiego bałamuta?
%7łe ona widzi w Malinie bałamuta, jest dla mnie takim
zaskoczeniem, iż zaczynam się śmiać: Ależ, Antoinette,
mylisz go chyba z Alexem Fleisserem albo z Fritzem! Ach,
jesteś teraz z Alexem? Mówię uprzejmie: Chyba oszalałaś.
Ale wciąż jeszcze wyobrażam sobie, jak Malina, sam jeden
142
w wiedeńskim mieszkaniu, radziłby sobie w roli bałamuta.
Antoinette jezdzi teraz jaguarem, w rachubę wchodzą tylko
wozy angielskie, i szybko, i pewnie, odkrytym przez siebie
objazdem, wydostaje się z Salzburga. Dziwi się, że przyje-
chałam zdrowa i cała, ciągle słyszy się o mnie takie śmiesz-
ne historie, nigdzie się nie zjawiam, w każdym razie nigdy
w porę i nigdy na miejsce, w którym mnie oczekują.
Opowiadam szczegółowo, kiedy po raz pierwszy byłam
w St. Wolfgang (opuszczając rzecz najważniejszą, popołu-
dnie w hotelowym pokoju) i że przez cały czas padało, i że
była to podróż bez sensu. Chociaż nie pamiętam już, jak by-
ło naprawdę, mówię o deszczu, żeby Antoinette mogła mi
teraz jako rekompensatę zaofiarować bezdeszczowe, sło-
neczne Salzkammergut. Wówczas bardzo rzadko udawało
mi się spotkać na godzinę z Eleonorą, ponieważ miała służ-
bę kuchenną w Grand Hotelu", Antoinette przerywa mi
poirytowana: Nie, co ty wygadujesz, Lorę, jak to? w jakiej
kuchni? W Grand Hotelu", przecież już go nie ma, zban-
krutował, ale mieszkało się tam całkiem niezle! A ja prędko
grzebię Eleonorę, rezygnując z uświadomienia Antoinette
i zranienia siebie. Nie powinnam była więcej tu przyjeżdżać.
U Altenwylów jest już pięć osób na herbacie, dwie mają
jeszcze dojść na kolację, a ja nie śmiem już powiedzieć: Ale
przecież obiecywaliście mi, że nikogo nie będzie, że będzie
cisza i spokój, tylko my sami! Więc jutro przyjdą Want-
schurowie, którzy wynajęli dom na lato, a na weekend przy-
jedzie siostra Attiego, która uparła się, żeby przywiezć ze
sobą Baby, która, słyszysz mnie? to niewiarygodna historia,
złapała sobie w Niemczech tego Rottwitza, urodzona
hochsztaplerka, poza tym nie bardzo urodzona, podobno
miała u nich succes fou, Niemcy na wszystko dadzą się
143
nabrać, naprawdę wierzą, że Baby jest spokrewniona
z Kinsky'mi i z nimi, Altenwylami, zdumiewająca bezczel-
ność. Antoinette już się nie otrząśnie ze zdumienia.
Wymykam się od stołu, włóczę się po miasteczku i nad
brzegiem, a ponieważ już tutaj jestem, składam wizyty.
Ludzie zmieniają się osobliwie w tych stronach. Wantschu-
rowie tłumaczą się, że wynajęli dom nad Wolfgangsee, nie
robiłam im z tego zarzutu, ja też tu przyjechałam. Christine
bezustannie biega po domu w starym fartuchu, żeby pod
spodem nie było widać sukni od Saint-Laurenta. To czysty
przypadek, ona wolałaby jakąś zabitą deskami dziurę
w Styrii. Ale przyjechali właśnie tutaj, chociaż wcale im nie
zależy na festiwalu. Christine przyciska dłonie do skroni,
wszystko działa jej tu na nerwy. Posadziła w ogrodzie sała-
tę i zioła, do wszystkich potraw dodaje swoje zioła, żyją tutaj
tak skromnie, niewyobrażalnie skromnie, Xandl gotuje
dzisiaj po prostu ryż na mleku, Christine ma wolny wieczór.
Znów trzyma dłonie przy skroniach, palcami przeczesuje
włosy. Nigdy praktycznie nie chodzą popływać, wszędzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]