[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opowiadają się po którejś stronie. Tu nie chodzi o pomoc jakiemuś krewniakowi,
który ma przesrane w Sajgonie...
— Ale z tego powodu nie wolno zabijać kobiet i dzieci, kapitanie. To zrodziło
sytuację, w której zwiadowcy zmienili się w bandę morderców. Jeżeli wdepniemy
w to gówno i zaczniemy robić to samo, do czego nas to doprowadzi?
Harris chciał powiedzieć Eliasowi, że często zastanawiał się nad tym, ale ryk
dwóch hueyów osiadających na lądowisku sprawił, że dalsza wymiana zdań była
praktycznie niemożliwa. Patrzył, jak spoceni żołnierze wyładowywali wodę,
żywność i amunicję, i przypomniał sobie odprawę u dowódcy brygady, w której
uczestniczył na początku nowego roku. Wyszedł z niej skołowany, niepewny. Po
raz pierwszy ogarnęły go wątpliwości, czy dobrze prowadzi swoich ludzi.
W przemowie pełnej futbolowych analogii generał brygady nawoływał, aby w nowym
1968 roku dołożyli szczególnych starań, eksterminując oddziały bojowe wroga. Z
drugiej strony, powiedział: „musimy być wyjątkowo ostrożni z uwagi na dobro
ludności cywilnej, zwłaszcza w okresie ich Świąt Nowego Roku, które przypadają
w lutym". Zakończył informację, że MACY jest szczególnie zainteresowany
raportami dotyczącymi złego traktowania wieśniaków przez żołnierzy armii
amerykańskiej. Udowodnione przypadki będą szczególnie surowo oceniane.
,,Otóż to — pomyślał kapitan Harris, wychodząc z tej odprawy i wracając do
swoich ludzi. Jedną ręką mamy im dopierdalać, a drugą gładzić po główce. A jak
coś się popie-
160
przy i zdarzy odwrotnie, to tak dołożą, że będzie się długo pamiętało".
Gdy szli razem z Eliasem w stronę punktu dowodzenia kompanii, kapitan Harris
zauważył, że na skraju lądowiska czekali na niego Wolfe i Barnes.
„Najlepszą obroną jest atak" — pomyślał, kiedy zauważył, że Wolfe nerwowo
drobi w miejscu jak facet z pełnym pęcherzem i pozbawiony jakiejkolwiek
możliwości odlania się. Barnes wydawał się spokojny, jak zwykle, ale na widok
Eliasa w jego oczach pojawił się wyraźnie jadowity ognik. Harris spojrzał
przez ramię i zauważył podobny grymas na twarzy Eliasa, który wciąż jeszcze
miał opuchniętą wargę i podsiniaczone oko — pamiątki po niedawnej walce.
„Dzięki Bogu, że ktoś to przerwał, bo w przeciwnym razie liczba zabitych w
całej tej operacji znacznie by się powiększyła".
Harris westchnął i zatrzymał się przed porucznikiem. Dlaczego napytali mu tej
biedy i to właśnie teraz, kiedy otrzymał nowe rozkazy?
— W porządku, poruczniku Wolfe, jak się przedstawia pańska wersja incydentu w
tej wiosce?
— Nie widzę nieprawidłowości, sir. Elias spojrzał na oficera z niesmakiem. — A
ja widzę! Kosmate brwi Wolfe'a przesuwały się w poprzek jego czoła, jak dwie
rozwścieczone gąsienice.
— Ta Wietnamka, zgodnie z raportem sierżanta sztabowego Barnesa, należała do
armii,- sir! Nie widziałem całego tego zdarzenia, ale powiedziano mi, że
zaatakowała go, kiedy ją przesłuchiwał!
Elias spojrzał Wolfe'owi prosto w oczy, mówiąc:
— Mój raport, sir, potwierdzi, że porucznik Wolfe był naocznym świadkiem
strzelaniny.
Pluton
161
Harris miał chęć na kubek kawy, papierosa i zakończenie całej tej farsy.
Zwrócił się do Barnesa i zauważył wyraz spokoju na zeszpeconej twarzy
mężczyzny. „Czy to jest maska mordercy, czy spojrzenie zawodowego podoficera,
który wie dokładnie, na czym stoi?"
— Sierżancie Barnes, chcę mieć pełny pisemny raport, na temat tego incydentu,
kiedy tylko zejdziemy z pola.
Barnes wysilił się na drobniutki uśmiech. Trochę się rozluźnił. — Otrzyma go
pan, dai uy... W raporcie tym wymienię całą masę świadków, którzy
potwierdzą...
Harris miał już tego dosyć. Wojna wciąż jeszcze trwała. Przerwał wściekle
wywód sierżanta:
— Nie teraz, Barnes. Później, w swoim raporcie. Zajmie się tym pan, jak
należy, po powrocie do obozu. Przyrzekam wam trzem jedno. Jeżeli wykapuję, że
w tej wiosce miało miejsce morderstwo, winni pójdą pod sąd. Teraz potrzebny
jest w polu każdy człowiek. Musicie tworzyć jedną zgraną grupę. Jasne? Nie
czas na swary pomiędzy sobą! Barnes... Elias... Słyszeliście mnie?
Mężczyźni spojrzeli na dowódcę kompanii i pokiwali głowami w milczeniu. „Nie
będzie może to zbyt trwały ro-zejm — pomyślał Harris, ale przynajmniej będą
mogli wykonać powierzone im zadania". Uznał, że obaj są na tyle dobrymi
zawodowcami, że potrafią wykrzesać to z siebie.
— W porządku, jutro wrócimy do tego kompleksu bunkrów. Tym razem będziemy
podchodzić od strony dżungli. Dowództwo przypuszcza, że żółtki mogą próbować
tam wrócić, żeby zgarnąć to, co dla nich zostawiliśmy. Poprowadzi pierwszy
pluton — a wy będziecie ubezpieczać skrzydło. Odpocznijcie trochę i zgłoście
się w punkcie dowodzenia o 18.00 na odprawę.
Kiedy mężczyźni opuścili stanowisko Harrisa, kapitan wyciągnął swoją książkę z
meldunkami i przeczytał ponownie oświadczenie agentów wywiadu, które przesłał
mu dowódca batalionu. 141. pułk APW mający wsparcie kompanii moździerzy
przekroczył granicę Kambodży. Zmierzali w kierunku korytarza sajgońskiego i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]