[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skim, gdzie służba i robotnicy zbierali się na tańce, a nawet grywali teatra amatorskie.
Wszystkie te instytucje prócz ochronki były już zasługą Waldemara. Przed dziesięciu laty,
objąwszy po ordynacie w osobiste władanie, uczył się jeszcze w uniwersytecie, ale mimo to
od razu rozpoczął energiczną działalność. Rzucał myśli, które musiano wykonywać natych-
miast. I potem, na ławie szkoły rolniczej, i nawet hulając po świecie, nie zapominał o Głębo-
wiczach. Z zapałem szerzył swe idee. Wpadał do majątku niespodziewanie, inicjował coś
nowego, sprawdzał czynności wykonawców, błysnął w okolicy i znowu wyfruwał w świat
szeroki. Dobra ordynackie stały się wzorem okolicy. Nazwali ordynata utracjuszem tylko ci,
którzy sądzili z pozorów, patrząc na jego rozrzutność, a nie widząc wewnętrznej gospodarki.
 Dzielny człowiek, dobry patriota i rozumny arystokrata  myślał pan Rudecki.
Taką opinię Waldemar posiadał powszechnie.
Stefcia bywała z księżną w kościele głębowickim, bo księżna chciała zbadać pobożność
dziewczyny. Gdy pierwszy raz narzeczeni znalezli się razem w kościele, proboszcz odśpiewał
na ich intencję Te Deum landamus błogosławiąc ich ze wzruszeniem. Staruszek cieszył się, że
jego  chłopiec nareszcie pomyślał o założeniu rodziny. Stefcia podobała mu się bardzo.
Obok kościoła w obrębie murów stało wyniosłe mauzoleum z grobami Michorowskich.
Stefcia z przejęciem modliła się przy sarkofagu Gabrieli de Bourbon i Elżbiety, matki Wal-
demara. Ogromny gotycki budynek, ocieniony starodrzewiem, wstrząsnął nią trochę przykro.
Waldemar nie pozwolił narzeczonej być w nim długo.
Pewnego dnia ordynat spotkał Stefcię w kaplicy, umieszczonej w narożnej baszcie. Stała
oparta o lożę ordynacką i spoglądała w zamyśleniu na wizerunek Chrystusa, artystycznie
rzezbiony z kości słoniowej na krzyżu dębowym. Kaplica, nieduża, miała również styl gotyc-
ki. Wyłożona szarym marmurem, o poważnych sklepieniach, z ciemną posadzką z mozaiki
weneckiej. Ze szczytu sklepienia zwieszał się ciężki oksydowany żyrandol. Prócz loży wyło-
żonej marmurem stało tam parę marmurowych ławek, rzezbiony klęcznik i niewielkie organy.
96
W ołtarzu przeważało oksydowane srebro. Kaplica była w tonie surowym. Obok krzyża na
ciemnopąsowym suknie świeciły wota rodziny Michorowskich. Odznaczało się serce z bry-
lantów i rubinów, wotum nieszczęśliwej babki Waldemara.
Stefcia w ofierze obok krzyża kładła własne serce, przepełnione wdzięcznością i zdrojem
najgorętszych uczuć.
Posyłała do stóp Ukrzyżowanego swe modlitwy i prośby, i wiarę w przyszłość. Gdy
Waldemar wszedł, ujrzał ją nie na klęczkach, ale rozmodloną duchowo. Stanął obok i wziął
jej ręce. Chwilę patrzyli na siebie. Kolorowe szkła witrażów rzucały na nich tajemnicze cie-
nie. Stefcia przytuliła się do narzeczonego i wskazując oczyma na krzyż szepnęła:
 On nam błogosławi.
Waldemar usta zanurzył w jej włosach.
 Czy pamiętasz naszą rozmowę w korytarzu z obrazem Magdaleny? Wróżyłaś mi wów-
czas... trochę smutno. Widzisz, jedyna! Wydarłem światu berło szczęścia i przyniosłem je do
swego gniazda. Skończyłem Austerlitzem...
Stefcia drgnęła.
 Co ci jest, jedyna?  spytał Waldemar, niemile tknięty zmianą w jej twarzy.
Wtem spoza murów rozległ się głuchy, basowy pomruk dzwonków kościelnych.
Jakiś przykry dreszcz uderzył w nerwy Waldemara.
 Co ci jest?  powtórzył ciszej.
 Nic, nic! Zmówmy Anioł Pański.
97
XXI
 Pokażę ci coś, czego jeszcze nie widziałaś  rzekła starsza księżna z tajemniczą miną,
biorąc Stefcię za rękę.
Dziewczyna zdziwiła się, gdy weszły do obszernej, sklepionej komnaty, której dotąd nie
znała. Stały tam dwa staroświeckie łoża ze stopniami, palisandrowe, bogato okuwane brązem.
Osłaniały je kotary ze złotogłowiu, w kształcie baldachimu, spięte u góry herbem Michorow-
skich i mitrą książęcą. Cała komnata w kolorze ciemnoczerwonym ze złotem prawie nie po-
siadała więcej sprzętów zaledwo parę koniecznych. Wielka, niezmiernie bogata
ampla z pąsowego kryształu, oprawna w obfite brązy, dopełniała wrażenia dziwnego maje-
statu. Stąpało się cicho po miękkim jak puch dywanie. Ciężkie zasłony w oknach z karmazy-
nowego aksamitu, na które rzucono kremowe koronki, utrzymywały półmrok i surowość,
główną cechę tej komnaty wyniosłej, dumnej w swej powadze, jak stare portrety lub manu-
skrypty na pergaminach.
Księżna weszła ze Stefcia, stanęła na środku i ściskając rękę dziewczyny rzekła półszep-
tem:
 Jesteśmy w sypialni zamkowej. Tu porodzili się wszyscy Michorowscy i twój narze-
czony, dzisiejszy ordynat.
Stefcię przebiegł lekki dreszcz.
Księżna szeptała dalej:
 Wielka, wielka historia tej komnaty! Dużo by te ściany powiedziały, gdyby umiały
mówić. Wiele tu szemrało westchnień serdecznych a smutnych, wiele kwiliło wesołych gło-
sów niemowlęcych, które świat potem przytłumił, zdusił. Bóg zliczy łzy wsiąkłe w te złoto-
głowia. Dużo tu było dramatów, rozpaczy  tylko szczęścia niewiele. Waldemar miał słusz-
ność: szczęścia nie było.
Księżna postąpiła parę kroków i znowu stanęła, kiwając żałobnie głową jak nad pomni-
kiem.
 Smutna kronika rodzinna  mówiła cicho  tragiczna komnata, chociaż nikt w niej nie
umarł, każdego przed śmiercią wygnało coś z tych murów. Dziwny traf! I Maciej dobrowol-
nie porzucił te kąty. Jego żona zmarła za granicą, moja Elżunia również, a zięć Janusz nagle
w Biało-Czerkasach. W tej komnacie witają świat więc powinna być weselsza, a jest smut-
niejsza. Dobra analogia przyszłego życia.
Księżna chwyciła Stefcię za rękę.
 Nie powinnam ci tego mówić: straszę ciebie. A może to wy właśnie wniesiecie tu inny
duch, może wasze szczęście roztopi tragizm tu panujący! Daj Boże! Po łzach niechby nastąpił
uśmiech.
Staruszka poszła wolno do drzwi, szepcząc do siebie: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •