[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chyba bym poznał. Przecież widziałem go przez trzy dni z rzędu. Dobrze
przyjrzałem się ptaszkowi. Od razu mnie się nie podobał. Nasza ulica nie jest ruchliwa.
Sklepów bardzo mało. Sąsiadów, tych, którzy mieszkają w okolicznych domach, człowiek
zna. Jak nie z nazwiska, to przynajmniej z widzenia.
Porucznik spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma godzina.
- Gdyby pan się ubrał i pojechał z nami do komendy MO - zaproponował - na świeżą
pamięć byłoby najlepiej.
-Pokazalibyśmy panu album przestępców. Ten Baran czy Baranowski chyba też
pozował?
- Na pewno będzie - poświadczył wywiadowca Janik. -
To znany cinkciarz. Stale kręcił się przy PKO i w knajpach, do których przychodzą
zagraniczni marynarze. Karany był kilka razy, nie tylko za handel walutami. Miał też
przedtem jakąś sprawę, nie wiem dokładnie jaką, bo nie brałem udziału w dochodzeniu. Tyle
wiem, że jedna mewka, nazywali ją Królowa nocy , spiła w Bajce ciepłego kapitana
statku. Chyba Duńczyka, a może Holendra? Kiedy kapitan miał już dosyć, wsadziła go do
taksówki. Niby mieli do niej jechać. Pojechali na Wyspiańskiego, w okolice Parku
Kasprowicza. Tam faceta wyprowadziła w puste miejsce, Baran z takim drugim już na nich
czekali. Zbili Holendra do utraty przytomności, zabrali zegarek i portfel, w którym miał
cztery tysiące złotych i przeszło trzysta dolarów.
Przyskrzynili ich zaraz następnego dnia. Kapitan odzyskał i zegarek, i dolary. Tylko
złotówki wsiąkły. Królowa nocy dostała piątkę. Ten drugi coś ze siedem lat. Baran
wykręcił się trzema czy nawet dwoma, bo całą gotówkę i zegarek znalezli przy tamtej dwójce,
a kapitan zeznał, że bił go jedynie wysoki i kobieta. Po tamtym wyroku nie brał się więcej za
rozbój, a wrócił do cinkciarstwa. Znowu jednak wpadł na dolarach.
- Więc jak, jedziemy? Czy woli pan jutro rano?
- Co mam nie jechać? Do pracy zdążę, bo na dziesiątą. Wstąpię tylko do domu, żeby
żona przyszykowała mi bańkę z kawą i coś do jedzenia. Za kwadrans będę gotów.
W komendzie milicji pokazano kolejarzowi bogatą kolekcję zdjęć. Przedstawiały one
prawie cały światek przestępczy portowego miasta. Mysłowski przeglądał albumy bardzo
uważnie. Nad pewnymi fotografiami długo się namyślał. Wreszcie po dwóch godzinach
studiów podał oficerowi milicji trzy zdjęcia.
- Ci tutaj są najbardziej podobni - stwierdził - zwłaszcza ta środkowa fotografia.
Jednakże żaden z tych mężczyzn nie ma takiej plamki na szczęce. A ten najbardziej podobny
jest trochę za młody. Mój był starszy, bardziej zniszczony człowiek.
Zdjęcie, które maszynista wyróżnił jako najbardziej podobne do zdjęcia złodzieja,
było fotografią Władysława Baranowskiego, wykonaną przez fotografa więziennego jednego
z zakładów karnych. Pochodziło z 1961 roku, kiedy Baranowskiego zwalniano po
odsiedzeniu trzech lat za udział w napadzie rabunkowym. Dwaj inni byli znanymi na terenie
Szczecina przestępcami. Uznali jednak to miasto za zbyt niegościnne i przed dwoma laty
wynieśli się na drugi koniec Polski.
Okazało się również, że Baranowski od prawie dwóch miesięcy z powrotem oddycha
wolnością. Za dobre zachowanie darowano mu część kary. Wrócił nie tylko do miasta, ale i
do zawodu. Wprawdzie, jak na razie, nie złapano go na handlu walutami, lecz kręcił się przed
miejscami skupu towarów zagranicznych, gdzie występował w charakterze konia . Ludzie,
mający dużo towarów pochodzenia zagranicznego, często wolą nie ujawniać swoich nazwisk
w punktach skupu. Za pięćdziesiąt złotych lub za seciaka wyręczają się koniem . On to
sprzedaje towar pod swoim nazwiskiem, podczas gdy prawdziwy właściciel czeka przed
sklepem na pieniądze.
W klasyfikacji podziemnego światka portowego miasta koń jest najniższym
stopniem. Samym dnem upadku.
Już następnego poranka jeden z wywiadowców milicji poznał i zatrzymał
Baranowskiego w Alei Niepodległości, przed tamtejszym punktem skupu.
Rozdział XII
Morderca nie przychodzi na spotkanie
Zaraz po doprowadzeniu do komendy milicji Władysława Baranowskiego, porucznik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]