[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego umysłu jak roztopiony lód w promieniach słońca, lub w ogniu, który rodził się w piersi
wojownika. Stanął na szeroko rozstawionych nogach i wzniósł miecz, który błysnął w słońcu.
Nagle wyrzucił z siebie niesamowity, dziki dzwięk, który przeszył wszystkich okrzyk
wojenny Cymmerian.
Opadając na wioskę Kezatje rozdzieliły się, jak dobrze dowodzona armia. Przypominająca
olbrzymi półksiężyc formacja okrążała czterech mężczyzn. Dwa zakrzywione rogi wyciągały
się niczym kleszcze, by zamknąć się na ofiarach napaści.
Gdzieś w tyle unoszącego się w powietrzu stada Conan dostrzegł dziwny kształt, wielkości
kilku Kezatij. Olbrzymie skrzydła uderzały w tym samym rytmie, co skrzydła wszystkich
Kezatij. Pierwsze szeregi spadających sępów, z wyciągniętymi szponami, rozdziawionymi
dziobami pędziły w dół niczym upierzone błyskawice. Ogłuszające wrzaski drapieżców
rozdzierały ciszę. Nurkujące Kezatje przywitał grad włóczni, skutecznie przeszywając z tuzin,
a może więcej stworów. Kilka ranionych spadło na ziemię, trzepocząc wściekle skrzydłami.
Odgłosy konających sępów wybuchły w samym środku tworzącej półksiężyc hordy. Tam
uderzył Dawakubwa. Bezlitosne, zielone szczęki odcinały łeb kolejnej Kezatij, a
równocześnie potężne, tylne łapy czatownika chwytały innego sępa, miażdżąc go bez
specjalnego wysiłku. Poszarpane ptasie kadłuby i pokrwawione pióra znaczyły drogę przelotu
Dawakubwy.
Ale nieustraszone, podniebne dzieci zła nagle opadły w dół, w ilości około dwudziestu
stworzeń i uderzyły na czwórkę wojowników. Kezatje natrafiły na wzniesione miecze i
wiosła.
Ostrze Cymmerianina śmignęło za pierwszym razem odcinając głowę jednego z sępów, za
drugim wypruwając flaki z innego, który runął w piach, podrygując w agonii. Jukona przeszył
jednego ptaka ostrzem wiosła i natychmiast płaską stroną swej broni kolejnego. Y Taba
dzgnął jedno Kezatij w kałdun. Stworzenie ze skrzekiem ześlizgnęło się po drzewcu,
pazurami i ostrym dziobem drapiąc pierś przewodnika duchowego, zanim śmiertelnie ranione
zdechło.
Gdy pięć skrzydlatych demonów zbliżyło się do Ngomby, wzniósł atnalagę, gotowy do
starcia. Na ten widok, jakieś szaleństwo ogarnęło nacierające bestie. Ich przenikliwe wrzaski
wzmogły się, przechodząc w dziwny płacz nie do wytrzymania. Zatoczyły łuk, jakby
rozpaczliwie chciały uniknąć kontaktu z bronią, której ostrze rozjarzyło się niespodziewanie
srebrnobłękitnym światłem. Trzaskające nitki światła niczym miniaturowe pioruny
wystrzeliły z czubka ostrzami rozwidlając się pomknęły ku zataczającym łuk Kezatjom. Pięć
pierzastych ciał runęło na ziemię. Unosiły się z nich smużki dymu, a powietrze wypełnił swąd
spalonego mięsa. Ngomba osunął się na kolana i przewrócił na brzuch, ciężko chwytając
powietrze. Pioruny wędrowały po atnaladze na całej długości i wgryzały się w ciało młodego
Ganaka, jak sztylety. Jęcząc z bólu dzwignął się na nogi i trzęsącą ręką znów uniósł miecz ku
niebu.
Wtem cztery wściekłe sępy spadły równocześnie na Y Tabę i powaliły go na ziemię.
Barbarzyńca natychmiast uderzył na nie, jak stalowa kobra. Przebił jednego Kezatij, trzy
pozostałe natarły na Cymmerianina. Jedna zatopiła szpony w obnażonym karku wojownika,
druga bezlitośnie atakowała głowę, trzecia próbowała wbić pazury w jego bok. Rycząc
wściekle Conan odpowiedział im stalą. Dzikim ciosem rozrąbał jednego sępa, z impetem
przeszył ostrzem następnego. Wyszarpując ociekający miecz z martwego kadłuba, zawył
okrutnie i sięgnął ręką za siebie. Chwycił kościsty kark złośliwego stworzenia i skręcił go
jednym ruchem ramienia.
Odwrócił się, by pomóc Y Tabie. Jak maczugą rąbnął jedną bestię trupem drugiej tej ze
skręconym karkiem, i zamachnął się mieczem. Jukona, przyparty przez tłoczące się przy nim
stwory, puścił wiosło i zaczął okładać napastników pięściami. Młócił tak potężnie, że słychać
było trzask łamanych żeber i pękających czaszek. Dzioby i szpony szarpały mu ciało, ale
wyglądało na to, że dla niego to zwykła rzecz. Krew lała się strumieniami, ale on dalej tłukł
niestrudzenie zarazę pięściami jak kowalskie młoty.
Y Taba zadusił ostatnią Kezatję i odepchnął jej zakrwawiony dziób od swojego gardła.
Podniósł się i odrzucił nogą ścierwo. Kawałki ciała wisiały w miejscach, gdzie sępy
rozerwały mu skórę, na głowie i piersi, krew sączyła się z ran pozostawionych przez ptasie
dzioby. Chwycił wiosło i ustawił się na pagórku tak, by przyjąć drugą falę sępów. Zwieży rój
uderzył niczym szatańska nawałnica. Stwory wydały odgłosy złości, widząc swych martwych
braci i z podwójną nienawiścią rzuciły się na garść obrońców. Kolejny raz Ngomba uniósł
atnalagę, której tajemnicza moc strąciła kilka Kezatij, zanim wojownik padł na ziemię,
powalony tą samą siłą, która pokonała napastników.
Conan stanął mocniej na nogach, by zmierzyć się sześcioma nacierającymi bestiami.
Zakręcił mieczem, tworząc niebezpieczną przestrzeń wypełnioną ruchem ostrej stali nad
swoją głowę. Bronił się jak schwytany w pułapkę dziki kocur. Kezatje spadały jak dojrzałe
owoce krwawego żniwa i żaden sęp nie przedostał się przez wirującą zaporę śmierci. Chciwie
łapiąc powietrze, barbarzyńca przesunął się parę metrów, by wydobyć się z warstwy
martwych korpusów, sięgającej mu już po kolana. Otarł z oczu pot i spojrzał na niebo
uśmiechając się w duchu. W końcu skrzydlata horda zaczęła się przerzedzać.
Nieopodal Dawakubwa wyprawiał na tamten świat jednego za drugim atakujące ptaszysko.
Nyona ściskając mu kark nogami, odpędzała Kezatje, które rzucały się czatownikowi do oczu.
Miała wiele ran, ale walczyła dzielnie, nie ustępując nawet na chwilę. Dokładnie pod nimi
Sajara i jej podopieczne bezlitośnie siekały pozostałe bestie. Sępy jednak także zbierały swoje
żniwo. Na stosie ubitych ptaków leżała nieruchomo Avrana. Conan pragnął już zakończyć tę
walkę. Rąbnął potężnie najbliższego przeciwnika i rozciął go na pół. Zanim zdołał dopaść
następnego, inne wpiły mu się w plecy. Obrócił się, zamachnął mieczem i pozbył natrętów,
choć dziób jednego o mało nie rozszarpał Cymmerianinowi gardła.
Na Croma jęknął, gdy łeb bestii opadł już u jego stóp. Nie spodziewał się takiej
taktyki walki na ziemi, w zwarciu. Na wybrzeżu czaszek Kezatij spadały na nich z
powietrza i od razu odskakiwały z powrotem do góry, nie uderzając kilka razy pod rząd i nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]