[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Skinął głową, choć szansa odnalezienia ich przy życiu malała z każdą minutą.
- Niech pani stanie tutaj i chwyci mocno sznur. Poradzi sobie pani? - zapytał, kiedy
żołnierze spuścili z dachu linę zakończoną hakiem.
- Chyba tak - odparła niepewnie, wyobrażając sobie, jak buja się na tej linie w
powietrzu.
- Zrobimy inaczej. Ja stanę na haku, a pani na moich stopach - powiedział, widząc
jej wahanie. - Bez obawy, nie pozwolę pani spaść. Niech się pani o mnie oprze całym cia-
łem i w górę!
Nie miała wyboru, zwłaszcza gdy mocne ramiona otoczyły ją ciasno. Ciepło ciała
Harry'ego i jego siła sprawiły, że poczuła się niezwykle bezpiecznie.
38
S
R
Na zewnątrz powitały ich radosne okrzyki, ale szybko ucichły, gdy zrozumiano, że
jeszcze nie znaleziono uwięzionych mężczyzn. Kirsten usiadła w swoim samochodzie, za-
stanawiając się, czy wracać do szpitala, czy czekać tutaj, kiedy podbiegły do niej Meg i
Libby. Za nimi zamajaczyła jej sylwetka Anthony'ego.
- Nigdzie nie możemy znalezć dziadka! Szukaliśmy wszędzie, ale nie ma go w
szpitalu! - mówiły zdenerwowane.
Kirsten zamarła. Czyżby...?
- Na pewno nic mu się nie stało - powiedziała spokojnie, nie chcąc martwić dzieci. -
Może czuł się na tyle dobrze, że poszedł na spacer. Wiecie, że nie lubi siedzieć w jednym
miejscu.
Trzy główki skinęły potwierdzająco, a jednocześnie trzy pary oczu wpatrzyły się w
nią pytająco, czekając na dalsze wyjaśnienia. Zauważyła, że maluchy są przemoczone. W
pośpiechu zapomniały o pelerynach.
- Wskakujcie do samochodu. Odwiozę was do klasztoru. Bella zrobi wam gorącą
czekoladę i będziecie mogli zostać z nią w kuchni, blisko telefonu. Zadzwonię, jak tylko
znajdę waszego dziadka.
- Czy mamy zawiadomić mamę i powiedzieć jej, co się stało? - zapytała Meg.
- Nie. Po co ją martwić, skoro dziadek na pewno jest bezpieczny. Ale jeżeli plącze
się gdzieś przy wałach na deszczu, to dam mu nauczkę! - rzuciła surowo i dzieciaki wy-
buchnęły głośnym śmiechem.
Zajechała przed klasztor, wepchnęła dzieci na górę, by się przebrały w suche
ubrania, po czym zeszła do kuchni.
- Przepraszam, Bella, ale obiecałam im gorącą czekoladę i pozwoliłam zostać z
tobą. Coś mi się wydaje, że ich dziadek to jeden z tych zagrzebanych w ratuszu... - rzekła
smutno.
- Biedne maluchy, jakby jeszcze nie dość przeszły. Oczywiście, że zatrzymam je
tutaj. Zrobimy razem ciasteczka, to im pozwoli nie myśleć o Martinie - odrzekła Bella,
kładąc dłoń na ramieniu Kirsten. - Nie martw się o dzieci, i tak masz dużo na głowie.
Zaraz zrobię ci coś do picia.
- Nie mam czasu. Musimy jak najszybciej się do nich dostać. Może jeszcze żyją...
39
S
R
Uścisnęła Bellę, z potem zajrzała do kapitana Woulfe'a. Widocznie czuł się
zdecydowanie lepiej, skoro mógł flirtować z Mary. Wpadła też do sekundę do Kena, by
zostawić mu ostatnie instrukcje, i pospieszyła do miasta.
- Podnieśliśmy ścianę i strop - poinformował ją Harry, gdy dotarła do ratusza. -
Teraz umacniamy podpiwniczenie od zewnątrz. Podłoga była naruszona w jednym
miejscu i istnieje podejrzenie, że polecieli w dół przez tę wyrwę.
- Więc siedzą sobie w piwnicy i czekają na nas? - zapytała Kirsten. - Ale dlaczego
się nie odzywali?
Harry nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ zawołał go jeden z żołnierzy. Kirsten
ruszyła za nim.
- Chyba wiem, kim jest ten drugi człowiek - mówiła w biegu do majora. - To chyba
Martin Graham, dziadek dzieciaków. Nie ma go w szpitalu. Pewnie poczuł się trochę
lepiej i postanowił pomóc. Męczy go bezczynność.
Harry zatrzymał się raptownie i Kirsten zderzyła się z nim, tracąc równowagę.
Znowu musiał ją podtrzymać.
- Dlaczego stary, chory człowiek miałby tak ryzykować? - zapytał ostro.
Popatrzyła na niego zaskoczona. Myślała, że ucieszy go identyfikacja drugiego
zaginionego.
- On po prostu ma taki charakter - wyjaśniła. - Murrawarra to jego miasto.
Oczywiście, że próbowałby je ocalić.
- Próbując zabić siebie?! - krzyknął z furią, po czym oddalił się bezceremonialnie.
Tym razem Kirsten nie podążyła za nim. Do licha! Może w końcu ją zawołać, jeżeli
będzie mu potrzebna! Obrażona podeszła do wojskowej karetki. Była tak dobrze
wyposażona, że chciała przyjrzeć się jej dokładniej.
- Jak się pani podoba? - zagadnął jeden z pielęgniarzy.
- Jest fantastyczna - powiedziała. - Naszą zabrali do Veretonu. Stwierdzili, że tam
jest bardziej potrzebna.
- Biurokracja... - %7łołnierz pokiwał głową.
Aoskot nadlatującego helikoptera uniemożliwił rozmowę.
40
S
R
- Macie z nim radiowy kontakt?! - wrzask majora przebił się przez wzmagający się
hałas. - Powiedzcie, żeby się stąd wynosił! Niech wyląduje gdzieś przy klasztorze, ale nie
za blisko namiotów, bo je powywraca!
Minęła dobra chwila, zanim helikopter odleciał.
- Idioci! - mruknął ze złością Harry.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]