[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o tej porze pustych. Właśnie na to liczyła. Z jednej z ławek
można było całkiem niezle obserwować pobliski parking.
Andrea ulokowała się tutaj i czekała.
Minął kwadrans. Keitha wciąż nie było. On mnie lekcewa-
ży, pomyślała rozżalona. A właściwie o czym mają rozma-
wiać?... O byciu przyjaciółmi"? Ale oboje wczoraj posunęli
się wyraznie dalej... O Boże...
Obserwowała ruch aut; ludzie wracali już do domów,
78
S
R
bo zmierzch gęstniał. Minęło jeszcze pięć minut. Andrea
przesiadła się tak, aby być tyłem do parkingu i nie psuć sobie
niepotrzebnie nerwów. Nie jest mądrze czekać na spóznial-
skiego, a tym bardziej nie powinno się tkwić samotnie wie-
czorem na odludziu. Royal Park nie był co prawda miejscem
niebezpiecznym, bo i samo Royal to spokojne miasteczko,
ale... Na szczęście w tej właśnie chwili zapaliły się latarnie.
Ostatnio z owym bezpieczeństwem w Royal rzeczy się po-
komplikowały: przecież nie tak dawno zamordowano tu
człowieka, Chambersa. Księgowego z Wescott. Policja
sprawców do dziś nie znalazła.
Andrea, choć z natury dość odważna, poczuła się trochę
nieswojo i zaczęła się podnosić z ławeczki, gdy nagle
usłyszała swoje imię.
- Andy!
Był to oczywiście głos Keitha, który już po chwili stał
przed nią i usprawiedliwiał się ze spóznienia.
- Miałem ważny telefon, w interesach, tuż przed wyj-
ściem z domu - mówił. - Dlatego się spózniłem.
Owe interesy" sprowadzały się w istocie do Doriana
Brady'ego, o którym chciał pogadać Sebastian Wescott.
Sebastian był zdenerwowany, bo Dorian przygotowywał
się ponoć do opuszczenia miasta.
- Keith, musimy przyspieszyć nasze prywatne śledztwo -
przekonywał go Sebastian. Umówili się następnego dnia
wcześnie rano.
- A więc interesy są jak zawsze najważniejsze - powie-
działa Andrea z nutką goryczy w głosie. -Ty i te twoje intere-
sy...
79
S
R
- Wcale nie zawsze są najważniejsze, bardzo cię przepra-
szam. - Keith ułożył ramię wzdłuż oparcia ławki i końcami
palców lekko pogłaskał rękę Andrei... Zauważył, że oboje są
przypadkiem tak samo ubrani, w spodnie khaki i białe ko-
szulki. - Wyglądamy jak braciszek z siostrzyczką - powie-
dział. - Jaś i Małgosia w czarnym lesie.
Andrea nie uśmiechnęła się. Westchnęła tylko i powie-
działa:
- Nie spotykam się tu z tobą dla bajek... Sprawa jest
poważna. Mówiłam ci już przez telefon: chcę wiedzieć, co
się z nami dzieje. Jakie masz wobec mnie zamiary. Chcę
zrozumieć samą siebie.
- Hm. No dobrze - Keith znów pogłaskał ramię Andrei. -
Jeśli o mnie idzie, powiem ci prosto: nigdy cię nie zapomnia-
łem, Andy. Przez te wszystkie lata.
Obróciła ku niemu twarz.
- Nie masz prawa tak mówić. To mnie... to mnie tylko
przygnębia i w ogóle ci nie wierzę. Zapomniałeś o mnie
jeszcze w czasach studenckich i to w jeden, pamiętny,
wieczór. Czy wiesz jak się wtedy czułam? Jak lalka wy-
rzucona na śmietnik! - Odwróciła głowę. - Płakałam, roz-
paczałam. No, ale w końcu przebolałam... I teraz nie
chciałabym znów tak samo cierpieć.
- Nie będziesz! - Keith przysunął się. - ...A więc
wciąż nie możesz mi wybaczyć?... Człowiek się jednak
zmienia. Popatrz, ja jestem dziś kimś całkiem innym niż
wtedy.
- Czyżby?
- Przekonaj się... W każdym razie dziękuję losowi, że
80
S
R
jednak znów się widujemy. W normalny sposób, nie przez
takie sztuczki jak w tym w Kiddie Kingdom.
- Keith - obróciła się żywo ku niemu - daj mi słowo, że
więcej się tam nie pojawisz!
- Dobrze już, dobrze - kiwał głową. - Pod warunkiem, że
nie będziesz przede mną uciekała... %7łe będziemy się spotyka-
li bez przeszkód. A swoją drogą te dzieciaki są słodkie.
- O, kiedyż to zacząłeś lubić dzieci? Czy też w ogóle
zauważać, że są częścią naszego świata?
Milczał przez chwilę.
- Sam tego nie wiem. Możliwe, że do takich rzeczy się
dojrzewa.
- No, brawo! Widzę, że robi się z ciebie miły facet.
Zaśmiał się.
- Andy, ależ ja zawsze byłem miłym facetem! - Przy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]