[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wreszcie Samantha wróciła. Usłyszał podjeżdżający powóz i wyszedł do sieni. W
jasnoniebieskiej muślinowej sukni ze słomkowym kapelusikiem, przybranym żółtymi
kwiatami, wyglądała jak kawałek letniego nieba. Była rumiana i uśmiechnięta. Coś
niebieskiego", pomyślał.
Ale i teraz musiał jeszcze poczekać. Chciała umyć ręce na górze i poprawić fryzurę,
chociaż jemu i tak wydawała się urocza. Wprawdzie przystanęła na schodach i spojrzała na
niego, ale bez słowa ruszyła dalej.
Nie było jej najwyżej dziesięć minut. Zdawało mu się, że dziesięć godzin. Wreszcie
usłyszał, jak drzwi biblioteki się otwierają, więc odwrócił się w ich stronę. Weszła do pokoju
odświeżona, urocza, wciąż z uśmiechem na twarzy. Jego żona. Jego miłość.
Drzwi się zamknęły i Samantha nagle stanęła w miejscu, choć spodziewał się, że
przejdzie przez pokój i padnie mu w ramiona.
- Co się stało? - spytała. Przekrzywiła głowę; uśmiech zamarł jej na ustach. - W czym
rzecz, Hartley?
- Dlaczego wyszłaś za mnie za mąż? - Przyglądał się jej oczom, które otwierały się
coraz szerzej. Był w nich wyraz zaskoczenia i... czegoś jeszcze.
144
ROZDZIAA PITNASTY
Dzień całkowicie stracił urok. Nie zrozumiała pytania, za to co innego zrozumiała
dobrze. Sen odpływał, a ona się budziła. Ktoś budził ją siłą.
- Co? - spytała. Nie była pewna, czy dobył się z niej jakikolwiek dzwięk.
- Dlaczego wyszłaś za mnie za mąż? - powtórzył pytanie. - Czy z miłości, Samantho?
Cisnęło jej się na wargi gotowe kłamstwo, ale tym razem nie pokonało zapory.
Samantha wbiła wzrok w Hartleya. Z całych sił pragnęła chronić go przed wszelką urazą, jego
i nikogo innego.
- Co się stało? - spytała.
- Odpowiadasz pytaniem na pytanie. Czyżby było takie trudne? Wystarczyłoby
zwykłe tak" lub nie".
Zwiatło, które płonęło w jej oczach od balu u Rochesterów, nagle zblakło. Och, co za
głupiec z niego, że nie poznał w porę światła miłości. A teraz światło zgasło.
- Powiedz mi coś - zażądał. - Chcę, żeby była między nami szczerość. Czy nadal go
kochasz?
Coś w jej wnętrzu umarło. Coś, co rozkwitało bezimiennie i niepostrzeżenie od dnia
ślubu.
- Co on ci naopowiadał? - spytała. Spojrzał jeszcze bardziej ponuro.
- Widzę, że nie pytasz, o kogo chodzi - stwierdził.
- Co on ci naopowiadał? - Zaczęła macać dłonią za plecami, aż odszukała klamkę.
Zacisnęła na niej dłoń i oparła plecy o drzwi, jakby mogła w ten sposób osłonić się przed
cierpieniem.
- Powiedział, co było sześć lat temu. I co było w tym roku.
- Wierzysz mu?
- Uwierzę tobie. Powiedz, co się zdarzyło sześć lat temu.
Zamknęła oczy i kilka razy głęboko zaczerpnęła tchu. Co ma wspólnego historia
sprzed sześciu lat z terazniejszością? Naturalnie, miała mnóstwo wspólnego.
- Byłam bardzo młoda - zaczęła. - Zwieżo po szkole. A on był przystojny, czarujący,
doświadczony. Nie lubiłam go. Wydawał mi się zimny. Nawet powiedziałam to Jenny. Ale to
było, zanim któregoś wieczoru pocałował mnie i wyznał mi namiętność. Nie było już nic
więcej, tylko obezwładniające i bardzo smutne spojrzenia i aluzje, że po to, abyśmy kiedyś
mogli znalezć wspólne szczęście, powinnam porozmawiać z Jenny i doprowadzić do
145
zerwania zaręczyn. Bo on, jako człowiek honoru, nie może tego zrobić.
- Czy uważałaś go za człowieka honoru, Samantho?
- Nie! - odparła gwałtownie. - Ale sądziłam, że jest nieszczęśliwy, zakochany i
zrozpaczony.
- Tak samo jak ty?
- Nie zrobiłabym tego, o co mnie prosił - powiedziała. - Starałam się przeciwstawić
uczuciom, jakie we mnie budził. I współczułam Jenny, która była bliska małżeństwa z nie
kochającym jej człowiekiem. Modliłam się o zerwanie tych zaręczyn, dla niej i dla nas. Ona
byłaby uratowana, a my moglibyśmy być razem. Ale to, co się stało, było potworne. O Boże,
potworne. Jenny przeżyła publiczną kompromitację. Wuj Gerald spuścił jej lanie i zamierzał
wydziedziczyć. A co najgorsze, bo tak się wówczas wydawało, Gabriela zmuszono do
małżeństwa. I to wszystko była niby moja wina.
- Ale nie była?
- Nie. - Zasłoniła twarz rękami. Znów wzięła głęboki oddech. - Ale nigdy nie udało mi
się pozbyć poczucia winy. Gdybym nie podsunęła Lionelowi pomysłu na wyjście z sytuacji...
On mnie nie kochał. Chciał się mną posłużyć. Gdy po nagłym małżeństwie Jenny
próbowałam z nim porozmawiać, wyśmiał mnie. Potraktował mnie jak głupie dziecko,
którym naturalnie byłam. Od tej pory go nienawidzę.
- Nienawidzisz go - powtórzył. - To bardzo silne uczucie, Samantho. Mówi się, że z
natury podobne do miłości.
- Tak. - Jej głos brzmiał głucho. - Właśnie tak się mówi. Nadal go nienawidzę. Jeszcze
bardziej niż wtedy. Dlaczego miałoby mu zależeć na zranieniu ciebie?
- Lionela bawi, kiedy może kogoś zranić - wyjaśnił. - Opowiedz mi, co było tej
wiosny.
- Nie ma nic do opowiedzenia. Zobaczyłam go w parku w przeddzień balu u
Rochesterów. Przedtem nie wiedziałam, że wrócił do Anglii. Byłam przerażona. A potem
zjawił się na balu i zaprosił mnie do walca. Zgodziłam się. To wszystko. Ach, jeszcze
następnego popołudnia odwiedził moją ciotkę.
- Przede mną? - spytał.
- Tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]