[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wrócili w porę, miał jeszcze czas, żeby się ogolić i odprasować spodnie. Michał od razu
wziął się do wędek, wolał uniknąć rozmowy z doktorem, ale ten stał już na progu, ciekawy
nowin.
W porządku? zapytał.
W porządku odrzekł.
Ludzi do roboty dadzą?
Dadzą.
Sylwester nie wytrzymał, żeby się nie pochwalić niespodziewanym odwetem, jaki
zgotował mu los.
Pan doktor nawet nie wie, jaką będę miał brygadę od poniedziałku?
No? spytał doktor bez zainteresowania.
Tych trzech, co ich wrzuciłem z sianem do rowu. Pan doktor pamięta? A oni
potem wybili mi szybę w szoferce, a ja im potem...
Niech ich Pan Bóg wobec tego ma w swojej opiece! Co z kolacją?
Doktor bywał głodny w sposób złośliwy. Miał ochotę na jedzenie tylko wtedy, kiedy
Sylwester nie pichcił niczego w garnku, a spiżarnia świeciła pustkami. W dniach, gdy
Sylwester triumfował zorganizowawszy jakąś kurę samobójczynię lub Michał miał
szczęście w połowach długo trzeba było prosić, żeby coś zjadł.
Co z kolacją? powtórzył, bo nikt nie udzielił mu odpowiedzi.
Nie było czasu bąknął Sylwester. Nie miałem kiedy.
Głupstwo roześmiał się nie jesteś na etacie kucharza. Pójdziemy do gospody.
Ja dziękuję odezwał się Hubert. Golił się w oknie, starannie badając palcami
gładkość podbródka.
Gaj grzebał w pudełku, w którym przechowywał błystki.
Nigdzie się stąd nie ruszam mruknął.
Są jajka nieśmiało zaproponował Sylwester.
Kto ci sprzedał?
Kurka przyniósł.
Zapłaciłeś?
Zapłaciłem odrzekł Sylwester słabo.
Dlaczego nie mówisz, żeby ci zwrócić pieniądze?
Kiedy miałem powiedzieć? Jeszcze nie zjedzone. Doliczył Kurce za te jajka pół
dniówki. Michał, który podpisywał listę płacy, nie zwrócił na to uwagi, teraz jednak słowa
doktora mogły obudzić jego podejrzenie. Jajecznica? zawołał pośpiesznie.
Już samo słowo zapachniało wonią przyrumienionego boczku i skwierczących na nim
jaj.
A boczek jest? spytał doktor.
Jest jeszcze kawałek.
No więc dobrze, niech będzie jajecznica.
Ja dziękuję odezwał się znowu Hubert. Miał jechać z Celką na kolację do miasta,
obiecała zabrać samochód. Ojciec mnie zabije mówiła, ale pokazywała przy tym
wszystkie zęby w uśmiechu. Wierzyła, że jak długo nie ma nic poważnego na sumieniu
potrafi wytłumaczyć się przed starym. Wciąż byli na etapie pocałunków i objęć.
Przyzwyczajony do szybkich sukcesów w innych sytuacjach, nie osiągnął niczego więcej.
Sam nie zdawał sobie sprawy, ile uroku odkrywał w tym niespodziewanym oporze. Nawet
zaczął liczyć, choć nie było tego zbyt wiele: cztery pocałunki w kark, trzy w usta. Wydawał
się sobie śmieszny, ale był szczęśliwy.
I dla Szatana dziś nic nie ma zmartwił się Sylwester. Kroił grube plastry boczku, a
pies nie spuszczał z niego oczu. Rzucił mu skórę, ale to dla Szatana oznaczało tylko jedno
kłapnięcie zębami. Tak pomyślał Sylwester z goryczą obowiązki społeczne muszą się
zawsze odbijać na sprawach prywatnych.
Za to następnego dnia Piętka poczuł się rentierem odcinającym kupony od własnych
zasług.
Wstał rano, ogolił się i wykąpał w rzece, nakarmił doktora i Michała. Hubert spał snem
kamiennym, więc wyczyściwszy buty jego pastą, ostrożnie, aby ich nie zakurzyć, zszedł ze
wzgórza. Chciał usłyszeć, co ksiądz powie po kazaniu o studni i zobaczyć, jak ludzie na to
zareagują.
Kiedy przyszedł, kościół był już pełny, choć suma jeszcze się nie rozpoczęła. Stanął
sobie pod chórem, stąd najlepszy był widok i do drzwi niedaleko. Sylwester nie
przypominał sobie, kiedy ostatni raz był w kościele okoliczności były raczej turystyczne,
nie trzymające się pamięci. W Domu Dziecka wychowanie odebrał świeckie, nie
rozpieszczany przez życie może miałby większe prawo od niejednego z tu obecnych do
strachu przed nim, ale nikt go nie nauczył szukania pomocy przed ołtarzami świętych,
których imiona widniały w kalendarzu. Patrzył teraz z podziwem i może z nie
uzmysłowioną zazdrością na ludzi, którzy obciążali cierpliwego Pana Boga swoimi
kłopotami tym chętniej, że poskarżenie się choćby w Powiatowym Biurze Skarg i Zażaleń
wymagało pisemnego podania, a tu wystarczyło tylko westchnąć i paść na kolana.
Zaraz po rozpoczęciu sumy szmer przebiegł wśród zgromadzonych pod chórem,
powiało agresywnymi perfumami w poszumie halek weszły Ziembówny. Nie było już
miejsc siedzących w ławkach, stanęły więc w połowie między ołtarzem a chórem, tam
gdzie światło najjaśniejsze padało z witraży i gdzie wszyscy mogli je widzieć. Wyciągali
też szyje jeden przez drugiego, starzy i młodzi, chłopcy i dziewczęta ciekawi głównie
Celki, która niezbyt często bywała w Kalińcu. I Sylwester także uległ tej fascynacji, choć z
całej duszy wolał Lenkę, pobladłą teraz i jakby pomniejszoną przy pięknej siostrze.
Podziwiał Celkę tym bardziej, że Hubert spał w baraku, jak zabity, a ona stała tu świeża i
promienna, ubrana w suknię białą i tak zwiewną, że wydawała się jednym z obłoków, na
których w głównym ołtarzu siedziała Matka Boska z małym Jezusem na kolanach. Nawet
ksiądz odwróciwszy się przy Do-minus vobiscum zatrzymał na niej przez chwilę
przywrócone ziemi spojrzenie. Celka pochyliła głowę nisko nad książką do nabożeństwa.
Spod ażurowych rękawiczek przebijał perłowy lakier paznokci.
Ale na krótki moment po kazaniu nie Celka, a Sylwester stał się ośrodkiem
zainteresowania zebranych w kościele. Ksiądz powiedział o studni i choć wyraznie mówił o
czynie społecznym ekipy geologów, wszyscy patrzyli na niego, ponieważ on jeden był w
kościele. Doktor pisał, Hubert spał, Michał siedział prawdopodobnie nad rzeką, a tylko on
jeden był tutaj i mogli patrzeć na niego, a ludzie zawsze lubią patrzeć na tego, o kim się
mówi, tak już jest. Sylwester wyprostował się, dobrał skromny a zarazem zamyślony wyraz
twarzy najbardziej według niego odpowiedni dla kogoś, kto jest postacią centralną
choćby krótkiej chwili, znikomo krótkiej chwili. Nawet Lenka się obejrzała i zobaczył jej
twarz również pełną podziwu, choć był to podziw z domieszką goryczy i złości.
Nie opuszczała jej ta złość, kiedy znalezli się przed kościołem, ludzie rozprawiali
głośno o księżej agitacji za robotą przy studni, a Sylwester ukłonił się i zagadnął:
Może się też zgłosisz na ochotnika?
Do czego? spytała marszcząc brwi. Celka nie zwracała na nich uwagi, oddając
ukłony i uśmiechy.
Do kopania. Słyszałaś, co mówił ksiądz.
Sam niech się zgłosi.
Sylwester spojrzał na nią zdziwiony. Szanował księdza może nie tyle ze względu na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]