[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oskara, siedzącego
w foteliku, a on, jak zwykle, nie wysiada, tylko wyskakuje z samochodu i
od razu łapie za
jedną z toreb - przecież jest silny i powinien pomagać mamie! Pomagać!
Filip uświadomił
sobie, że trzeba pomóc jej wnieść torby do mieszkania. Powinien więc
zejść i czekać pod
blokiem! A jeśli podjedzie z drugiej strony, wjadą na górę i nie zastaną go
w domu?
Kompromitacja! Co robić? Co robić? Może zadzwonić i umówić się, że
będzie czekał na
parkingu. Dlaczego nie wpadł na to wcześniej?! Sięgnął po telefon, chwilę
bawił się
przyciskami, jednak w końcu zrezygnował. Odłożył aparat na stół, spocona
dłoń zostawiła
ciemne ślady na czarnej obudowie.
Minęła piąta. Wydawało mu się, że wskazówka sekundnika po każdym
przesunięciu
minimalnie, prawie niedostrzegalnie, odskakuje do tyłu, jakby odbijała się
od niewidzialnej
granicy kolejnej sekundy, by po chwili (dokładnie, po sekundzie) znów
przesunąć się o krok
do przodu. Na dole zobaczył mężczyznę z psem. Był to sąsiad mieszkający
dwie klatki dalej,
na którego kiedyś naskoczył za to, że jego pies nasikał na trawnik w
miejscu, gdzie
spacerował Oskar. Chłopiec właśnie uczył się cho dzić i często jeszcze
opadał na ręce,
głównie po to, by przyjrzeć się jakimś tajemniczym skarbom ukrytym w
trawie. A potem te
brudne dłonie pakował do buzi. Puste albo pełne znalezionych przed
chwilą w trawie
skarbów, jak patyczek po lodzie czy szczypczyk do bielizny. Filip nie
znosił właścicieli psów,
którzy pozwalają swoim zwierzakom załatwiać się na trawnik. Choć z
drugiej strony - gdzie
mają to robić? Na chodnik? Mimo to nadal zwracał uwagę właścicielom
psów, gdy widział,
jak zanieczyszczają osiedlową zieleń. I do dziś nie mówił dzień dobry
tamtemu sąsiadowi.
Mężczyzna, w rewanżu, odwracał głowę, kiedy mijali się na chodniku.
Dziesięć po piątej. Może jednak zadzwonić? Tylko jakie to może mieć
teraz znaczenie?
Przecież i tak nie miał do roboty nic oprócz czekania na żonę i syna. Jak w
ogóle mogło do
tego dojść, że czekał teraz na nich? To absurdalne. Ich rozstanie nie ma
żadnego sensu. I
może dlatego zupełnie nie wiadomo, jak wyjść z tej sytuacji.
Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy w ogóle zdecydowali się na dziecko. I
czy w ogóle
można tu mówić o jakiejś decyzji - nie było przecież żadnej rozmowy, po
której wstaliby od
stołu i powiedzieli sobie: Okej, od dziś robimy dziecko . Uśmiechnął się
na taką myśl. A
jednak, mają syna, więc jakoś musiało się to zacząć. Być może wtedy, gdy
wyjechali na kilka
dni do Brukseli; udało mu się znalezć tanie bilety i mogli zwiedzić stolicę
Europy na kilka
miesięcy przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Od tego czasu
przestali używać
prezerwatyw, a seks sprawiał im dziką radość. Kochali się po południu,
przed kolacją i rano,
przed pójściem do pracy. Czasami spędzali pół soboty, leżąc w łóżku i
tuląc się lub
przechadzając nago po mieszkaniu; kochali się w kuchni, w łazience, na
podłodze.
Na te wspomnienia Filip momentalnie poczuł, jak spodnie między nogami
robią mu się
ciasne. Dotknął członek przez materiał, ale powstrzymał się przed
kolejnym ulżeniem sobie w
tym dniu. Przemknął mu przez głowę koszmarny obraz, jak Lidia dzwoni do
drzwi, a on
otwiera jej z dyndającym, lepkim fiutem na wierzchu. Czasem miał ochotę
upaść tak nisko, na
dno, wtedy wiedziałby, że jest zerem, śmieciem, i cała ta sytuacja
nabrałaby jakiegoś sensu.
Byłoby wiadomo, kto zawinił. I Filip nie musiałby się już o nic starać, bo
nie mógłby niczego
naprawić.
Siedemnasta osiemnaście. Czy już powinien się niepokoić? Postanowił, że
zaczeka do
wpół do szóstej. Popatrzył na kartonik z sokiem i jajko dla syna i poczuł,
że to za mało, po
takiej podróży powinien im przygotować prawdziwą kolację; zaczął się
zastanawiać, na co
mogą mieć ochotę. Lodówka była pełna, liczył na to, że Lidia coś
wybierze, a on przygotuje.
Nie chciał jej rozczarować złym doborem potraw. Czy Oskar lubi już
kanapki? Kiedy
mieszkali razem, prawie nigdy ich nie jadł: na podwieczorek wybierał
sobie samą szynkę, a
na kolację - samą bułkę, nawet bez masła. To dziwactwo zaczęło się, nim
chłopiec skończył
dwa lata, wcześniej jego dieta była wręcz podręcznikowa: zupki, kaszki,
owoce. A jeszcze
wcześniej - mleko mamy.
Filip przypomniał sobie pierwsze dni po powrocie ze szpitala z tym małym
zawiniątkiem,
które miało kompletnie zmienić ich życie. Najpierw Lidia karmiła dziecko
tak nieporadnie, aż
obawiali się, czy wszystko z nią w porządku, wertowali podręczniki,
dzwoniła do koleżanek i
wysłuchiwała ich opowieści. Po niektórych uspokajała się, po innych
wpadała w histerię, że
na pewno jest złą matką. I po kilku dniach nagle stała się profesjonalistką,
wiedziała, jak go
trzymać, jaką przyjąć pozycję, i sama mogła już zacząć udzielać porad.
Chłopiec rósł
skokowo, jednego miesiąca przybierał na wadze kilogram, drugiego
dwieście gram. Potem
przeszli na inne jedzenie, a Lidia karmiła go już tylko w nocy. Aż w końcu
wróciła do pracy i
wszystko się zmieniło. Czy może wróciło do normy? Do jakiej normy?
Nadal pamiętał, jaki
był na nią zły, że zdecydowała się wrócić do pracy od razu po urlopie. Nie
tak to sobie
wyobrażał, miał nadzieję, że zostanie z dzieckiem nawet do drugiego roku
życia. Ale ona nie
chciała o tym słyszeć. Tak nagle zmieniła zdanie. Bo przecież wcześniej
wcale tego nie
chciała. Przynajmniej Filip tak uważał.
Siedemnasta trzydzieści pięć. Wziął do ręki telefon, który cały czas leżał
na stole i
wybrał numer Lidii. Nie zdążył nawet o nic zapytać, od razu zapewniła go,
że są już blisko,
nie może rozmawiać i rozłączyła się, nie czekając na jego odpowiedz.
Uspokoił się.
Postanowił jednak zrobić herbatę, przygotować pieczywo i masło, ustawić
na stole razem z
serem i wędliną, zrobić wrażenie, że kolacja jest już prawie gotowa.
Potem jeszcze raz
przeszedł się po mieszkaniu, poprawił ręczniki w łazience, wyrównał
chodnik na podłodze w
przedpokoju i dalej czekał w kuchni, opierając się łokciami o parapet
okna. Na ulicy niewiele
się działo, dzielnica jakby wymierała o tej porze. W głowie miał pustkę.
Nagle usłyszał dzwonek domofonu. Zawahał się chwilę, bo nie zauważył
parkującego
samochodu, a kiedy podbiegał do drzwi, rozległ się drugi dzwonek.
Wcisnął przycisk bez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]