[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do restauracji. Uznała to za wielki błąd i odłożyła słuchawkę przekonana, że cię otruję. - Mrugnął
porozumiewawczo. - Na szczęście nie zawsze stosuję się do jej rad.
- Za wcześnie na samozachwyt. Mam wrażenie, że coś mi jezdzi w żołądku.
- Podobno na kłopoty trawienne najlepszy jest alkohol. Chcesz jeszcze piwa?
- Zamierzasz mnie upić?
- Jak najbardziej - przyznał od razu i zniknął w kuchni.
- Potrafię wypić i zjeść więcej niż ty - oznajmiła chełpliwie. Właśnie zdał kolejny egzamin.
Nie wstydził się bliskich kontaktów z matką, ale też najwyrazniej potrafił utrzymać zdrowy dystans,
a taki układ musiał być wyjątkowo trudny po tamtej fatalnej w skutkach eskapadzie samochodowej.
- Co twoja mama robi w Oregonie?
- Przeprowadziła się zaraz po wypadku - odpowiedział Charlie z kuchni. - Chciała uciec od
wspomnień. Wyszła za mąż, przy okazji została macochą.
- Zostawiła cię, ot tak, po prostu?
- Nie, nie. To ja nie chciałem jechać. Do pełnoletności mieszkałem z Ingallsami, pózniej od
razu poszedłem na swoje.
Tess wstała od stołu i przeszła w ciemny kąt pokoju, gdzie na ścianie wisiały mapy.
Włączyła lampę. Na kartach przypiętych pinezkami widniały drogi wschodniego wybrzeża. Na
każdej z nich uwagę przyciągały starannie wyrysowane intrygujące koncentryczne kręgi. Centrum
wszystkich stanowiło Marblehead, krawędzie sięgały aż do Nowego Jorku, a nawet Kanady. Przy
mapach były rozpięte tabele z dokładnym czasem wschodu i zachodu słońca na każdy dzień
miesiąca.
- O co w tym chodzi? - spytała Charliego, gdy wrócił z kuchni. - Widać od razu, że ważna
jest odległość, ale nic z tego nie rozumiem.
- To taki projekt. - Nie rozwinął tematu. Podał jej piwo i poszedł na drugi koniec pokoju.
- Opowiedz mi o swoim rejsie.
- Co na przykład?
- Na początek, jaką masz trasę.
- Startuję w piątek z Boston Harbor, płynę na południe, na Karaiby, potem przez Kanał
Panamski.
- Pokaż mi to. - Podszedł do wielkiej bardzo starej mapy, oprawionej w ramy i chronionej
szkłem. Tess posłusznie ruszyła za nim. Zrobiło jej się ciepło, ściągnęła więc przez głowę koszulę
i rzuciła ją na kanapę. Pod spodem miała białą bluzkę bez rękawów; gdy poprawiała przesunięte
ramiączka stanika, Charlie nie mógł oderwać wzroku od jej dłoni. Jeszcze kilka kroków i ona także
stanęła przed mapą. - Utykasz - powiedział.
Zgrabna wolta, dobra przykrywka, świetne odwrócenie uwagi.
- Pamiątka po ostatniej wycieczce.
- Siniaki na ramionach też?
- Tak, trochę mnie poobijało.
Stali jedno tuż obok drugiego, a Tess objaśniała swoją trasę przez Pacyfik. Czuła oddech
Charliego na szyi. Wymieniła odległe przystanki: Markizy, archipelag Tuamotu, Tongę jedyną
monarchię na Oceanie Spokojnym i wreszcie Fidżi. Gdy pokazywała, jak mijając Australię od
północy, dopłynie przez Ocean Indyjski do Durbanu, okrąży Przylądek Dobrej Nadziei na
południowym Atlantyku i stamtąd już prostą drogą, pchana przyjaznym wiatrem wróci do domu,
Charlie przysunął się, by lepiej widzieć, i otarł się o nią lekko.
- Masz przed sobą długą drogę - zauważył. - Ja bym się chyba na to nie zdobył.
- Po prostu jesteś mądrzejszy.
Patrzyli razem na cały świat, który miała opłynąć. Tess potarła szczególnie bolesny siniak na
ramieniu i odwróciła się do Charliego. Zajrzała mu w karmelowe oczy.
- A ty dokąd chciałbyś się wybrać, Chas? - Całkiem nieumyślnie użyła tego zdrobnienia.
Jakoś tak jej się wymknęło, ale brzmiało bardzo ładnie.
- Marzą mi się Zanzibar, Tasmania, Galapagos... Cały świat.
- Dlaczego tkwisz w miejscu?
Wsunął ręce w kieszenie i westchnął ciężko.
- Za dużo mam tu obowiązków.
- Sama harówa, żadnej rozrywki?
Nie odpowiedział. Po raz pierwszy tego wieczoru wkradło się między nich przykre
milczenie. Za ciepłym przymrużeniem oka kryła się jakaś tajemnica. A reakcja Tess okazała się tak
zdumiewająca dla niej samej, że aż radosna: zamiast bezlitośnie dążyć do poznania jego sekretów,
chciała tylko być bliżej.
- No powiedz - przycisnęła go jednak. - Co cię tu trzyma?
Uciekł wzrokiem gdzieś w bok i przywołał na usta czarujący uśmiech, który z pewnością już
niejeden raz wybawił go z kłopotów.
- Chodzmy na spacer.
- Teraz? W środku nocy?
- Osoba, która wybiera się w samotny rejs dookoła świata, nie powinna się bać spaceru po
cmentarzu nawet w nocy.
Tess nie miała w tej kwestii całkowitej pewności.
- No chodz! - Podał jej koszulę i chwycił dwa płaszcze. - Coś ci pokażę.
Szesnaście
O północy w Waterside między pomnikami snuła się mgła. Księżyc zapadł za chmurami, ze
wszystkich stron napierała czarna smolista ciemność. Charlie prowadził. Zapadła absolutna cisza
doskonała, nawet odgłos kroków stłumiła murawa. Promień latarki od czasu do czasu wyławiał
z mroku nicości marmurowe anioły i granitowe nimfy.
Czas wydawał się przesycony magią, a Charlie był oczarowany. Tess najcudowniej na
świecie wytrącała go z równowagi. Oczywiście, z powodu zdenerwowania zbyt długo mówił
o korzeniach swojej rodziny. Bez sensu opowiadał o różnicy między nagromadzeniem cirrusów
i stratusów. A przecież słuchała go z zainteresowaniem i najwyrazniej czuła się świetnie.
Wykańczała kolejne piwa i śmiała się z jego dowcipów.
Od chwili gdy zobaczył ją na West Shore Drive, punktualnie o dwudziestej, tak jak było
umówione, starał się zapamiętać każdy, nawet najmniejszy szczegół wieczoru. Jej włosy tańczyły
na wietrze, a kiedy wyciągnął rękę na powitanie, zignorowała ją i wspiąwszy się na palce,
pocałowała go w policzek.
- Kolacja gotowa? - spytała. - Konam z głodu.
I rzeczywiście, zjadła podwójną porcję każdego dania, co chwila zasypując go pochwałami.
Podobało mu się wszystko, co robiła, wyglądało to, jakby nie mogła zaspokoić apetytu na życie,
rozkoszując się jego smakiem. Opowiadał jej prawdziwe historie, a nie lukrowane bajeczki, jakimi
zwykle częstował dziewczyny na randkach. Zrezygnował ze zwyczajowej wersji prezentowanej
całemu światu: jestem młodym człowiekiem, zadowolonym z pracy na cmentarzu, szczęściarzem,
któremu nigdy nie postała w głowie myśl, by opuścić Marblehead. Tess wydobyła na światło
dzienne prawdziwego Charliego, tęskniącego za wyzwoleniem.
Chciał jej nawet powiedzieć prawdę o mapach, tabelach czasowych i tych koncentrycznych
kołach, rządzących każdą jego chwilą. Kręgi wyznaczały ramy jego świata, wskazywały, na ile
mógł się oddalić od Waterside, by mimo wszystko stawić się na czas na spotkanie z bratem.
Wycieczka na Cape Cod. Przejażdżka do New Hampshire. Zewnętrzny krąg wyznaczał granicę nie
do przekroczenia. Spoza tej linii nie zdążyłby do domu na czas. W ten sposób złamałby obietnicę
i stracił więz z Samem. Może to nierozsądne zdradzać przed Tess takie sekrety, ale teraz, nocą, czuł
się bezpieczniej i gotów był uchylić przed nią rąbka tajemnicy.
- Najpierw mnie upijasz, a potem zmuszasz do forsownego marszu - poskarżyła się, gdy szli
na szczyt wzgórza. - Dokąd my się właściwie wybieramy?
- Zaufaj mi, nie pożałujesz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]