[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czuła za to, że coś wrzyna jej się w ciało pomiędzy piersiami. Od dwóch tygodni mieszkała z
Czarownikiem w opustoszałej wiosce. Ostatnim, co zapamiętała, był widok Czarownika
wychodzącego po drewno do ogniska, a potem tępy łomot. Wołała go, a kiedy nie wracał, poszła go
szukać.
Otworzyła oczy i zamrugała. Zwiat wirował i przez chwilę widziała tylko zieloną plamę
dżungli. Potem obraz zaczął się wyostrzać. Wisiała dwa metry nad ziemią, na końcu sznura
splecionego z kokosowego włókna, i obracała się powoli wokół własnej osi. Uprząż wrzynała jej się
między piersi i tamowała dopływ krwi do kończyn. Uniosła głowę i zobaczyła wiekowego tubylca,
dokładającego do podłużnego glinianego pieca, który dymił z obu stron. Obok leżały rzucone na
stos ubrania Czarownika.
Tubylec podniósł wzrok i podszedł bliżej na swoich pałąkowatych nogach. We włosach miał
resztki kurzego pierza. Oczy zasnuwała mu żółtawa, ropna mgiełka.
Uśmiechnął się do niej, szczerząc spiłowane ostro zęby, wyciągnął rękę i uszczypnął ją w
policzek.
- Mniam, mniam - powiedział.
EPILOG
Dzięki wpływom Mary Jean Dobbins, która otworzyła w stolicy fabrykę, oraz zakupowi
pokaznego kawałka ziemi przez anonimowego nabywcę, przybysze z Alualu uzyskali
kostarykańskie obywatelstwo, a na darowanym im terenie utworzono rezerwat. Malink jeszcze
przez wiele lat był wodzem, a kiedy zbytnio się zestarzał, by dzwigać ciężar tej odpowiedzialności,
na swojego następcę wyznaczył (wobec braku rodzonych synów) Abo. Abo nauczył się odprawiać
obrzędy ku czci Vincenta i przewodzić modłom o jego powrót, ponieważ plemię Rekinów zgodnie
wierzyło, że lotnik wróci. Ale z biegiem czasu historia pomału przeobrażała się w legendę, w której
Vincent miał przylecieć różowym odrzutowcem, mając u swego boku proroka Tucka (który ocalił
ich przed złą Kapłanką Nieba) i wielkiego nawigatora Kimiego, bez którego, jak powiadano, prorok
Tuck nie znalazłby nawet własnego tyłka, choćby go szukał obiema rękami.
Codziennie przed śniadaniem Tucker Case wychodził z nietoperzem na spacer po plażach
Little Cay. Oczywiście nietoperz latał, a tylko Tuck spacerował - bo Tuck latał zwykle po południu.
Był właścicielem pięcioosobowej cessny, zaparkowanej zwykle na pasie startowym obok domku, w
którym zamieszkał z Sepie. Za pozostałą część połowy pieniędzy ze szwajcarskich kont (po kupnie
domu, samolotu i czterech tysięcy hektarów kostarykańskiej dżungli, które podarował plemieniu
Rekinów) kupił Sepie antenę satelitarną i trzydziestodwucalowy telewizor Sony. Nie chciała od
niego nic więcej, poza tym, żeby ją kochał, był jej wierny i nie trzymał nietoperza w domu. Dał jej
to wszystko, a w zamian poprosił, aby go kochała, szanowała i ściszała  Koło Fortuny , kiedy
musiał się zająć rachunkami.
Wynajmował samolot wędkarzom i nurkom, którzy chcieli pohasać po okolicznych
wyspach. Zarabiał dość, by wystarczało im na jedzenie, a Sepie także na perfumy, szminki i staniki
Wonder Brate ostatnie były jej najnowszą obsesją, a najczęściej także jedynym noszonym przez nią
kawałkiem garderoby.
Mieszkali na Little Cay już od roku, gdy pewnego dnia, tuż przed świtem, Tuck dostrzegł na
plaży samotną postać. Zanim jeszcze podszedł bliżej, wiedział, kogo zobaczy. Czuł to.
Z bliska zobaczył śniadą twarz o ostrych rysach i wykrochmalony mundur lotniczy bez
jednej zmarszczki.
- Jak na trupa, świetnie się trzymasz - stwierdził. Vincent wyjął z kieszeni paczkę
papierosów, wystukał jednego na dłoń i zapalił.
- Zwietnie się spisałeś, młody. Muszę przyznać, że jesteśmy kwita.
- Chociaż tyle mogłem dla nich zrobić. Mogę cię o coś zapytać?
- Wal.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Ja nic nie zrobiłem. Niczego nie przesunąłem, nie dotknąłem, nie zmieniłem. To wszystko
robota wyznawców.
- Daj spokój. Zasługuję na uczciwą odpowiedz. Vincent odwrócił się od Tucka, zapatrzony
w poświatę nad morzem, gdzie za chwilę miało wzejść słońce.
- Coś w tym jest, młody. Zasługujesz. Pamiętasz, jak tamta dama mówiła ci o frajerach? %7łe
rządzą na wyspach, bo nie mają konkurencji?
- Pamiętam.
- Nie miała racji. Wyspy są jak inkubatory, rozumiesz. Trzeba puścić sprawy w ruch i
zostawić je w spokoju, żeby się rozwijały. Odizolować je. To dlatego wszyscy wasi szurnięci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •