[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stuartowi drogę.
- Nie będzie żadnej sprawy, kolego, dopóki wszystkie tropy nie zostaną
zbadane.
Stuart rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Nie potrzebuję żadnych tropów. Mam dość dowodów, żeby uzyskać wyrok
skazujący.
- Masz poszlaki, nie dowody. I bez względu na to, jak bardzo chcesz ten
proces wygrać, nie wolno ci ignorować potencjalnie ważnego naocznego świadka.
Nie spuszczając wzroku z Teda, Stuart powiedział:
- Zostaw nas na chwilę samych, szeryfie. Chcę porozmawiać z Tedem w
cztery oczy.
Amos wziął Laurę pod ramię i wyprowadził ją z pokoju. Stuart zaczekał, aż
zamkną się drzwi.
- Wysłuchaj mnie uważnie, Ted, bo nie będę tego powtarzał. Jeśli sądzisz, że
pozwolę takiemu głupkowi jak ty zniszczyć moją sprawę, i to dlatego, że chcesz
popisać się przed moją byłą narzeczoną, to jesteś większym osłem, niż myślałem.
Ted zrobił krok w jego stronę. Z trudem powstrzymał się, by nie złapać tego
pompatycznego dupka za kołnierz i wyrzucić na ulicę.
- Tu nie chodzi ani o mnie, ani o ciebie, mecenasie. Chodzi o
sprawiedliwość.
- Gówno prawda. Uganiasz się za Laurą, odkąd tu przyjechałeś. Nie miało
dla ciebie znaczenia, że jest zaręczona. Ani to, że nie mogła na ciebie patrzeć.
Twoje wybujałe ego nie pozwoliło ci przyjąć do wiadomości odmowy.
- Nie gadaj bzdur o moim ego. I nie mów, że zerwaliście z mojego powodu.
Wszyscy wiemy, kto zerwał i dlaczego, prawda, Fleming?
- Nie będę dyskutował z tobą o moim prywatnym życiu. Ale powiem ci
jedno. Albo przestaniesz mieszać się do mojej sprawy, albo tym razem wpakuję cię
do pudła.
Zadowolony, że udało mu się naprawdę rozdrażnić Stuarta, Ted oparł się o
biurko Amosa i założył ręce na piersi.
- Dlaczego? Boisz się, że znajdziemy prawdziwego zabójcę?
- Mam prawdziwego zabójcę. Jest w więzieniu.
- Skoro jesteś tego taki pewien, dlaczego nie przesłuchasz mojej ciotki?
Sprawdz, co pamięta z tamtego popołudnia?
- Nie mam zamiaru kompromitować ani siebie, ani mojego urzędu
przesłuchując taką kobietę jak Barbara Kandall w związku z incydentem, który nie
dotyczy morderstwa.
- Dlaczego nie powiesz prawdy, Stuart? Jesteśmy teraz sami. Chcesz
zakończyć dochodzenie, bo zależy ci na tym, żeby to Shirley Langfield została
skazana.
Policzki Stuarta zabarwiły się na czerwono. Ted wiedział, że odgadł prawdę.
- Myślisz, że dzięki tej sprawie staniesz się bohaterem, prawda? Masz
nadzieję, że to będzie twoja przepustka do sławy, do uznania, na które uważasz, że
zasługujesz.
- Jesteś gnojkiem. Zawsze byłeś. - Szyderczy uśmiech Stuarta zmienił się w
brzydki grymas. - Przyjmij do wiadomości, że dobre czasy minęły, kolego - dodał,
naśladując sarkastyczny ton Teda sprzed kilku minut. - Teraz ja tu rządzę. Jeśli ci
się to nie podoba, możesz spakować manatki i wracać do Anglii.
- I tak się zachowuje dorosły, poważny człowiek, Stuarcie? - spytał Ted
ironicznie.
- Powtórzę jeszcze raz. Trzymaj się od tej sprawy z daleka.
Kręcąc głową, Ted patrzył, jak Stuart wychodzi z biura. Boże, jak on
nienawidzi snobów.
Nie czekając na zakończenie tej konfrontacji, Laura postanowiła przejść się
do więzienia, żeby spędzić kilka minut z matką. Gdy jednak wyszła z biura szeryfa,
zobaczyła, że wzdłuż Northington Street stoi kilkaset osób.
- Co się stało? - spytała kobietę obok.
- Kręcą reklamówkę dla Malcolma Kandalla. - Kobieta stanęła na palcach,
żeby lepiej widzieć. - Czy to nie podniecające?
Chociaż Laura miała ciekawsze zajęcia, niż patrzeć, jak człowiek, którym
pogardza, paraduje przed kamerą, reporterska ciekawość zwyciężyła. Podeszła do
barierek i zobaczyła, jak Malcolm idzie wśród tłumu.
Szedł wolno, uważając na chore biodro. Ludzie jednak nie zwracali na to
uwagi. Jak zwykle doskonale sterował tłumem, uśmiechając się przyjaznie,
ściskając wyciągnięte ręce i całując małe dzieci. Tuż za nim szła ekipa filmowa.
- Miło pana widzieć - mówił, kiwając głową to na prawo, to na lewo. - Jak
się pani miewa? Dziękuję za przybycie.
Przyjacielskim gestem wskazał na pracującego przy kampanii wolontariusza,
który miał na głowie słomkowy kapelusz ze sloganem  Kandall dba i powiedział:
- Zwietnie wyglądasz. Dobra robota. Tylko tak dalej.
Ktoś stojący z tyłu przepychał się, żeby mieć lepszy widok, i Laura została
nagle wypchnięta do przodu. Znalazła się dokładnie naprzeciwko Malcolma.
Ich spojrzenia się spotkały. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
Laura dostrzegła zdziwienie w błękitnych oczach Kandalla. Nagle, jakby ktoś
dotknął go czarodziejską różdżką, dobrze znany charyzmatyczny uśmiech znów
zagościł na jego twarzy i Malcolm poszedł dalej.
Odwróciła się, żeby odejść, i wpadła na mężczyznę stojącego tuż za nią.
- Przepraszam - wymamrotała.
Spojrzała w górę i serce podskoczyło jej w piersi.
Mężczyzna był niski i żylasty. Miał czarne włosy gładko zaczesani do tyłu,
zebrane w koński ogon. Rysy jego twarzy, choć atrakcyjne, były ostre, kości
policzkowe wysokie i wystające. Małe, ciemne, niezwykli błyszczące oczy
wpatrywały się w nią zimno i beznamiętnie.
Poczuła, że przeszedł ją dreszcz.
Tego mężczyznę widziała na cmentarzu.
22
Mężczyzna zniknął w tłumie, zanim udało jej się przyjść do siebie
Przepychając się przez tłum, szła za nim. Jego ucieczka tylko po twierdziła jej
podejrzenia, teraz była jeszcze bardziej zdecydowana do wiedzieć się, kim jest i
czego chce.
- Przepraszam - powtarzała, przedzierając się przez tłum. - Proszę mnie
przepuścić. Przepraszam.
Gdy jednak dotarła do Riddle Park, mężczyzna zniknął. Rozejrzał; się dokoła
zdziwiona. Jak to możliwe, że poruszał się tak szybko i tal szybko zniknął?
Wróciła na parking na tyłach biura szeryfa, gdzie Ted zostawił samo chód.
Stanęła przy mustangu, rozglądając się wokół. Nogi wciąż jej drżały. Pytania, na
które nie potrafiła odpowiedzieć, wirowały jej w głowie. Kin jest ten mężczyzna?
Czego od niej chce? I najważniejsze: czy był w jakikolwiek sposób zamieszany w
morderstwo J. B.?
- Laura!
Odwróciła się i zobaczyła, że Ted biegnie w jej stronę.
- Co tu robisz? Amos powiedział, że poszłaś odwiedzić matkę.
Wciąż ciężko dysząc, ścisnęła go za ramię.
- Znowu go widziałam, Ted.
- Kogo?
- Mężczyznę z cmentarza. Był tutaj, na Burnet Square.
- Jesteś pewna?
Skinęła głową.
- Tak. Wydawało mi się, że nie przyjrzałam mu się dość dobrze żeby go
opisać. Myliłam się. Od razu go rozpoznałam.
Opowiedziała Tedowi, jak wpadła na nieznajomego, a potem zgubiła go w
tłumie.
- Co ty wyrabiasz, Lauro. Co miałaś zamiar zrobić, kiedy go dopadniesz?
Powalić na ziemię?
- Nie wiem - odcięła się. - Nie zastanawiałam się. Zobaczyłam go i
zareagowałam instynktownie.
- Właśnie to mnie w tobie przeraża, Sherlocku.
Wziął ją pod ramię i odprowadził do biura szeryfa.
- Włosy wyszły doskonale - powiedziała Laura i pochyliła się, żeby przyjrzeć
się szkicowi. - Szczękę miał bardziej kanciastą, a kości policzkowe bardziej
wystające. Oczy były bardziej błyszczące. Jak węgle.
Kilkoma pociągnięciami ołówka policyjny rysownik dokonał stosownych
zmian.
- Właśnie tak. - Laura instynktownie odsunęła się. Tak jak wtedy gdy
znalazła się twarzą w twarz ze swoim prześladowcą. - To on.
Szeryf Wilson, który przyglądał się temu w milczeniu, potrząsnął głową.
- Nie wydaje mi się, żebym go już kiedyś widział. Ale sprawdzę w całym
okręgu. Jeśli przyjechał do miasta, zanim J. B. został zamordowany, i uda mi się go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •