[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwierzenia, że Barney ją lubi. Był wobec niej uprzejmy,
nawet miły, a ona wyobraziła sobie, że chciał ją pocałować, ale to była...
wyobraznia. Czas najwyższy przyjąć to do wiadomości.
ROZDZIAA PITY
Wyjechali z Riding Park dwa dni pózniej, żegnani życzeniami szczęśliwej podróży
i obietnicami odwiedzin ze strony całej rodziny Covinghamów. Frances
wy-ściskała Lavender i przyrzekła, że będzie pisać, na co najbliżsi nie omieszkali
jej przypomnieć, że na całym świecie nie znalazłoby się nikogo, kto by bardziej od
niej nie znosił pisania listów. Covinghamowie zamierzali zostać jeszcze dwa do
trzech tygodni na wsi, a następnie udawali się do Londynu na sezon jesienny i
Frances nie wiedziała, czy ma się cieszyć z czekającego ją debiutu w
towarzystwie, czy smucić z powodu nieuchronnego rozstania z panem 01iverem.
Powóz był wygodny, toteż Caroline trochę się zdrzemnęła podczas niespiesznej
jazdy wąskimi wiejskimi drogami. Lavender wyglądała przez okno, a Lewis czytał
książkę, jedną z tych, które odebrał w księgarni w Northampton, gdzie się na
chwilę zatrzymali. Przy kazji wziął też paczkę dla Barneya Hammonda, bo
księgarz, wiedząc, że Brabantowie mieszkają w Steep Abbot, spytał, czy nie
mieliby nic przeciwko temu, by ją dostarczyć. Lavender wolałaby, żeby Lewis
odmówił, ale brat, jak zwykle uczynny, ochoczo podjął się pełnienia prośby.
Lavender wpatrywała się w paczkę dla Barneya i wbrew sobie samej zachodziła w
głowę, co też może zawierać. Zapewne kolejny medyczny słownik dla matki, a
może jakąś powieść dla siostry. Przypomniała sobie, jak mówił o swoich studiach,
i nagle zaczęła się zastanawiać, czy na pewno są to dzieła naukowe i czy to nie
kolejny z sekretów Barneya. Może wieczorami przesiadywał w salonie pięknego
domu, który Ham-mondowie mieli w Abbot Quincey, czytając Byrona. Próbowała
to sobie wyobrazić - co więcej, przez chwilę usiłowała ujrzeć tam również siebie,
przed kominkiem, ze szkicami roślinek i licznymi opracowaniami z dziedziny
botaniki. Wtem wyobraznia postawiła jej przed oczy postać siedzącego tuż przy
niej Arthura Hammonda. Aż się wstrząsnęła na ten widok. To było absolutnie nie
do przyjęcia. Ta szczęśliwa młoda dama, który Barney uczyni swoją żoną, będzie
musiała go bardzo kochać, by pogodzić się z faktem, że ma takiego teścia.
Lavender rozejrzała się po okolicznych polach. %7ływopłoty i drzewa zmieniały
barwy z czerwonej i złotej na brudny zimowy brąz. Zazwyczaj lubiła nadejście je-
sieni, teraz jednak świadomość przemijania przejęła ją smutkiem. Kiedy uniosła
głowę, zobaczyła, że Lewis przestał czytać i wpatruje się w nią z powagą.
- O co chodzi, siostrzyczko? Wyglądasz jakoś podejrzanie.
Lavender uśmiechnęła się, słysząc to określenie z czasów dzieciństwa.
- Zapewne skutek rozstania z dobrymi znajomymi.
Nie spodziewałam się, że nasz pobyt w Riding Park okaże się tak przyjemny,
bawiłam się tam wprost doskonale.
Lewis skinął głową.
- To prawda, było wyjątkowo miło. A teraz znów jesteśmy skazani na swoje
własne towarzystwo.
- Cóż, wystarczy! - Lavender nagle poweselała. -Chętnie znów zobaczę stare kąty,
a poza tym, jeśli będzie nam brakowało towarzystwa, zawsze możemy zaprosić
kuzynkę Julię.
Roześmieli się jednocześnie.
- Zmiejcie się, śmiejcie - powiedziała Caroline sennie, prostując się w swoim
kąciku - ale na własne uszy słyszałam, jak zapowiadała, że nas odwiedzi. A w koń-
cu jest naszą kuzynką, mimo wszystkich swoich przywar!
Zaczęli rozmawiać o balu.
- Dziwne, prawda - zauważyła Caroline, gdy powóz posuwał się naprzód,
podskakując na wybojach i nabierając szybkości - jak Arthur Hammond mógł
spłodzić tak czarującego syna jak Barney? Można byłoby pomyśleć, że nie mają ze
sobą nic wspólnego.
Słowa bratowej przywołały Lavender na pamięć pewien obraz z przeszłości, obraz
jej samej pijącej popołudniową herbatę w towarzystwie Nanny Pryor w małym
domku na krańcu posiadłości, dokąd niania przeniosła się na stare lata. Było to
dwa lata temu, może trzy. Gawędziły o tym i owym i w pewnej chwili Lavender
mimochodem napomknęła, jakie to dziwne, że Ham-mondowie mają
charakterystyczne ciemne włosy i szła-
chętne rysy, z wyjątkiem samego Arthura Hammonda, jasnowłosego i rumianego.
Nanny Pryor nalała herbaty do porcelanowych filiżanek w kwiaty i powiedziała, że
wszyscy mężczyzni z rodziny Hammondów byli jasnowłosi, dopóki dziadek
Arthura Hammonda nie poślubił Hiszpanki i że Barney Hammond odziedziczył
urodę po matce. Lavender doskonale pamiętała tajemniczą minę Nanny Pryor,
minę, która zawsze poprzedzała jakąś sensacyjną plotkę. A potem niania
rzeczywiście oświadczyła, że tak naprawdę Barney Hammond jest siostrzeńcem
Hammonda, nie jego synem.
- Słyszałam, że Barney nie jest synem Hammonda - powiedziała Lavender w
zamyśleniu, zatrzymując się w pół zdania na widok zdumionych min Lewisa i Ca-
roline. - W każdym razie takie krążą pogłoski - dodała z pewnym wahaniem - ale
nie mam pojęcia, czy to prawda.
Lewis zmarszczył brwi.
- Nigdy nie słyszałem tej historii, Lavender. Skąd o tym wiesz?
- Od Nanny Pryor - wyjaśniła, rumieniąc się ze wstydu, że powtarza plotki. -
Niania powiedziała, że matką Barneya była Eliza Hammond, a to by znaczyło, że
Arthur Hammond jest jego wujem, nie ojcem. Nikt nie wiedział, kto jest
prawdziwym ojcem Barneya, są jednak tacy, którzy twierdzą, że to markiz Sywell.
Lewis gwizdnął przez zęby.
- Cóż, w okolicy jest mnóstwo bękartów Sywella, to fakt! A co się stało z Elizą
Hammond?
- Umarła tuż po porodzie i nikomu nie wyjawiła imienia swego kochanka - odparła
Lavender. - W każdym razie tak powiedziała Nanny Pryor. Jak widać,
Hammondowie uznali dziecko za swoje i nigdy do tego nie wracali. Prawie
zapomniałam o całej historii, aż do teraz.
Caroline uniosła brwi.
- Intrygujące! To z pewnością by wyjaśniało, dlaczego Hammond traktuje Barneya
raczej jak wybijającego się kierownika sklepu niż rodzonego syna.
Pozostali spojrzeli na nią pytająco.
- Cóż - ciągnęła Caroline - czyżbyście nigdy nie zauważyli, że Hammond posłał
swego drugiego syna -swego najstarszego syna, jeśli ta historia jest prawdziwa - na
uniwersytet, podczas gdy biedny Barney musi pracować w sklepie? Hammondowi
tak dobrze się powodzi i tak się pnie w górę, że wychowuje swoje dzieci na damy i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •