[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czasem pełzł. Doszedł jednak i w chwili właśnie, gdy chmura wróbli z krzykiem
wzbijała się nad wierzchołki tyczek, on lazł spodem, tu i ówdzie zrywając
zielone strąki i chciwie potem niosąc je do ust.
Znajdował się ju\ teraz daleko od pielących kobiet. Rozdzielała go z nimi
znaczna przestrzeń i ukrywała ściana maku, gęstwina białych kminów i \ółtych
koprów^
na koniec cały las grochu i fasoli. Albowiem za grochem rosła fasola tak\e na
tyczkach, tylko \e pózniej od grochu rodząca owoce, teraz dopiero kwitła
czerwono, ró\owo i biało. Wróbli tam nie było, bo ziarn nie było, i Tadeusz
Strona 6
Orzeszkowa Eliza - Tadeusz
tak\e spostrzegł wkrótce, \e ju\ wyszedł z grochowego raju. Tyle jednak zjadł
strąków, \e było mu dosyć, a czując jeszcze na podniebieniu słodkawy ich smak,
czuł się te\ bardzo wesołym.
Fasola sadzoną była znacznie rzadziej ni\ groch, tote\ z łatwością i nawet
podskakując przebył ten miły gaik, a\ w skraju jego znalazł przestrzeń, na
której
ju\ nie było warzywa \adnego Był to skraj warzywnego ogrodu, łagodnym spadem
połączony z ogrodem spacerowym i rzędem lip ocieniony. Warzywa ju\ tu nie
było... ale co tak błyszczy tam między trawą?
Błyszczała tam woda, bardzo zresztą niewiele wody. Z owych kanałów zdobiących
spacerowy ogród przejściem jakimś, które sama sobie wytworzyła, zbiegała tu
ona do jakiejś jamy, mo\e przez nią samą wydrą\onej, mo\e kiedyś w jakimś celu
tu wykopanej. Słowem, było to nic więcej jak jama napełniona wodą. Ale na
gruncie spadzistym i od bliskości kanałów wiecznie mokrym rosły dwa wielkie
krzaki kaliny, zasiał się istny las niezapominajek, skakało w trawie mnóstwo
zielonych \ab.
Tadeusz obie ręce niosąc do włosów krzyknął:
- Aj! aj! niezabudki!
Znał on te kwiaty tak dobrze, jak wróble i groch. Pełno ich bowiem było w
parowie, nad rzeką, gdzie często prowadziła go Chwedora, gdy szła do swojej
ciotki
na drugą stronę parowu albo właziła do rzeczki, aby dokoła wystających z niej
kamieni raki łowić. Niedawno jeszcze narwał on z pomocą matki dwa pęki
niezabudek,
z których jeden zanieśli potem wspólnie do kapliczki i zło\yli u stóp świętego
posągu, a drugi przez kogoś ze dworu posłali tej panience, która teraz przed
cienistym gankiem rwała i układała w bukiety ró\e i georginie. Wiedział więc, \e
te śliczne kwiatki zrywać trzeba dla Bozi i dla panienki, pamiętał, \e
gdy ich wtedy zerwał wiele, matka go potem całą drogę do chaty na rękach niosła,
co bardzo lubił. Rzucił się więc do niezabudek i zaczął je z całej siły
drobnych swych rąk rwać, rwać... Jeden kwiatek zrywając szeptał:
- Hetyj dla Bozi! (hetyj - ten)
A drugi:
- Hetyj dla panienki...
Czasem wyrywał kwiaty z korzeniami lub z całej siły mocował się z łodygą, tak
była do zerwania trudną; wtedy sapał, stękał i gniewnie mruczał:
- Kap ciebie licho wziało... (\eby cię diabeł wziął)
Kap ciebie paralusz... (\eby cię parali\)
A potem znów:
- Hetyj dla panienki... hetyj dla Bozi...
Roztargnienie mu sprawiały \aby i ptaki. Pierwsze co chwilę wyskakiwały spod
czarnych, bo błotem oblepionych jego stóp i plusk w wodę! A malec patrząc na
to zanosił się od śmiechu. Ptaki znowu wylatywały z kalinowych krzaków i fruwały
mu tu\ prawie przy uszach.
- Kysz! - wołał machając więzią niezabudek - kysz! a kysz!
A potem znów rwąc niezabudki:
- Hetyj dla Bozi...
Wtem stanął i radośnie krzyknął. Sikorka, znowu sikorka, ta sama pewno, co tam w
maku była. Oh! siadła sobie teraz na kalinowej gałęzi i wraz ze śnie\nym,
okrągłym kwiatem kaliny kołysze się to w górę, to w dół, pomalutku... i \ółtą
główką kręci...
Na ustach malca urwały się wyrazy: "Hetyj dla panienki!..." Jedną ręką trzymając
pęk niezapominajek, drugą wyciągnął ku sikorce, krzyknął, pochylił się,
poskoczył... Delikatne kwiaty wr^az z łodygami i korzeniami swymi rozsypały się
nad brzegiem jamy, woda silnie plusnęła, Tadeusz zniknął.
Nic, ani krzyku, ani jęku, ani jednego zawołania na matkę lub ojca. Czasu nie
było. Mgnienie oka. Na dnie jamy, pod słupem stojącej, zielonawej wody synek
Chwedory i Klemensa le\ał na wznak i nieruchomo, a na umurzoną twarz i zabłocone
nogi jego kładły się długie, śliskie trawy koloru pleśni. Ptak z \ółtą
główką i błękitnymi skrzydełkami kołysał się na kalinowej gałęzi, to w górę, to
w dół, pomalutku... zielone \aby skakały po mokrej trawie, lipy pachniały
i jak tysiącem przytłumionych harf dzwoniły brzęczeniem zlatujących na nie
pszczół. Z przeciwnej strony ogrodu z dala dochodził głos namiestnika:
- Czy wam nie wstyd? Bójcie się Boga! to\ neto hrech!
Z innej strony, od pola, płynęło czasem basowe, głębokie wołanie idącego za
pługiem chłopai,
- Hooo! hooo! nu\e! hooo!
Nad kipiącym morzem kwitnącego, miłosnego, rozśpiewanego, olśniewającego \ycia
Strona 7
Orzeszkowa Eliza - Tadeusz
wznosił się z jednej strony cienisty ganek dworski, z drugiej kapliczka ze
świętym posągiem. Patrzały one na siebie przez szerokie okno rozerwanego szeregu
lip. Przed gankiem kobieta rwąca ró\e i georginie z dala świeciła licem
i rękami białymi jakby śnieg. W niszy k-apliczki korona świętego posągu jaśniała
i promieniała jak zawieszona w powietrzu gwiazda świetna i nieruchoma.
Strona 8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]