[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pani od niej nie dowie. A przynajmniej nic więcej. To stara
dewotka i nie chce zwolnić mieszkania służbowego... -
pokazała na dwupiętrowy barak wzniesiony tuż obok.
- Przekonam się sama - powiedziała Anna.
- Jak pani chce. - Widać było, że z jednej strony chce się
schować do środka biura, a z drugiej nie ma ochoty
puszczać dalej policjantki. - Pani nie za bardzo rozumie.
Te dzieci... One są wszystkie takie same. Czasem trudno
odróżnić jedno od drugiego. A na kłopotach z nimi można
stracić zęby.
Chyba, że jest się piranią jak ty, pomyślała Anna.
Tamta jakby czytała w jej myślach.
- To nie myje tu oddajemy. Próbujemy je tylko wyprowa-
dzić na ludzi. Czasy się zmieniają, ale ich nie ubywa.
Kiedyś były to prawie same sieroty albo dzieci z rodzin
społecznie niewydolnych. A dzisiaj? Mama z tatą jadą za
pieniędzmi do Anglii, a dziecko ląduje u nas.
Z okna służbówki Adeli Szafarskiej spoglądał naklejony na
szybę Ojciec Pio. Radio było nastawione tak głośno, że
basy rezonujące w podniesionych żaluzjach zniekształcały
transmisję, a Anna dobijała się tak długo, że resztki jej en-
tuzjazmu zdążyły wyparować. Spadły poniżej zera, kiedy
zobaczyła kobietę w przybrudzonej podomce. Siwe włosy
na wałkach. Krzyż na bladym, chudym mostku. Lat sto
albo trzysta.
- I co tam u Tobiasza. To on panią przysłał? - Nie najlepiej.
- A widzi pani... - Był już tu kiedyś?
- Odkąd dorósł? Nie. Może z raz kartkę napisał. Nie ma
czasu. Ożenił się? Ma dzieci?
- Ożenił się, tak.
To i dzieci będą. Gra?
- Grywa.
- Jak był mały, opowiedziałam mu o Maksymilianie Kol-
bem. I o Mozarcie. O tego Mozarta to by mnie pani nie po-
dejrzewała? - Uśmiechnęła się figlarnie. - Ale dlaczego szu-
ka go policja?
- Zaginął.
- O mój Boże!
- Znajdziemy go - powiedziała Anna szybko. - Nie wiemy,
czy zaginął, czy... schował się przed kłopotami. Przyje-
chałam, bo myślałam, że może w dzieciństwie miał jakieś
ulubione miejsce. Może ktoś z dalszej rodziny...
- Nie. To było samotne dziecko. Przychodził do mnie, bo
wtedy jeszcze miałam fortepian po mamie. Z początku w
ogóle nie wiedział, jak to się je. Dopiero pózniej...
- Pani go uczyła?
- Takie tam domowe muzykowanie. Dostał się do szkoły
muzycznej. Było z tego trochę awantur. %7łe dziecko z bidu-
la... Pisma trzeba było pisać. Ale jak się pojawiły stypendia
to i poszło.
- Mówił coś o wypadku?
- A skąd. Za mały był. Przeżył, zsunął się pod fotel. Przy-
jechał tu i czysta kartka.
- Lekarze go badali?
- Badali. Pomagali. Wrażliwy chłopiec. Zużywał więcej
pościelowego niż reszta grupy.
- Tylko tak się wyróżniał?
- On w ogóle się nie wyróżniał. Jak nie chciał. - To skąd...
- Moje zainteresowanie? Bóg poprowadził. Dyrektorka
miała, cholera, rację.
- Muzyka go ciągnęła. Trochę mnie to zdziwiło. Bo on był...
głuchy na innych ludzi. Muszę nadgonić to co straciłem",
tłumaczył. A po którejś katechezie stwierdził, że jak
przyjdzie pora, to ludzi pokocha. Obiecał mi to. Ale skoro
ma żonę i dzieci, to chyba się udało.
Jak diabli mu się udało...
- Dzielny chłopiec. W ogóle nie dostrzegał złych stron ży-
da* To nie łatwe, kiedy jest się sierotą.
Głuchy na ludzi, głuchy na zło. Kolbe, Mozart, Pio. Nie do
wiary. Tobiasz istniał, a jednak go nie było. Nul plus
mokre prześcieradło.
25.
Opowiada sobie w myślach dowcipy - lepsze to niż nuce-
nie. Szczególnie dla byłego muzyka. Nie łudzi się, że wróci
kiedykolwiek do sal koncertowych, tak jak nie może wrócić
do ciepłego brzucha matki. Parias! Jedyne co chciałby od-
wiedzić, to kasyno. Sklep z lodami, tuż obok miejsca, gdzie
kamienne lwy strzegły kina Moskwa. Dom Anny Hwierut.
Ciepłe uda kobiety. Wszystkiego tego pożąda i wszystkiego
nienawidzi. Albo tak mu się zdaje. Ogłuchł na muzykę i na
własne myśli. Parias! Jak oni mogli mu to zrobić?! Aresz-
towanie przyprawiło go o największy szok w życiu. Tak mu
wszyscy zazdrościli, jak wcześniej on zazdrościł.
Zabrzmiało prawie biblijnie.
Strategicznie krył się w bramie. I trochę się pocił. Miał
lepkie palce. Ostatnio tak pocił się i krył w bramie, kiedy
na Nowym Zwiecie zauważył jednego ze swych profesorów:
nauczyciela muzyki, o którym stugębna plotka mówiła, że
jest dwubiegunowy, depresję zapija, a w okresach manii
bije linijką po palcach co ładniejsze studentki
konserwatorium. Wieńkowski zastanawiał się nad tym, czy
pomyślał zapija" czy zabija"? Cofnąć, cofnąć mózgowe
taśmy! Wtedy krył się w zaułku Nowego Zwiatu i
obserwował byłego profesora, który w szmatach kloszarda
grzebał po śmietnikach. Już nie wróci do sal
koncertowych... Parias. Pariasi.
Co mówi trener bokserowi przed ostatnią rundą? Bij tego
w krótkich spodenkach, bo ten w długich to sędzia".
Gówno. Wciąż jesteś naszym synem", powiedzieli jego
teściowie. Wzruszyły ich białe róże dla Klaudii.
Księżniczka żyje, tylko śpi. Gówno, spróbował akcentować
słowo na innej nucie. Nigdy nie miał rodziców. Nie byli mu
potrzebni.
Chciałby mieć siostrę. Tobiasz i Klaudia, małżeństwo, To-
biasz i Klaudia - rodzeństwo. Wiedział, dlaczego kupił te
białe kwiaty. Nie mógł mieć siostry. Ani nikogo. Gówno,
no. Parias!
Stał naprzeciwko domu rodziców Klaudii. Stał i zastana-
wiał się, czy nie złożyć im wizyty. Mieli rozklekotany forte-
pian, mieli gorącą herbatę, krew w żyłach. Mógłby im
trochę jej upuścić. Za to, że wciąż zabierali coś co należało
do niego.
List pokazał mu obrońca. Adwokat był flegmowaty i brzy-
dził się swym klientem. A Wieńkowski brzydził się nim.
Zwietny tandem. Zupełnie jak profesor i uczeń. Pariasi.
Pariasowi? Parysi. Pa pa pa. W kurewskim liście
zamienione
"Wysoki Sądzie,
Formalności związane z pogrzebem naszej córki, załatwiał
jej mąż, Tobiasz W. stał się w ten sposób dysponentem
grobu.
Wysoki Sądzie,
Nie wyobrażamy sobie, aby Tobiasz W. mógł zostać po-
chowany w jednym grobie z ofiarą swojego
makabrycznego mordu."
Zimno mu.
Chronić od światła i wilgoci".
Jednak nic im nie zrobi. Tuż przed nim, ale po przeciwle-
głej stronie ulicy zatrzymuje się znajomy fiat uno.
Wieńkowski cofa się, wycofuje w wilgoć i ciemność bramy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]