[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To nie sprawi żadnej różnicy...
- I jest jeszcze jeden powód, dla którego powinnaś tu zostać -
wszedł jej w słowo. Pochylił głowę tak, że jego usta były o oddech od
jej warg. Usiłowała zignorować narastające pożądanie.
- Naprawdę?
- Tak. - Skinął głową, cały czas patrząc jej w oczy. Pchnął ją na
ścianę basenu. Marina nie sięgała nogami dna, więc chwyciła go za
ramiona, chociaż i tak nie poszłaby pod wodę, bo przyciskał ją do
ściany całym sobą.
A potem pocałował ją i wszelkie jej myśli pierzchły. Było to
niepodobne do czegokolwiek, czego doświadczyła przy nim
wcześniej, nawet do tej nagłej, niemal gniewnej namiętności z
pierwszego razu, gdy się z nią kochał.
124
anula
ous
l
a
and
c
s
Rozgniatał jej usta gorącymi, twardymi wargami. A ona płonęła.
Smakował tak dobrze. Tak właściwie. Nawet lepiej, niż
pamiętała.
Jak coś tak cudownego może jednocześnie być tak niszczące?
- Tęskniłem za tobą - szepnął, i to wystarczyło, by jej serce
zaczęło śpiewać. - A ty tęskniłaś za mną - stwierdził.
- Tak - westchnęła, przywierając do niego. Znów ją całował. Już
wiedziała, że nie będzie miała siły odejść. Jeszcze nie. Nie teraz, gdy
tak ją całuje, gdy tak jej pragnie.
Dopiero jego ręce ściągające w dół ramiączka kostiumu
przywróciły ją do rzeczywistości. Uświadomiła sobie, gdzie się
znajdują.
- Ronan! Nie tutaj! - Spojrzała w stronę domu.
- Dlaczego?
- Pani Sinclair... - zaczęła wyjaśniać.
- Dałem jej wolne do wieczora. - Patrzył na nią jak drapieżca. -
Jesteśmy sami. Nikt nas nie zobaczy. Bramy są zamknięte. Nikt tu nie
wejdzie.
Objął ją jeszcze mocniej, cały drżał. Oszołomiona pożądaniem i
miłością, poddała się.
Patrząc na Marinę, która spała w jego łóżku, Ronan poprawił
krawat. Nie ruszyła się, gdy wstawał.
Do licha, on też był wyczerpany. Pobił wszystkie rekordy,
załatwiając w pięć dni sprawy, które normalnie zajęłyby co najmniej
125
anula
ous
l
a
and
c
s
dwa tygodnie, lot z Perth był długi i męczący, a teraz spędził całą noc,
kochając się z nią.
Najchętniej zerwałby z siebie garnitur i podjął to, co robili od
popołudnia aż do świtu.
Ale nie mógł. Nie dzisiaj. Miał jeszcze jedną sprawę do
sfinalizowania w biurze, zanim wezmie dobrze zasłużone wolne dni.
Na wspomnienie niespodzianki, jaka go powitała, gdy wczoraj
wrócił do domu, poczuł nowy przypływ złości. Marina zamierzała się
wyprowadzić. Prawdziwa ironia losu, że chciała odejść właśnie teraz,
kiedy jego działania przyniosły efekt i był gotowy do wrogiego
przejęcia kilku firm Wakefielda.
A jej wzmianka o lekarzu wprost odebrała mu dech.
Natychmiast wyobraził sobie, jak ze słodkim uśmiechem mówi,
że jest w ciąży. %7łe będą mieli dziecko.
Nawet teraz puls mu przyspieszył, w płucach zabrakło tchu.
Marina, w ciąży, z nim.
Do tej pory nie myślał o dzieciach. To zawsze była sprawa
jakiejś odległej, mglistej przyszłości. Nigdy nie zazdrościł swoim
rówieśnikom tego, że są żonaci i cieszą się rodzinnym życiem.
Ale teraz... Zaszokowało go, że taka perspektywa sprawia mu
tak ogromną radość.
Zacisnął pięści, bo znów brało go w posiadanie to zaborcze,
gorące pragnienie. Przy Marinie był mężczyzną kierującym się
najbardziej pierwotnymi instynktami. Były silniejsze niż logika, niż
chęć wypełnienia tak starannie przemyślanych planów.
126
anula
ous
l
a
and
c
s
Tracił kontrolę nad sobą.
Ale dokładnie wiedział, jak temu zaradzić.
ROZDZIAA DZIESITY
- Telefon do pani.
Marina uniosła głowę znad śniadania. Pani Sinclair niechętnie
podała jej aparat.
- To pan Wakefield.
Marina zadrżała. Poczuła się tak, jakby do raju wdarł się wąż.
Nie bądz głupia, skarciła się natychmiast. Wakefield nie może jej nic
zrobić. Ronan obiecał tego dopilnować i wiedziała, że dotrzyma
słowa. Wzięła słuchawkę.
- Marina Lucchesi przy aparacie - powiedziała.
- Nareszcie. Mam dla ciebie pewne dokumenty. Musimy się
spotkać.
A gdzie dzień dobry? - pomyślała. Był chyba największym
gburem, jakiego w życiu spotkała. Ale jeżeli sądzi, że będzie skakać
tak, jak on rozkaże, to bardzo się łudzi. Nie spotka się z nim. Tamten
jeden raz w zupełności jej wystarczył.
- Przykro mi, panie Wakefield, ale nie mamy już o czym
rozmawiać.
127
anula
ous
l
a
and
c
s
- I tu właśnie się mylisz, skarbie. - Jego miodowy ton z trudem
skrywał jakieś gwałtowne emocje. Coś tu było bardzo nie w porządku.
- Jak najbardziej mamy o czym rozmawiać. Przecież chodzi o twoją
firmę.
Twoją i twojego brata. Mam przy sobie dokumenty dotyczące
transferu Marina Enterprises.
Marina zamarła. To niemożliwe. A może jednak?
Wiedziała, że Ronan jest coraz bliższy realizacji swojego planu.
Ale chyba powiedziałby jej, że osiągnął zwycięstwo?
- Słyszysz mnie? - niecierpliwił się Wakefield.
- Tak.
- Dobrze. Więc każ otworzyć bramę. Będę za kilka minut.
Pozwolić mu tu przyjść? Przelękła się. Ale jeżeli już tu jest,
gotów do oddania firmy, czy może zaryzykować i kazać mu zawrócić?
A jeżeli się rozmyśli?
- Czyżbyś już nie była zainteresowana? - kpił ten nienawistny,
gładki głos, jakby potwierdzając jej obawy.
Marina wyprostowała ramiona.
- Każę otworzyć bramę - powiedziała i z rozkoszą odłożyła
słuchawkę, zanim on zdążył to zrobić.
Nie chciała go widzieć. Na samą myśl przechodziły ją ciarki.
Tak bardzo pragnęła, by Ronan był teraz tutaj, a nie na jakimś
ważnym spotkaniu. Nie było też szansy, by mogła tak szybko ściągnąć
swojego prawnika.
Musiała sama sobie poradzić z Wakefieldem.
128
anula
ous
l
a
and
c
s
Charles Wakefield nadal wyglądał jak człowiek sukcesu, uznała
dziesięć minut pózniej, gdy siedzieli naprzeciwko siebie przy stoliku
w bawialni. Był uosobieniem wykwintnego bogactwa, w tym włoskim
garniturze, wybłyszczonych butach i z bielszymi niż śnieg zębami. A
jednak od czasu, gdy go ostatnio widziała, nastąpiła w nim jakaś
zmiana.
Z bliska dało się zauważyć bruzdy na czole, podkrążone oczy.
Nawet mocna opalenizna nie mogła ukryć tych oznak stresu.
Nie był już tym zadowolonym z siebie, wpływowym
człowiekiem sprzed zaledwie kilku tygodni.
Przesuwał po niej taksującym wzrokiem. Spojrzała mu prosto w
oczy i z satysfakcją patrzyła, jak niespokojnie poprawia się w krześle.
- Twój przyjaciel Ronan sporo się ostatnio napracował. Można
mu pogratulować - wypalił. Ale sarkastyczny ton zadawał kłam tym
pochwalnym słowom. - Jednak, jak widzę, miał silny bodziec. - Znów
powiódł po niej takim spojrzeniem, że miała wrażenie, jakby rozbierał
ją wzrokiem. Zaczerwieniła się.
- Czego chcesz? - spytała, siląc się na spokój. Uśmiechnął się,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]