[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyłowić wspomnienie. Pewnego dnia mogło ono dopaść go
jak tygrys, którego ostatnio nie widywał we śnie. Zdziwiły
go jego własne myśli. Kiedy się ubrał, a robił to wolniej od
Dan'la, mającego więcej praktyki w przebieraniu się do wal
ki, nagle przeciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ i ziewnÄ…Å‚.
- Co byś powiedział na drinka u Jamesona? Chodzmy się
zabawić - zaproponował wesoło Dan'l.
- Niezła myśl - podchwycił Fred, choć wiedział, że dla
niego skończy się na lemoniadzie.
Dołączyli do kibicującej im trójki. Geordie zawsze towa
rzyszył Samowi i Bartowi na wypadek, gdyby Fred doznał
urazu. Jednak Dan'l z wyczuciem posługiwał się swymi
umiejętnościami; raczej dawał Fredowi fory i nie popisywał
siÄ™ swÄ… przewagÄ….
Kiedy dotarli do lokalu Jamesona, bawiono się tam już
w najlepsze. W głębi wielkiego namiotu ustawiono prowizo
ryczną małą scenę, na której odbywały się występy. Pozwa
lało to Jamesonowi twierdzić, że prowadzi salę koncertową.
Jego bywalcy zazwyczaj ignorowali występujących, ale tego
wieczoru z jakiegoś powodu co trzeci numer spotykał się z
burzliwÄ… owacjÄ….
Fred popijał ohydną w smaku lemoniadę. Współczuł mio
tającym się na scenie biedakom. Chociaż dawali z siebie
wszystko, ich wysiłek szedł na marne.
- Fred wspomniał o swoim bracie - szepnął Dan'l do
Geordiego.
- Czy powiedział coś konkretnego? - Geordie obrzucił
boksera bystrym spojrzeniem.
- Tylko tyle, że dobrze boksował. Nie mógł sobie nic
więcej przypomnieć, a ja nie nalegałem.
- I słusznie - pochwalił go Geordie. - Nie wydaje mi się,
żeby Fred miał sławnego brata.
- Nie, ale wierz mi, uczył go ktoś, kto naprawdę umiał
walczyć. Fred zna się na boksie, ale nie jest zawodnikiem.
Nie ma instynktu walki. Jego brat najwyrazniej był lepszy.
Jeszcze jeden fragment łamigłówki, jaką jest Fred. Na sce
nę wbiegł żongler i mężczyzni przerwali rozmowę. Był tak
niezręczny, że mimo woli bawił. Przyłączyli się więc do salw
śmiechu, którymi kwitowano każdy jego nieudany numer.
- Biedny facet, stara się jak może - powiedział Fred z
sympatią w głosie.
- Za mało się stara - zaśmiał się Sam.
Widownia zawrzała gniewem, gdy żongler zaczął złorze
czyć, upuszczając ponownie jedną ze swych pałeczek, która
spadła mu na nogę.
- Do diabła z wami! - wrzasnął, podskakując z bólu.
- Do diabła z tobą, jeśli to wszystko, co potrafisz! - od
krzyknął krzepki poszukiwacz złota, gdzieś z przodu sali.
Mężczyzna siedzący obok niego zachowywał się nietypo
wo. Podobnie jak Fred współczuł pechowemu żonglerowi
i głośno, po pijacku, dawał temu wyraz, aż krzepki poszuki
wacz zamachnÄ…Å‚ siÄ™ na niego.
W okamgnieniu zapomniano o występie. Bójka dwóch
mężczyzn przeniosła się na inne stoliki i ogarnęła całą salę.
Zahartowani w boju i piciu poszukiwacze bez najmniejszego
powodu walili, jak popadło.
W kotłowaninie padały stoły i kieliszki. Burda dotarła też
do grupki Moore'a. Pod ciężarem poszukiwacza przywalo
nego dwoma innymi ich stół rozpadł się w drzazgi.
W jednej chwili wszystkich towarzyszy Moore'a porwał
kłąb przepychających i walczących, którzy śmieli się i prze
klinali na przemian; każdy tłukł każdego na odlew.
W pierwszej chwili Fred stracił orientację. Niejasno zda
wał sobie sprawę, że to dla niego zupełnie nowe doświadcze
nie. Nie od razu włączył się do bijatyki, ale kiedy nieszkod
liwy z pozoru mały człeczyna znienacka go uderzył, zawrza
Å‚a w nim krew.
Tego było za wiele, nawet dla łagodnego Freda. Z rykiem
odparował uderzenie i nagle znalazł się w środku kotłowani
ny, angażując się w nią z taką samą bezmyślną radością jak
cała reszta.
Jameson i jego zabijaki nie byli w stanie powstrzymać
walczących, którzy, rozwaliwszy namiot, gwałtownie wy
padli na ulicę. Tam walka wreszcie dobiegła końca. Fred po
częstował ciosem jednookiego mężczyznę. Pózniej się zrefle
ktował, że to nie fair. Zmiejąc się i dysząc ciężko, osunął się
na ziemię, gdzie w chwilę potem znalazł go Geordie.
- Wszystko w porządku, Fred? - spytał, podając mu rękę.
Fred wstał, śmiejąc się nadal.
- W życiu się tak nie ubawiłem - wysapał. - Nigdy nie
rozumiałem Alana, kiedy opowiadał, jak się bawił podczas
gorączki złota w Makao, o tych bójkach i młodych kobie
tach! - Pokręcił głową.
- Alan? - Geordie przyjrzał się bacznie Fredowi.
- Alan? - powtórzył pytająco Fred. Nie śmiał się już. -
Kto to jest Alan? Nie znam żadnego Alana.
Geordie rozważał przypadek Freda. Ciekawe, że często
wspominał o swojej utraconej przeszłości wtedy, kiedy nie
zastanawiał się nad tym, co mówi. Tak jakby przeszłość
przeszkadzała mu, gdy był w pełni przytomny i świadomy.
Dziwne.
Brat, który umiał się bić i był marynarzem? Podczas go
rączki w Makao? Geordie nie dawał wiary tym rewelacjom.
Miał swoje domysły, kim Fred mógł być w swym utraconym
życiu. Jednak potrzebował trochę czasu, by móc to spraw
dzić, o ile w ogóle jest to możliwe. Teraz, przed nadejściem
policji należało umknąć do domu.
Fredowi podobała się bijatyka, choć stracił w niej nowy
kapelusz. Dopisało mu szczęście, ponieważ nie odniósł wła
ściwie żadnych obrażeń. Sam miał podbite oko, a Bart zalane
piwem, poszarpane ubranie. Tylko Mendoza wyglądał tak,
jakby nie brał udziału w bójce. Po pierwszych ciosach szyb
ko wyczołgał się spod płótna namiotu, nie chcąc narażać cia
ła, z którego sprawności się utrzymywał.
Kirstie zbeształa ich wszystkich, kiedy w końcu dotarli do
domu.
- Taka jest cena grzechu - tłumaczył Geordie. - Męż
czyzni kochają awantury, ale pózniej muszą za to płacić.
- Za mało płacą - odparła gniewnie. - Jedzenie jest zim
ne i będziecie musieli je takie zjeść. Zostało przygotowane
dla was na czas.
- Ciepłe czy zimne, bardzo się przyda. - Fred usiadł na
ziemi ze skrzyżowanymi nogami i uśmiechnięty od ucha do
ucha pałaszował radośnie zimną strawę pod mrugającymi
Skan Anula43, przerobienie pona.
przyjaznie gwiazdami.
%7łycie jest naprawdę piękne!
Od tamtego wieczoru Fred z każdym tygodniem znajdo
wał coraz więcej zadowolenia w uciechach różnego rodzaju.
Im ciężej pracował, tym bardziej garnął się do zabawy. Kir
stie zdążyła się przyzwyczaić, że kobiety drażniły się z nią
na temat Freda i przychodziły, chcąc na niego popatrzeć.
Trudno jej było nie widzieć, co się dzieje, nawet jeśli on za
chowywał się dyskretnie.
Niektóre z kobiet zbyt ostentacyjnie wyjawiały swoje za
miary. Odwracał się od nich, najwyrazniej uważał, że inicja
tywa należy do mężczyzny. Nie lubił zuchwałych kobiet.
Jeden z ich sąsiadów, Lew Robinson, miał żonę imieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]