[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rudowłosą piękność i pocałował ją w czubek głowy, Marissa poczuła
zazdrość. Ofuknęła się zaraz, tłumacząc sobie, że przecież przez
cztery lata Jefferson musiał zaprzyjaznić się z jakimiś kobietami.
Może nawet miewał kochanki... Zaraz potem nadjechał szeryf i
Marissa zobaczyła zajście pomiędzy Cristal a nim.
Nieokreślone napięcie pomiędzy tymi dwojgiem cały czas
zdawało się niemal wisieć w powietrzu. Marissa pomyślała, że
faktycznie, muszą się oni któregoś dnia pokochać - albo znienawidzić.
92
RS
Cristal siedziała sztywno na kanapie, nie rozumiejąc dobrze, co się tu
dzieje. Blaekhawk był ponury. Dlatego, że to Cristal wmieszała się we
wszystko i w związku z nią zaistniała cała sytuacja. Billy i Cristal
niewątpliwie działali sobie wzajemnie na nerwy. Byli jak dwa
magnesy - odpychali się, a kiedy indziej mogliby się przyciągać,
odpowiednio ustawieni. Przyciągać bardziej niż teraz. Głębiej.
Zakochać się w sobie nawzajem.
Marissa westchnęła i złożyła ręce. Jefferson oparł na nich swoją
dłoń, tak naturalnie, jakby robił to od zawsze. Ich oczy spotkały się i
Marissa poczuła ciepło jego spojrzenia. Niegdyś ich związek w Belle
Terre zaczął się od wspólnych zainteresowań, potem przerodził w
przyjazń, wreszcie w miłość. Namiętną, ale tak łagodną, jak
wybuchowa była miłość Cristal i Billy'ego.
Marissa wiedziała, że jeśli pozbędzie się dręczących wątpliwości
i posłucha głosu serca, znowu dojdą z Jeffersonem do prawdziwej,
głębokiej, namiętnej miłości. Pragnęła tego. Obróciła dłoń i ujęła
Cade'a za palce. Popatrzyli sobie w oczy i uśmiechnęli się do siebie.
- Chyba nie ma na to rady - odezwał się Blaekhawk. Spojrzała
na niego. Wypowiedział prorocze słowa.
- Co się stało, to się nie odstanie - ciągnął szeryf.
Mówił zupełnie o czym innym, niż to, o czym myślała.
- Cristal odkryła, że Marissa tu jest. To niefortunne zdarzenie,
ale trzeba sprawić, żeby nie miało złych skutków. Jeśli się zgadzacie,
możemy wyjaśnić wszystko Cristal. Dzięki temu będzie w stanie
zrozumieć, że musi zachować tajemnicę.
93
RS
- Każda osoba, która pozna okoliczności, w jakich Marissa
znalazła się w Broken Spur, stwarza dodatkowe niebezpieczeństwo,
które może okazać się śmiertelne -stwierdził Jefferson. Będzie
prościej, jeśli poprosimy Cristal, żeby nikomu nie mówiła, co zdarzyło
się tu dzisiaj, i że kogoś widziała. Niech da nam słowo. Im mniej
będzie wiedzieć, tym bezpieczniej dla nas wszystkich.
- Masz rację - zgodził się Billy. - Jeśli tylko Cristal się zgodzi i
obieca, że będzie z nami współpracować.
Znowu mówił tonem zawodowca. Najwyrazniej jego emocje
wybuchały tylko przy starciach z Cristal Lane. W obliczu
niebezpieczeństwa potrafił zachować spokój. Marissie było okropnie
przykro, że wprowadziła zamieszanie w życie tych wszystkich ludzi.
Od dzisiaj także w życie Cristal.
- Tak nie może być - odezwała się Marissa. - Nie mogę tak
dłużej. Zbyt wiele osób zginęło albo zostało zranionych z mojego
powodu. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co kontakt ze mną może
oznaczać dla każdej napotkanej osoby. - Wyszarpnęła rękę z dłoni
Jeffersona.
- Wylatuję stąd jutro pierwszym samolotem. Wówczas nikomu
więcej nie stanie się krzywda.
Jefferson wiedział, jak to jest, kiedy człowiek czuje się
odpowiedzialny za narażenie kogoś na poważne niebezpieczeństwo.
Rozumiał Marissę i współczuł jej. Kochał ją. Była jedyną kobietą,
którą kochał. Powstrzymał się przed dotknięciem jej i spytał:
- Dokąd miałabyś polecieć, Marisso? Co miałabyś robić? Na
miłość boską, kochanie, pomyśl, jak mógłbym żyć, pozwoliwszy ci
94
RS
znalezć się w tak przerażającej sytuacji, w której znalazłabyś się nie
tylko z własnej winy?
- Mógłbyś żyć, Jeffersonie, bo to nie ma z tobą nic wspólnego.
Nie wiedziałbyś o niczym, gdybym nie...
- Gdybyś nie przywołała złożonej przeze mnie dawno temu w
Południowej Karolinie obietnicy - dokończył za nią Cade. - Mylisz
się, malutka.
- Nie wiedziałbyś, gdybym nie była taka słaba. - Marissa
zachowywała się, jakby Billy'ego i Cristal nie było. Istniał tylko
Jefferson; musiała wytłumaczyć mu, dlaczego powinna wyjechać. -
Ty zawsze dotrzymujesz obietnic. Gdybym nie...
- Gdybym", gdybym" - przerwał jej łagodnie Cade. - Zwiat i
życie są pełne pytań. Zawsze można zastanawiać się, co by było,
gdybyśmy postąpili inaczej z tym czy z owym. Gdybym nie złożył
obietnicy. Gdybym cię nigdy nie kochał. Gdyby ojciec nie wysłał cię
do Belle Terre. Gdyby nie oddał cię kiedyś pod opiekę Juanowi.
Gdyby Juan nie nauczył cię jezdzić konno. A przede wszystkim,
gdyby twój ojciec nie obiecał cię Paulowi Reiowi. To najbardziej
gnębiące pytanie. - Teraz Jefferson odważył się wyciągnąć ręce,
rozprostować zaciśnięte palce Marissy, i spleść je ze swoimi. - Jaką
część z wymienionych przeze mnie zdarzeń mogłaś kiedyś odmienić?
- Jedno, bardzo ważne. Mogłam nie wciągać cię w to wszystko.
Marissa rozejrzała się po pokoju. Kiedyś urządziła go inna
kobieta, która musiała wybierać pomiędzy swoim ojcem a ukochanym
mężczyzną. Savannah wybrała miłość, a nie posłuszeństwo córki.
Wybrała mądrze. Marissa nie nauczyła się tej mądrości w porę.
95
RS
Popatrzyła teraz na Blackhawka. Wiedziała, że nigdy nie będzie
żałował, iż jej pomógł. Za to ona żałowała, że stworzyła taką
potrzebę.
- Gdybym nie zwróciła się do ciebie o pomoc, Jeffersonie, nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]