[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wały się od reszty jakby ciągnięte gigantyczną ręką. Wewnątrz wszystko stawało się miękkie,
kruszyły się ściany i sufity. Astronauci w skafandrach ochronnych czuli się jak w centrum
straszliwego huraganu. Na szczęście tracili przytomność, zanim mózg ich zamienił się
w miazgę.
Kilku udało się uratować. Prze\yli, znajdując osłonę w postaci wielkich metalowych
płyt. Dla tych, których skafandry były nienaruszone, rozpoczynała się długa agonia
w bezkresnej przestrzeni.
Jak dotąd  Eridanus i  Szinear miały szczęście. Grupa bojowa, do której nale\ały,
ubezpieczała tyły i miała najmniejsze straty. W miarę jak niszczyciele i ścigacze dawnej
pierwszej linii znikały, krą\owniki znalazły się na przodzie i teraz eksplodowały jeden po
drugim. Odwrót zamieniał się w pogrom.
Byłem blady ze wściekłości. Cala ta masakra przez jednego starego mamuta! Xartroff
z rękoma zaciśniętymi kurczowo na regulatorach ekranu nie odzywał się. Zagryzł dr\ące war-
gi i wydawało mi się, \e słyszę jak zgrzyta zębami.
- Niech wszystko wyleci w powietrze, ale musimy zwiększyć szybkość, bo inaczej nas
dostaną! - krzyknąłem.
Wezwałem Saurę, z którą miałem łączność bezpośrednią.
-  Szinear III , rozkazuje lecieć w kierunku Ziemi. Jedno z nas musi opowiedzieć o tej
kiesce! - wrzasnąłem.
Saura odpowiedziała mi nieco ironicznie:
- śałuję admirale Blossow, ale nie mo\e mi pan wydawać rozkazów.  Szinear III na-
le\y do L2 i nie stanowi jednostki pańskiej floty! Słucham tylko rozkazów Tlekara...
Zdołałem opanować wybuch złości. Mo\e mimo wszystko jej pancerz wytrzyma...
Usiłując wykonać ostatni manewr, rozkazałem ocalałym krą\ownikom wyrzucić
w przestrzeń wszystkie miny termiczne. Była to jedyna, choć trochę skuteczna broń. Wszyscy
z niecierpliwością oczekiwaliśmy na rezultat. Jednak na pró\no! Kilka statków nieprzyjaciel-
skich rozbłysło w płomieniach i zwolniło, ale \aden nie został całkowicie zniszczony...
Paskudnie!...
Tymczasem mgławica, nasze jedyne schronienie, była coraz bli\ej.
Wiedziałem, \e miny termiczne zrzucone przez ścigacze nie na wiele się przydadzą.
Miałem jednak nadzieję, \e siła ich eksplozji zwielokrotniona potę\nym polem magnetycz-
nym zatrze nasze ślady.
- Admirale - usłyszałem ochrypły głos - za pięć minut ocalałe ścigacze rozpoczną bez-
pośredni atak na pierwszej linii. Niech pan to wykorzysta. Alarm, admirale!... Niech pan po-
wie Radzie Najwy\szej, \e...
Sympatyczna twarz Al Dervata zatarła się na ekranie mirowizora, rozpłynęła i znikła.
- Jeszcze jedno... - westchnąłem cię\ko.
- Admirale, jest mgławica! - zameldował Xartroff.
- Uwaga, przejście jest bardzo wąskie! - krzyknął Nozal.
Lśniące obłoki przemykały obok nas z du\ą szybkością. Minelogowie przestali szaleć.
Skoncentrowany przy sterach sztab  Eridanusa prowadził statek przez obszar zjonizowanej
materii.
Silna emisja fal elektromagnetycznych całkowicie przerwała łączność. Xartroff, zmu-
szony korzystać tylko z przyrządów optycznych, dokonywał cudów, by nie zmniejszać pręd-
kości.
- Ani jeden z naszych statków nie dotarł na odległość strzału! - narzekał.
Czas płynął.  Eridanus zakręcał, leciał zygzakiem. Jony wapnia drgały za nim fosfo-
ryzujące. Na ekranach nie było śladu innych krą\owników. Nawet  Szinear pozostawał nie-
widoczny.
Po chwili, nagle mieliśmy znów przed sobą wolną przestrzeń. Na prawej burcie poja-
wił się maleńki, rosnący z ka\dą chwilą punkt:  Szinear odnalazł nas.
Usłyszałem znajomy głos Saury:
- Nie zmniejszajcie prędkości! Ocalał tylko wasz statek! Nie udało nam się zmylić po-
ścigu. Minelogowie podzielili się na trzy grupy; dwie z nich okrą\ają mgławice, a jedna leci
na wprost.
Mimo wszystko statki Minelogów musiały mieć trochę kłopotów, zostawione przez
nas miny eksplodowały jedna po drugiej. Spokojna mgławica zamieniła się w diabelski kocioł
- \ółty, pomarańczowy, w końcu purpurowoczerwony.
- Niech ich szlag trafi! - zaklął Xartroff.
Przed dziobem  Eridanusa rozpościerała się otwarta przestrzeń. Czy\by udało nam
się uciec.
- Na Thora, niech pan patrzy, admirale! - usłyszałem głos Nozala.
Skoczyłem w jego stronę i spojrzałem na ekran. Dwa ogromne pryzmaty rysowały się
na ciemnym tle nieba. Doganiali nas!
- Po co strzelać... - jęknąłem zrezygnowany.
Zebrani za mną oficerowie z przera\eniem przyglądali się jak Minelogowie zamykają
nas w pułapce.
Gdy tylko znalezli się wystarczająco blisko, zaczęli do nas strzelać. Mogliśmy ju\ tyl-
ko się modlić!
Za kilka minut skończy się moja kariera admirała. Tak bardzo wierzyłem w mający
nadejść za chwilę kres, \e przed oczyma zaczęły przesuwać się obrazy z dzieciństwa, sta\u
astronauty, twarz Saury, którą miałem teraz opuścić...
Xartroff przerwał te moje rozmyślania. Wyprostowany na baczność zasalutował regu-
laminowo i rzekł:
- Alam, admirale! Byłoby dla mnie prawdziwą przyjemnością słu\yć dalej pod pana
rozkazami. Szkoda, \e pańskie zdanie nie przewa\yło! Myślę, \e jest to moja ostatnia misja
i chciałbym panu podziękować za wszystko, czego mnie pan nauczył... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •