[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oświecenia. Chyba oszalałam.
Rozdział 8
Zadowolenie Stocktona z tego, że wie coś, czego ja nie wiem, było męczące. Cieszyłam
się, że Jeffery zgodził się jechać z nami. Siedział z tyłu i patrzył na nas z rozbawieniem.
Nie miałam pojęcia, jak postąpimy, kiedy dojedziemy na miejsce. Jeśli cokolwiek z tego,
co słyszałam na temat karawany, było prawdą, żeby ją rozbić, trzeba by Gwardii
Narodowej.
Może z pomocą intuicji Jeffreya i kamery Stocktona uda nam się zebrać wystarczająco
dużo dowodów, żeby doprowadzić do postępowania karnego. Cel był wystarczająco
skromny.
Na więcej nie mogłam liczyć. Nie byliśmy żadnymi cholernymi pogromcami duchów. W
końcu zostawiliśmy za sobą przedmieścia i wyjechaliśmy poza miasto na dwupasmową
drogę stanową. Robiło się coraz ciemniej, niebo na horyzoncie zabarwiało się na
pomarańczowo. Okolica wydawała się mroczna.
Otaczały nas pola. Od drogi odgradzały je płoty i drzewa. Wszędzie wyrośnięte dęby
lub wiązy, zasadzone jakieś sto lub dwieście lat temu dla ochrony przed wiatrem. Jezdnia
wiła się od jednej doliny do następnej, więc nie dało się zobaczyć, co jest przed nami.
Byłam zaskoczona, kiedy wyjechaliśmy zza zakrętu, a Stockton nacisnął na hamulce.
Zawisłam na pasie. Zjechał na pobocze w miejscu, w którym można było zajrzeć przez
płot. Przed nami znajdowało się coś, co wyglądało na zaplecze kiepsko prosperującego
obwoznego cyrku. Jakieś dwa tuziny przestarzałych przyczep kempingowych tuliło się do
zdezelowanych pikapów, kilku samochodów turystycznych, airstreamów i winnebagów
oraz przerobionych vanów i autobusów zaparkowanych w nierównym okręgu jak wozy
pionierskie. Pomiędzy nimi znajdował się jeszcze z tuzin aut. W samym środku wznosił się
płócienny namiot. Kilka postaci krążyło wzdłuż drucianego ogrodzenia, które ciągnęło się
wokół całego obozowiska. Teren pośrodku był zalany światłem: z przyczep
kempingowych, z pikapów, z wnętrza namiotu.
Nawet sto metrów dalej słychać było agregaty prądotwórcze. To miejsce było
samowystarczalne, chociaż znajdowało się daleko od miasta i cywilizacji.
Przez otwartą bramę do karawany Smitha prowadziła droga gruntowa, niewiele szersza
niż dwa wyjeżdżone ślady po kołach. W pobliżu wyjazdu stało kilka samochodów z
włączonymi silnikami.
Stockton opuścił szybę i wychylił się, celując kamerą w obozowisko.
- Jak się dowiedziałeś, że tu jest? - spytałam.
- Zledził ich jeden z ludzi z Niezbadanego Zwiata. Kilka tygodni temu dogonił ich w
DeKalb w Illinois i przyjechał za nimi aż tutaj.
- To dlaczego teraz nie filmuje?
- Bo dwa dni temu jakiś samochód bez tablic rejestracyjnych zepchnął go z drogi do
wyschniętego koryta strumienia. Jest w szpitalu z czterema złamanymi żebrami i
rozwalonym ramieniem.
- Cholera. - Pokręciłam głową. - Widzisz coś? - rzuciłam do tyłu. - No wiesz, o co mi
chodzi. Widzisz?
- Z tej odległości reflektory wszystko rozmazują -stwierdził Jeffrey. Potem wskazał na
jeden z samochodów, który właśnie wyłączył światła i zgasił silnik. - Tamten facet jest
likantropem.
Młody mężczyzna - dość chudy i przygarbiony - wysiadł z auta, zamknął cicho drzwi i
zaczął iść drogą gruntową w stronę obozowiska.
Szybko odpięłam pas i wyskoczyłam z samochodu.
- Kitty! - zawołał za mną Jeffrey, ale go zignorowałam.
Pobiegłam za nieznajomym i już miałam zawołać, żeby się zatrzymał, kiedy mnie
wyczuł. Odwrócił się i cofnął, spinając się jak wilk, który zaczyna jeżyć sierść.
- Kim jesteś? - zapytał ostro.
- Nazywam się Kitty. - Zachowałam spokój, patrzyłam w ziemię, rozluzniłam ramiona.
Mógł mnie powąchać; wiedział, kim jestem. - Jestem tylko ciekawa. Co tu robisz?
Wzruszył ramionami.
- Słyszałem, że jest tu gość, który może mi pomóc.
- W czym? - drążyłam, jakbym nie miała o niczym pojęcia.
Spojrzał na mnie podejrzliwie spod zmrużonych powiek.
- W tym. Znów chcę był normalny.
- Aha. Też o tym słyszałam.
- To wiesz, po co tu jestem.
- To wszystko ścierna. Jego kościół to sekta. Robi ludziom pranie mózgu, żeby z nim
zostali. Nikt nie wie, co tak naprawdę się tu dzieje.
- Tak. Też to słyszałem. - Objął się rękami, jakby nagle zrobiło mu się zimno.
- I mimo to ciągle chcesz tam iść?
- A jaki mam wybór?
- Jest aż tak zle, że chcesz zrezygnować ze swojej wolności, ze swojej tożsamości?
Zakładając, że plotki są prawdziwe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]