[ Pobierz całość w formacie PDF ]
porucznik nie dał jej szansy. Gwałtownie pchnął przyjaciół w stronę nie oznakowanych
drzwi.
Co się dzieje? zapytał Pitt.
Jesse nie zwrócił uwagi na pytanie i bez zwłoki wprowadził kod cyfrowy otwierający
drzwi.
Idzcie! rozkazał.
Pierwsza przeszła Cassy, za nią Jonathan, na końcu Pitt. Jesse pchnął mocno drzwi za
sobą, tak że się zamknęły.
Chodzcie! nakazał cichym, ale nie znoszącym sprzeciwu głosem. Zszedł szybko po
metalowych schodach i ruszył wzdłuż korytarza, aż doszedł do drzwi prowadzących na
zewnątrz. Na wieszakach znalezli wiele żółtych przeciwdeszczowych peleryn z kapturami.
Nie zastanawiając się, podał każdemu po jednej i kazał je włożyć i naciągnąć kaptury na
głowę.
Natychmiast wykonali polecenie. Cassy zapytała, kogo zobaczył.
Szefa policji. Jestem absolutnie pewny, że jest jednym z nich.
Znowu wprowadził kod do cyfrowego zamka i otworzył drzwi, tym razem na zewnątrz.
Wyszli na płytę lotniska. Znalezli się dokładnie pod wyjściem numer 5.
Widzicie tamte wózki bagażowe? porucznik wskazał ręką przed siebie. Chodziło mu
o ciągnik podobny do traktora i zaczepionych do niego pięć wózków do przewożenia bagaży.
Stały zaparkowane około piętnastu metrów od nich. Podejdziemy do nich normalnym
krokiem. Problem w tym, że będziemy widziani z okna nad nami. Wejdziecie do wózka i z
bożą pomocą zawrócimy do terminalu A. A, nie C.
Ale nasz samochód stoi przy terminalu C przypomniał Pitt.
Zostawiamy samochód zdecydował Jesse.
Tak? zdziwił się Jonathan. Był zaskoczony. To był przecież samochód jego rodziców.
Jak jasna cholera potwierdził dosadnie Jesse. Chodzmy!
Do wózków bagażowych dotarli bez kłopotów. Każdy z nich odczuwał przemożną chęć
popatrzenia w górę, w okno, ale powstrzymali się. Jesse uruchomił ciągnik, gdy pozostali
weszli na wózek. Wdzięczni byli Jesse emu za jego szybkie i stanowcze decyzje. Uspokoili
się, kiedy zakręcili jak wąż i spokojnie skierowali się w stronę terminalu A.
Minęli kilku pracowników lotniska, lecz w żadnym z nich Jesse nie wzbudził podejrzeń.
Dojechali do terminalu A bez żadnych przeszkód. Tam znowu wykorzystali to, że porucznik
zna rozkład lotniska i obowiązujących procedur. Po minucie byli na zewnątrz terminalu i
czekali na lotniskowy autokar.
Pojedziemy autobusem do centrum. Tam wezmiemy mój wóz powiedział Jesse.
Co z autem rodziców? spytał Jonathan.
Jutro się nim zajmę obiecał porucznik.
Ryk silników potężnego odrzutowca przelatującego nad głowami uniemożliwił na chwilę
rozmowę.
To musieli być oni powiedział Jonathan, kiedy znowu mógł być usłyszany.
Teraz tylko pozostaje mieć nadzieję, że dotrą do odpowiednich ludzi w CKCh dodał
Pitt.
Muszą dotrzeć powiedziała Cassy. To nasza jedyna szansa.
Beau zajmował apartament w rezydencji. W pokoju znajdowały się drzwi prowadzące na
taras i dalej nad basen. Drzwi były uchylone i lekka, nocna bryza poruszała papierami na
biurku. W pokoju był Randy Nite i kilkoro z jego bliższych współpracowników. Starali się
wykonać pracę przeznaczoną na ten dzień.
Cieszę się powiedział Randy.
Ja także dodał Beau. Sprawy nie mogłyby toczyć się lepiej. Przeczesał palcami
włosy. Dotknął zmienionej skóry za prawym uchem. Podrapał się. Sprawiło mu to
przyjemność.
Zadzwonił telefon. Odebrał go jeden z asystentów Randy ego. Po krótkiej rozmowie
podał słuchawkę Beau.
Kapitan Hernandez ucieszył się Beau. Dobrze, że pan dzwoni.
Randy chciał usłyszeć, co mówi kapitan, ale nie zdołał.
Więc są w drodze do CKCh w Atlancie powiedział Beau. Dziękuję, że nas pan
powiadomił, ale zapewniam pana, że nie będzie tam żadnego problemu. Beau przerwał
połączenie, lecz nie odłożył słuchawki. Zamiast tego wybrał kolejny numer pod kierunkowym
404. Kiedy usłyszał głos z drugiej strony, odpowiedział: Doktor Clyde Horn? Tu Beau
Stark. Grupa, o której rozmawialiśmy dzisiaj, jest w drodze do Atlanty. Myślę, że jutro
pojawią się w Centrum Kontroli Chorób, więc proszę ich przejąć, jak zdecydowaliśmy.
Teraz Beau oddał słuchawkę.
Spodziewasz się jakichś kłopotów? spytał Randy.
Beau uśmiechnął się.
Jasne, że nie. Nie bądz śmieszny.
Jesteś pewny, że należało pozwolić odjechać Cassy Winthrope?
Rany boskie, ależ ty dzisiaj jesteś upierdliwy skomentował Beau. Tak, jestem
pewny. Jest dla mnie kimś wyjątkowym, więc uznałem, że nie będę jej traktował z pozycji
siły. Chcę, aby przystąpiła do nas z własnej woli.
Nie rozumiem, dlaczego tak o to dbasz wyznał Randy.
Sam nie wiem do końca, dlaczego tak się dzieje. Ale dość o tym. Chodzmy! Już czas.
Beau i Randy wyszli na balkon. Beau obrzucił krótkim spojrzeniem nocne niebo, wsunął
głowę z powrotem do pokoju i polecił jednemu z asystentów zejść na dół i włączyć światła w
dnie basenu.
Kilka minut pózniej basen rozjaśnił się. Efekt był imponujący. Gwiazdy intensywniej
świeciły, szczególnie te z galaktycznego serca Drogi Mlecznej.
Ile jeszcze? zapytał Randy.
Dwie sekundy odparł Beau.
Ledwie to powiedział, a niebo rozświetliło mnóstwo spadających gwiazd. Było ich
dosłownie tysiące. Spadały obfitym deszczem jak iskry podczas pokazu sztucznych ogni.
Piękne, prawda? skomentował Beau.
Cudowne.
To ostatnia fala powiedział Beau. Ostatnia fala!
Rozdział 14
Godzina 8.15
Nigdy nie widziałem niczego podobnego powiedział Jesse. Wiecie, o czym mówię.
Jak długo trójka młodych ludzi może się zbierać, zanim usiądzie wspólnie do śniadania?
To wina Cassy powiedział Pitt. Siedziała w łazience osiem lat.
Nieprawda zaprzeczyła gwałtownie i natychmiast się obraziła. Nie siedziałam tam
tak długo jak Jonathan. Poza tym musiałam umyć włosy.
Nie siedziałem długo żachnął się Jonathan.
Właśnie, że tak upierała się Cassy.
Dobrze już, wystarczy! krzyknął Jesse, po czym dodał łagodniejszym tonem:
Zapomniałem już, jak to jest mieć dookoła siebie dzieciaki.
Wszyscy spędzili noc w mieszkaniu kuzyna Pitta, uznając je za najbezpieczniejsze
miejsce. Pitt i Jonathan dzielili pokój. Jedynym problemem była pojedyncza łazienka.
Gdzie zjemy? spytał Jesse.
Zwykle jadamy U Costy powiedziała Cassy. Ale moim zdaniem ich kelnerka też
została zainfekowana.
Nieważne, dokąd pójdziemy, wszędzie będą stwierdził Jesse. Chodzmy do Costy.
Nie chcę jechać gdzieś, gdzie mogę spotkać kumpli z posterunku.
Dzień był piękny, słoneczny. Porucznik wyszedł pierwszy. Pozostałym kazał zaczekać
kilka minut, a sam sprawdził dokładnie samochód. Gdy się upewnił, że nikt go nie ruszał,
skinął na ukrytych za drzwiami przyjaciół. Szybko wsiedli do auta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]