[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-
Tak, moja droga - odparła Magdalena.
Pozostali, jak pewnie sobie wyobrażacie, wytrzeszczyli na nie oczy.
-
No, na mnie nie licz - powiedziała Mabel. - Nie pomogę mu. Zruj¬
nował Maccomo. On... Nie pomogę, nawet gdybym mogła. Nie obcho¬
dzi mnie to.
-
Mabel? - powiedział Aneba.
Mabel popatrzyła na niego.
-
Ty jesteś Mabel? - powtórzył.
-
Tak! - prawie krzyknęła.
Julius, Madame Barbue i Piruette nie mogli dojśd do siebie.
Aneba odwrócił się do nich, ale Magdalena nie dopus'ciła go do głosu.
-
To moja siostra - powiedziała. - Uciekła z domu, żeby wstąpid do
cyrku. Nie widziałyśmy się od dośd dawna.
Kiedy Primo ryknął poprzednio, cały Paryż zadrżał w posadach. Gdy zaryczał teraz, Wenecja wstrzymała
oddech.
Smutny i przejmujący, piękny dźwięk przetoczył się nad wodami i wy¬pełnił uszy, serca i umysły
wszystkich, którzy go usłyszeli - a usłyszeli go wszyscy.
Doża, który był blisko i wyraźnie zobaczył kły, padł zemdlony na po¬kład. Jego strażnicy próbowali temu
zapobiec, ale byli zbyt oszołomieni rykiem, by złapad go w porę.
Pozostałe lwy zerwały się na nogi i otoczyły swojego ojca, brata, ku¬zyna z pradawnych czasów.
Ludzie w łodziach patrzyli i wzdychali. Niektórzy łapali relingi, inni powpadali do wody.
-
Co to jest! Co to jest?! - wołali ci z tyłu.
-
To lew! - odpowiadali cicho ci z przodu. - To lew!
Wioślarze uśmiechali się promiennie.
Edward, w swojej specjalnej gondoli dla honorowych gości, zbladł i sięgnął po telefon.
-
Nie pamiętam tego lwa... - mruknął zdumiony Rafi.
Cłaudio stanął przy boku Primo, wyjął megafon i kiedy echo ryku uci¬chło nad wodami laguny, zaczął
krzyczed:
-
Obywatele Wenecji! Lew powrócił! Lew San Marco, nasz piękny,
szlachetny i uświęcony patron wrócił do nas w chwili potrzeby, by zdjąd
klątwę i zwrócid Wenecję jej ludowi! Zobaczcie, jak wstrętny doża leży
i trzęsie się na Pokładzie Historii! - (doża rzeczywiście się trząsł). - Zo¬
baczcie, jak jego zdradzieccy żołdacy drżą w Obliczu Prawdy! - (Straż¬
nicy doży spojrzeli na siebie. To o nich była mowa?). - Zobaczcie, jak
szlachetny lew szczerzy kły w obronie wolności i podnosi swój cudowny
głos za demokrację i sprawiedliwośd! Dożo! Ukorz się przed lwem mia¬
sta Wenecji! Pokłoo się woli ludu!
Doża wstał, blady jak ściana. Otoczyli go strażnicy z wyciągniętą bro¬nią, naprzeciw nich zaś stanęła
grupa wioślarzy.
-
Nigdy! - krzyknął doża drżącym głosem. - Nigdy! Doża nie pokło¬
ni się psom!
-
Obywatele Wenecji, wasz tak zwany przywódca nazwał was psami!
- zawołał Claudio.
Jeden czy dwóch strażników ze zdenerwowania przesunęło palce na spusty - a wtedy na przód wystąpił
Młody Lew. Stanął dokładnie na wprost straży i popatrzył na żołnierzy poważnym, smutnym wzrokiem.
Pozostałe lwy szybko poszły w jego siady. Zaczęły cicho warczed. Mło¬dy Lew wysunął pazury i lekko
Charlie! Zostaję tu!
Ale Primo...! - zaczął Charlie, ale szabłoząb tylko na niego popa¬
-
-
trzył.
drapnął nimi pokład. Ucichła muzyka, a nad wodą poniósł się zgrzyt pazurów o drewno.
Jeden z żołnierzy podniósł karabin i wycelował w Młodego Lwa. Nad statkiem zapadła przerażająca cisza
- i w chwili, gdy Młody Lew szyko¬wał się już do skoku, rozległ się głos dziecka:
-
Ani mi się waż!
To była Lavinia, stojąca na przedzie tłumu.
-
Nie waż się krzywdzid tego lwa! - wrzasnęła, a zawtórował jej tysiąc
innych głosów: signora Battistuta, matka Alessandra, Donatella, babcie, eki¬
pa telewizyjna, przygarbiony mężczyzna - wszyscy mieszkaocy Wenecji.
Strażnik szybko opuścił broo. Miał dopiero osiemnaście lat. Wcale nie chciał zabijad lwa, zresztą sam
uważał dożę za paskudnego starucha. W chwilę potem wioślarze otoczyli władcę, a jego straż uciekła.
Tłum zaczął wiwatowad.
Charlie przyglądał się temu wszystkiemu z podziwem.
Wtedy Primo, wciąż stojący na podwyższeniu i doskonale widoczny, opuścił głowę i zawołał:
-
Chłopcze, zostaję tu.
Charlie przełknął ślinę. Kim był, żeby mówid „ale" prehistorycznemu szablastozębemu lwu?
-
Ale Primo... - powiedział Młody Lew. Kiedy jednak zobaczył wy¬
raz twarzy smilodona, nie powiedział już nic więcej.
Srebrna Lwica zaczęła łkad.
-
Jesteś aż tak chory? - spytała.
.
Primo popatrzył na nią.
-
Tak, jestem aż tak chory - mrukną}. - A oni mnie lubią. To miasto,
tak jak ja, należy do przeszłości. Zostanę z nimi i z nimi pójdę na dno. To
ich uszczęśliwi.
Charlie poczuł napływające do oczu łzy. Młody Lew owinął ogon wo¬kół jego nogi.
-
Charlie - syknął Claudio. - Co one mówią?
-
Primo chce tu zostad!
-
Favoloso\ - wykrzyknął Claudio.
Tłum był coraz głośniejszy, napierał i nawoływał Charlie patrzył pustym wzrokiem na Claudia.
-
Twoja łódź czeka - powiedział gondolier. - Czy też zostajesz?
-
Jedziemy - odparł chłopiec. - My...
Zamierzał powiedzied: „My wszyscy jedziemy", kiedy uświadomił so¬bie, że nie chce nigdzie jechad.
Chciał zostad, znaleźd rodziców, wrócid do domu i byd bezpieczny.
Ale jak miał to powiedzied lwom?
Claudio by się nimi zaopiekował, oczywiście... Ale tyle razem prze¬szli. Nie chciał sprawid im zawodu.
Elsina całowała Primo. Najstarszy Lew coś do niego cicho mówił. Ludzie krzyczeli:
-
Leone! Marciano! Leone! Venezia!
Krzyczeli niczym kibice największego meczu świata. Claudio znów wskoczył z megafonem na platformę
obok Primo. Smi-lodon musiał jeszcze raz ryknąd, by uciszyd tłum.
-
Charlie - powiedział. - Niech twój tłumacz tłumaczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •