[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyatt odetchnął z ulgą, gdyż policjant zamierzał już odejść, ale kiedy jeden
z pozostałych ludzi coś do niego mruknął, zawrócił i spytał:
- Z jakiego pan jest kraju?
- Można by mnie nazwać Anglikiem - powiedział Wyatt. - Ale pochodzę z Grenady. Mój
znajomy jest Amerykaninem.
- Amerykanin! - Policjant splunął na ziemię. - Ale pan jest z Anglii. Zna pan Anglika
o nazwisku Manning?
- Nie - odparł Wyatt, kręcąc głową. Słyszał gdzieś to nazwisko, ale nie potrafił go
z niczym skojarzyć.
- Albo Fuller?
Zaczynał coś sobie przypominać.
- Chyba o nich słyszałem - przyznał. - Czy nie mieszkają na północnym wybrzeżu?
- Spotkał pan się z nimi?
- Nigdy w życiu ich nie widziałem - odparł Wyatt zgodnie z prawdą.
Jeden z pozostałych policjantów wystąpił naprzód i wskazał na niego ręką.
- Ten człowiek pracuje dla Amerykanów na Cap Sarrat.
- Aha, Anglik. Powiedział mi pan, że mieszka w hotelu. Dlaczego pan skłamał?
- Nie skłamałem - zaprotestował Wyatt. - Nocuję tu dzisiaj. Na Cap Sarrat nie można się
dostać; dobrze pan o tym wie.
Policjantowi nie trafiło to do przekonania.
- I nadal pan twierdzi, że nie zna tych ludzi, Fullera i Manninga?
- Nie znam ich - powtórzył cierpliwie Wyatt.
- Przykro mi, blanc, ale muszę panów zrewidować - oznajmił nagle policjant. Dał znak
swoim kolegom, którzy błyskawicznie do nich podeszli.
- Hej! - zawołał z przerażeniem Dawson. - Co ci idioci wyprawiają?
- Proszę nie ruszać się z miejsca - powiedział Wyatt przez zaciśnięte zęby. - Chcą nas
przeszukać. Niech to zrobią; im szybciej skończą, tym lepiej.
Po raz drugi tego dnia musiał znosić poniżającą, brutalną rewizję, tym razem była ona
jednak o wiele dokładniejsza. Wartownicy w pałacu szukali tylko broni - tych ludzi
interesowało coś więcej.
Wyattowi przetrząśnięto wszystkie kieszenie, a ich zawartość wręczono dowódcy
patrolu.
Przejrzał z zaciekawieniem portfel Wyatta, bardzo dokładnie go sprawdzając.
- Rzeczywiście pracuje pan na Cap Sarrat - oznajmił. - Ma pan amerykańską przepustkę.
Jakie zadania wykonuje pan tam dla wojska?
- %7ładnych - odparł Wyatt. - Jestem cywilnym naukowcem, przysłanym przez brytyjski
rząd. Zajmuję się pogodą.
Policjant uśmiechnął się.
- A może jest pan amerykańskim szpiegiem?
- Bzdura!
- Pański znajomy jest Amerykaninem. Jego też musimy zrewidować.
Dawson opierał się, kiedy zaczęto go obszukiwać.
- Zabierz ode mnie swoje brudne łapska, przeklęty czarnuchu! - krzyknął.
Człowiek, który przeprowadzał rewizję, nie zrozumiał tych słów, ale ton wypowiedzi był
jednoznaczny. W jakiś magiczny sposób w jego dłoni znalazł się nagle rewolwer i Dawson
zobaczył z bliska wylot lufy.
- Ty durniu! - odezwał się Wyatt. - Siedz cicho i daj się zrewidować. Wypuszczą nas, jak
niczego nie znajdą.
Natychmiast pożałował tych słów, gdyż przeszukujący Dawsona policjant krzyknął
triumfalnie i wyciągnął mu z ukrytej pod marynarką kabury automatyczny pistolet.
- A, więc po ulicach St. Pierre kręcą się nam w takim momencie uzbrojeni Amerykanie.
Pójdziecie panowie ze mną.
- Chwileczkę, proszę posłuchać... - zaczął Wyatt, przerwał jednak, czując na plecach lufę
pistoletu. Przygryzł wargę, gdy dowódca patrolu ponaglił ich gestem ręki. - Ty przeklęty
idioto! - naskoczył na Dawsona. - Po cholerę zabrałeś broń? Teraz wylądujemy w więzieniu
u Serruriera.
II
Causton bardzo ostrożnie wyłonił się z mroku i popatrzył w głąb ulicy, gdzie znikała
szybko kilkuosobowa grupa. Po chwili odwrócił się, wszedł ponownie do hotelu i pospiesznie
minął foyer. Pani Warmington i Julie opuściły właśnie kuchnię, przynosząc kolejne kanapki
oraz dzbanek kawy, a Papegaikos zajęty był ustawianiem na kontuarze baru butelek z wodą
sodową.
- Wyatt i Dawson zostali przyskrzynieni przez policję - obwieścił Causton. - Dawson
miał przy sobie broń i glinom się to nie spodobało. - Spojrzał na Greka, który spuścił oczy.
Julie odstawiła z brzękiem dzbanek kawy.
- Dokąd ich zabrali?
- Nie mam pojęcia - odparł Causton. - Pewnie do miejscowego aresztu, gdziekolwiek się
on znajduje. Wiesz, gdzie to jest, Eumenidesie?
- Na La Place de la Liberation Noire - odparł Grek i pokręcił głową. - Nie wydostaniecie
ich tamtont.
- Jeszcze zobaczymy - powiedział Causton. - Będziemy musieli ich wydostać, do
cholery: Wyatt miał w kieszeni palec rozrusznika od samochodu, a teraz ma go policja. Bez
tego wóz na nic się nam nie przyda.
- Są inne samochody - powiedziała szorstko pani Warmington.
- To jest myśl - przyznał Causton. - Masz samochód, Eumenidesie?
- Mia em - odparł Eumenides. - Ale wojsko siskie zabrało.
- Nie chodzi o samochód - wtrąciła się nagle Julie. - Chodzi o wydostanie Dave a
i Dawsona z rąk policji.
- Tym też się zajmiemy. Ale wóz bardzo by się nam teraz przydał. - Causton potarł
dłonią policzek. - Za daleko stąd do doków. To byłby cholernie długi spacer.
Eumenides wzruszył ramionami.
- Cemy samochód, a nie tatek.
- Nie co? - zdziwił się Causton. - A, statek! Nie, nie. Potrzebny mi brytyjski konsul,
który tam mieszka. Może potęga dyplomacji łącznie z potęgą prasy wystarczy, żeby
wyciągnąć Wyatta z pudła. Wątpię, żebym sam zdołał to zrobić. - Popatrzył z żalem na
kanapki. - Przypuszczam, że im szybciej wyjdę, tym szybciej wydostaniemy Wyatta
i Dawsona.
- Zdąży pan jeszcze napić się szybko kawy - powiedziała Julie. - I niech pan wezmie
kanapki do kieszeni.
- Dzięki - rzekł Causton, biorąc od niej filiżankę. - Czy są tu piwnice?
- Nie, nie ma - odparł Eumenides.
- Szkoda - stwierdził Causton, rozglądając się po barze. - Myślę, że powinniście się stąd
wynieść. W takich warunkach dochodzi zawsze do dezorganizacji życia społecznego,
a rabusie szukają przede wszystkim trunków. Przyjdą tutaj w pierwszej kolejności. Proponuję,
żebyście przenieśli się na razie na najwyższe piętro. Przydałaby się też barykada na schodach.
Zmierzył Greka chłodnym spojrzeniem.
- Mam nadzieję, że zaopiekujesz się paniami, kiedy mnie nie będzie.
- Zajme się siskim - odparł z uśmiechem Eumenides.
Nie była to zachwycająca odpowiedz, ale Causton musiał się nią zadowolić. Dopił
gorącą kawę, wcisnął do kieszeni parę kanapek i oznajmił:
- Postaram się wrócić jak najszybciej; mam nadzieję, że z Wyattem.
- Proszę nie zapomnieć o panu Dawsonie - wtrąciła się pani Warmington.
- Spróbuję - odparł oschle Causton. - Niech nikt nie wychodzi z hotelu. I tak jesteśmy już
w rozsypce.
- Rawst orne ma samochód - powiedział nagle Eumenides - Widzia em go. Ma te... no,
te... specjalne znaki. - Strzelił palcami, zły, że nie potrafi się wysłowić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]