[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się Jonathan.
- Więc zdobądzcie je! Zaróbcie! Pomyślcie skąd je wziąć!
- wykrzyknął sir Robert. - Jak myślicie, w jaki sposób
dorobiłem się majątku? Użyłem do tego rozumu - a nie
żerowałem na swych krewnych, którzy byli takimi
półgłówkami jak i wy!
Jego głos zagrzmiał, gdy dodał:
- Głupkowate nicponie, pozbawione rozsądku! Nie
pozwolę, byście roztrwonili moje pieniądze. Lord Locke
przynajmniej zna się na koniach. Wy nie potrafilibyście kupić
nawet muła.
Gdy starzec wygłosił swą mowę, jego twarz spąsowiała.
Nagle głowa opadła mu na piersi. Wyglądało, jakby nie mógł
złapać oddechu. Zdarzało się to już wcześniej. Gytha
wiedziała, że lekarz przepisał odpowiednie lekarstwo, które
należało podać w przypadku ataku. Szybko podbiegła do
drzwi. Spodziewała się, że Dobson czeka już pod drzwiami.
Była przekonana, że podsłuchiwał przez dziurkę od klucza i
stanął na baczność, gdy usłyszał jak naciska klamkę.
- Szybko biegnij po krople dla pana! - rozkazała.
Lokaj popędził do pokoju. Za chwilę przybiegł i wyjął z
kieszeni małą buteleczkę. Wziął szklankę stojącą na tacy z
alkoholem, napełnił ją do połowy wodą, po czym odmierzył
kilka kropli lekarstwa. Następnie przechylił szklankę i wlał
zawartość sir Robertowi do ust.
Zapadła cisza i wszyscy czekali aż lekarstwo zacznie
działać. Ale sir Robert leżał nieruchomo, z zamkniętymi
oczami. Dobson obrócił wózek przodem do drzwi.
- Zabijasz go - oto co robisz! - zwrócił się szorstkim
głosem do Vincenta. Potem wywiózł sir Roberta na wózku z
salonu. Kuzyni odprowadzili go wzrokiem do drzwi. Vincent
odezwał się pierwszy:
- Teraz straciliśmy wszystko.
- Czy jest jakaś szansa, że zmieni swój testament? -
zapytał Jonathan.
- Szczerze w to wątpię - odpowiedział Vincent - ale
możemy zakwestionować testament po jego śmierci. Miej się
na baczności, Gytho, jeśli to ty nakłoniłaś dziadka, aby
zostawił ci cały swój majątek, to spotkamy się w sądzie,
możesz być tego pewna!
Gytha pomyślała, że obaj kuzyni są bezlitośni i podli. Po
chwili odezwała się cicho:
- Zostawię lordowi Locke'owi opiekę nad moimi
sprawami.
- Teraz lepiej posłuchaj, moja miła - rzekł Vincent - co
mamy ci do powiedzenia.
- Nie mam najmniejszego zamiaru was słuchać -
odpowiedziała Gytha. - Obaj przyprawiacie mnie o mdłości.
Zawsze uważałam, że zasługujecie na pogardę.
Kontynuowała podnosząc głos:
- Przyjechaliście do dziadka tylko po to, by zdobyć jego
pieniądze. Teraz, gdy usłyszeliście już całą prawdę o sobie,
mam nadzieję, że was więcej nie zobaczę!
Mówiąc to wyszła z pokoju. Gdy zamykała drzwi,
usłyszała słowa Jonathana:
- Spójrz co narobiliśmy, Vincent! Musimy w jakiś sposób
wpłynąć na zmianę jej decyzji!
- Nigdy im się to nie uda - pomyślała Gytha. Ruszyła po
schodach na górę, by sprawdzić jak czuje się dziadek.
Dowiedziała się, że Vincent i Jonathan zostają na lunch,
dlatego też poprosiła, by posiłek podano jej na górze w
saloniku. Zjadła go w samotności.
Następnie, by uniknąć dalszej kłótni, udała się na
przejażdżkę. Miała nadzieję, że po drodze spotka lorda
Locke'a. Wypatrywała go między dębami. W końcu dostrzegła
w oddali znaną postać i poczuła w sercu wielką radość.
Przyjechał na tym samym czarnym ogierze, który przyniósł
mu zwycięstwo w wyścigach. Nie wyobrażała sobie, by
jakikolwiek inny mężczyzna mógł wyglądać w siodle równie
dumnie lub galopować na koniu tak wspaniale jak on. Jej
ojciec zawsze podziwiał go za to.
Gdy ujrzał ją, szarmancko zdjął kapelusz i zatrzymał
konia.
- Dzień dobry, panno Gytho! Czy przybywa mi pani na
spotkanie?
- Tak, przychodzę, by uprzedzić pana... że obaj kuzyni...
są w domu. Widząc jej przerażenie zapytał ostro:
- Co się stało?
- Powiedziałam im o naszych zaręczynach - odparła
Gytha z drżeniem w głosie. - Potem zszedł dziadek... i
rozpętała się okropna awantura. Dziadek strasznie się
zdenerwował... i dostał ataku. Zabrano go więc do łóżka.
Zamilkła na chwilę, po czym dodała:
- Vincent i Jonathan odgrażali się, że jeśli dziadek mnie
zostawi cały spadek, to zakwestionują testament.
- Tego się obawiałem! - krzyknął lord Locke.
Zsiadł z konia i stanął obok Gythy. Spojrzał na nią i
dostrzegł, jak bardzo jest blada. Jej oczy wydawały się
większe i jeszcze bardziej przerażone niż wczoraj.
- Co mam uczynić? - spytał.
- Czy nie wymagam zbyt wiele prosząc, by spotkał się
pan z nimi? Jestem pewna, że gdy pana zobaczą, zdadzą sobie
sprawę, że mówiłam poważnie i nic nie są w stanie już zrobić.
- Wątpię, czy zdołam powstrzymać ich od
zakwestionowania testamentu - rzekł lord Locke - ale jestem
gotów zrobić wszystko, co tylko pani zechce.
- Bardzo dziękuję - powiedziała Gytha. Ruszyli wolno
drogą. Lord Locke prowadził
Herkulesa do chwili, gdy stajenny podbiegł, by
odprowadzić konia do stajni. Gdy podchodzili do drzwi, lord
zdał sobie sprawę, jak bardzo Gytha jest przerażona.
Pomyślał, jak bolesne muszą być te doświadczenia dla tej
młodej, samotnej istoty.
- Na pewno - odezwał się gdy szli korytarzem - ma pani
jakąś bliską starszą krewną, która zgodziłaby się zamieszkać
tu na jakiś czas?
- Wątpię, czy ktokolwiek zgodziłby się znosić dziwactwa
dziadka - rzekła Gytha żałosnym głosem - a poza tym
niechętnie widzi on gości w swoim domu.
Otworzyła drzwi do salonu. Dokładnie tak jak
przypuszczała, kuzyni siedzieli przy kominku. Najwyrazniej
zawzięcie dyskutowali, szukając wyjścia z trudnej sytuacji.
Postanowili ponownie zobaczyć się z sir Robertem i
wpłynąć na zmianę jego decyzji. Gytha była jednak pewna, że
Dobson nie dopuści, aby ktokolwiek niepokoił dziadka w tym
stanie.
Choć była śmiertelnie przerażona, zdołała zachować
spokój. Weszła do salonu z lordem Locke'em u boku. Vincent [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •