[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Deb... - Hank skinął głową na powitanie.
- Co ty tu robisz? - Terry uśmiechnął się przyjacielsko.
. - Szukam Dusty'ego. Chyba powinnam zajrzeć do domu.
Ruszyła, nie oglądając się wstecz. Poszła prosto do swojego
pokoju. WyciÄ…gnęła z szafy bluzkÄ™ oraz bieliznÄ™ i poszÅ‚a do Å‚azien­
ki. WeszÅ‚a pod prysznic. StaÅ‚a w strumieniach gorÄ…cej wody, do­
kładnie usuwając z włosów zdzbła siana.
Nie mogła wprost uwierzyć, że pozwoliła dotykać się Dusty'emu
w taki sposób. Ale było cudownie.
Stała pod prysznicem, dopóki woda nie zaczęła stawać się coraz
chłodniejsza. Chociaż, kiedy wracała wspomnieniami do wydarzeń
na stryszku, dochodziła do przekonania, że powinna poczekać, aż
spłyną na nią strumienie całkiem lodowate.
To tylko fizyczny pociąg, powtarzała w myślach, wycierając się.
No, może nie całkiem. Uwielbiała słuchać jego opowieści, podobał
się jej ten łobuzerski rys jego charakteru, który sprawił, że ukradła
ciasto. Musiała przyznać, że odkąd poznała Dusty'ego, żyła jak
nigdy przedtem. Nawet sprzeczki z nim dawały jej wiele radości.
Nie. Stanowczo nie mogÅ‚a siÄ™ angażować. Taki sam bÅ‚Ä…d popeÅ‚­
niÅ‚a przecież jej matka. Doskonale pamiÄ™taÅ‚a kłótnie rodziców. Pa­
miÄ™taÅ‚a matkÄ™, nieustannie wypominajÄ…cÄ… ojcu jego wady. A prze­
cież powinna była pomyśleć o nich przed ślubem.
Wytarła włosy, związała je w koński ogon i ruszyła na spotkanie
z Dustym.
Dom byÅ‚ pusty. PoszÅ‚a do kuchni i wyjrzaÅ‚a przez okno. W bla­
dym świetle widać było barak i stajnię. Lecz przez drzwi na stryszku
nie była w stanie dostrzec niczego. Czy Dusty był tam jeszcze? Czy
może zszedł, kiedy Hank i Terry oporządzali konie? Ciekawe, jak
WESOAYCH ZWIT 103
im siÄ™ wytÅ‚umaczyÅ‚? Chyba nic nie powiedziaÅ‚. W koÅ„cu byÅ‚ sze­
fem. Dotknęła palcami ust. Potrafił całować najlepiej na świecie.
Dusty siedział na drewnianej podłodze, wsparty o belą siana.
Z dołu dobiegały go głosy mężczyzn krzątających się przy koniach.
Zrobiło mu się chłodno. Potarł dłonią policzek. Co za szczęście, że
ta mysz zjawiła się w odpowiednim momencie, pomyślał. Nie
chciał, by Deb znalazła się w niezręcznej sytuacji. A przybycie
jezdzców w chwili, gdy oni... Potrząsnął głową. Pragnął Deb.
Z każdą chwilą coraz bardziej.
Pokiwał w zamyśleniu głową. Musiał coś na to poradzić.
W przeciwnym wypadku groziły mu poważne tarapaty. Deb zbyt
zaangażowaÅ‚a siÄ™ w swojÄ… pracÄ™, by miaÅ‚a przejmować siÄ™ ja­
kimś kowbojem. Pragnęła rzeczy ładnych. I drogich. A on w ogóle
nie zwracaÅ‚ na nie uwagi. Znacznie bardziej zależaÅ‚o mu na lu­
dziach.
Dlaczego zatem zaprosił ją na ten weekend? I prawie posiadł na
stryszku nad stajniÄ…? Na stryszku! Pewnie wÅ‚aÅ›nie pakuje siÄ™, po­
myślał. Ale nie był skłonny się poddać. Przyjechała tu na weekend
i zostanie, pomyślał. Musi dać mu jeszcze jedną szansę, by mogli
zostać przyjaciółmi.
Przyjaciółmi? Chciał czegoś więcej.
No, a poza tym musiał upewnić się, że ostatecznie wstrzymała
zajęcie farmy Johna, czyż nie?
Kiedy ujrzał Hanka i Terry'ego, zmierzających do baraku, wstał
i otrzepał dżinsy. Nasadził na głowę kapelusz i podniósł paterę.
Uśmiechnął się. W tej sprawie była jego wspólniczką. Kto wie,
może uda mu się wykorzystać ten fakt?
Deb dostrzegÅ‚a go z kuchennego okna gdy szedÅ‚ przez podwó­
rze. Serce podeszło jej do gardła. Powinna zażądać, by odwiózł ją
do domu. Nie dlatego, że bała się, iż będzie próbował dokończyć
to, czego nie skończyli. Obawiała się, że ona sama będzie tego
104 WESOAYCH ZWIT
pragnęła. Bała się, że może się nagle okazać, iż to ona wcale nie
będzie chciała wyjechać. A to ją przerażało.
Dusty drgnął, zaskoczony jej widokiem. Podszedł do zlewu
i wstawił do niego paterę i widelce. Pudełek po lodach nigdzie nie
było widać.
- Pomyślałem, że lepiej zatrzeć ślady - powiedział.
- Najciemniej jest pod latarnią, tak? - bąknęła.
- Niezupełnie. Pomyślałem, że umyjemy paterę i mogłabyś
wstawić ją potajemnie do kredensu. A potem powiemy po prostu,
że Ivy pomyliła liczbę ciast.
- O, nie! Tylko nie to. - Skrzywiła się. - Nie zamierzam dać
się przyłapać z paterą pod pachą. To byłby ewidentny dowód
przyznania się do winy. Czego, chcę ci przypomnieć, robić nie
muszÄ™.
- To prawda. DostaÅ‚em caÅ‚usa. - Spojrzeli sobie w oczy i prze­
szedł ich dreszcz. To było cos" więcej niż całus.
- No dobrze - powiedział. - Umyj paterę, a ja wezmę szybki
prysznic. Potem przemycÄ™ jÄ… do kredensu.
- Jeśli dasz się złapać, Ivy obedrze cię ze skóry.
- Trudno. Muszę zaryzykować. - Westchnął ciężko.
- Powinnam pojechać do domu - powiedziała.
- Nie, Deb. Zostań. Odwiozę cię jutro po południu. Tak jak
zaplanowaliśmy. Proszę.
- Sama nie wiem...
Dusty zbliżył się do niej. Ostrożnie, jak do płochliwego
zrebięcia.
- Nie zamierzam przepraszać cię za incydent w stajni. Mnie się
to podobało. Tobie chyba też. Ale chyba rzeczywiście działaliśmy
zbyt szybko. Potrzebujemy więcej czasu.
- Tylko po co? Nie mamy wobec siebie poważnych zamiarów.
Oboje o tym wiemy. Chcemy od życia czegoś zupełnie innego.
- Czyżby, Deb? Czego ty chcesz?
WESOAYCH ZWIT 105
- Stabilizacji i bezpieczeństwa - odparła natychmiast.
- Eleganckiego domu i lśniącego zagranicznego samochodu.
- Ciężką pracą zdobyłam to, co mam. Przed nikim nie muszę
tłumaczyć się z tego, jak wydaję pieniądze.
- I to daje ci poczucie bezpieczeństwa? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl
  •