[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Do ślubu zostało tylko pięć godzin, kiedy
Shannon wymknęła się z zajazdu i poszła na
spacer. Wychodząc, nie uprzedziła nikogo, staran-
nie unikając rodziny i Gabe'a.
A zwłaszcza Josha.
Nigdy nie poddawała się łatwo, nigdy nie
uchylała się przed niczym. Ani przed życiem, ani
przed wyzwaniem, ani przed walką. Ale teraz
naprawdę czuła się tak, jakby uciekała. Jakby
zostawiała za sobą wszystko i wszystkich, jakby
czekała na zamówioną taksówkę, mając nadzieję,
że pierwszym lotem wróci do Nowego Jorku.
Oczywiście nie po to, żeby spotkać się z Rober-
S
R
tem. Skończyła z nim oficjalnie, mówiąc mu
przez telefon wszystko, co myśli i o nim, i o ich
związku, nie dopuszczając go przy tym do głosu.
A gdy już powiedziała swoje, rzekła:
- To wszystko, co mam ci do przekazania,
natomiast co ty chciałbyś mi powiedzieć, po
prostu mnie nie interesuje. - I przerwała po-
łączenie.
To było cudowne. Poczuła się wyzwolona.
Prawie tak wyzwolona, jak podczas miłosnej
nocy z Joshem.
Nie, ta potrzeba ucieczki nie miała nic wspól-
nego z Robertem ani z chęcią rzucenia się w wir
pracy, co było jej ucieczką z wyboru, ilekroć
musiała się odizolować, żeby móc pózniej stawić
czoło przeciwnościom. Tym razem chciała po
prostu uciec przed weselem i w samotności spo-
kojnie wszystko przemyśleć. Jej dalszy pobyt
w zajezdzie, z całą rodziną, nie ułatwiał zadania.
Przede wszystkim za blisko był Josh.
To są uniki, przyznała w duchu. I to nie jest
w porządku wobec Josha. Próbowała mu powie-
dzieć o swojej rozterce podczas wczorajszej prób-
nej kolacji, ale ilekroć podchodziła do niego, jej
determinacja gdzieś się rozpływała. I właśnie
dlatego potrzebuje czasu i przestrzeni.
W głębi serca - szczerze i bez ogródek - wie-
działa, że między nią i Robertem nie może się
ułożyć. Ale była zbyt uparta i zbyt optymistycz-
S
R
nie nastawiona, żeby przyznać się do tego znacz-
nie wcześniej.
Kiedy zakochała się w Robercie, był zupełnie
innym człowiekiem. Stopniowo zaczął się zmie-
niać, a ona, próbując mu się przypodobać, też
stawała się kimś innym. Miesiącami starała się
przeobrazić w kogoś, kogo Robert zaaprobuje,
lecz mimo to zawsze dopatrzył się jakiegoś bzdur-
nego w jej mniemaniu uchybienia, które nie-
świadomie popełniła. Reagował niezadowole-
niem, a ją ogarniało zniechęcenie. Po prostu kom-
pletnie nie pasowali do siebie.
Teraz, kiedy po raz pierwszy oddaliła się tak
bardzo, musiała przyznać, że kobieta, jaką miała
się stać pod wpływem - czy z nakazu - Roberta,
zupełnie jej nie odpowiadała. Taka kobieta powin-
na wszystko robić z determinacją, ale bez pasji.
Emocje były zabronione, tylko chłodna kalkulacja
i planowa realizacja celu. I potem od nowa to
samo. Nie chciała być zimnym automatem, który
perfekcyjnie pokonuje kolejne szczeble kariery,
jest
skoncentrowany tylko na sobie - i na panu i wład-
cy Robercie Newhallu - i planowo wyzbywa się
wszelkiej spontaniczności i radości życia.
Wreszcie dotarła do niej najgorsza z prawd.
Mężczyzna, z którym zamierzała dzielić życie,
był tak naprawdę potworem. Skrajnym egoistą
i emocjonalną pustynią, ona zaś w jego planach
była jedynie użytecznym narzędziem. Czyżby jej
S
R
eksnarzeczony pozbawiony był wszelkich uczuć
wyższych?- Tylko skrajnie egoistyczna żądza po-
siadania - wysokiego stanowiska, reprezentacyj-
nej i wykształconej żony, rosnącego majątku. Do
tego zredukował swoje życie? To graniczyło z so-
cjopatia! Taki ktoś sam nigdy nie zazna praw-
dziwego szczęścia, za to unieszczęśliwi wszyst-
kich, którzy w jakikolwiek sposób zwiążą z nim
swój los...
Wzdrygnęła się. Nie o takim życiu marzyła.
I nigdy na takie życie się nie zgodzi.
Przystając, żeby powąchać dziką różę, zamk-
nęła oczy. Nie pamiętała, kiedy śmiali się z Rober-
tem ostatni raz. To po prostu niesłychane! Prze-
cież śmiech jest potrzebny człowiekowi jak tlen,
bo inaczej marnieje.
Ten brak śmiechu najlepiej scharakteryzował
eksnarzeczonego. I to, że przy nim straciła zdol-
ność do śmiechu. Toksyczność Roberta była
wprost przerażająca, po prostu truł swoim chło-
dem i egoizmem/tych wszystkich, którzy się do
niego zbliżyli. A ona zbliżyła się najbardziej...
To, że przejrzała na oczy, w pewnym przynaj-
mniej stopniu zawdzięczała Joshowi, który poka-
1
zał jej, że poza Robertem istnieje inne życie, i za
to, niezależnie od tego, czy jest kobieciarzem, czy
nie, zawsze będzie mu wdzięczna.
Problem w tym, pomyślała, powoli wracając
do zajazdu i do swoich obowiązków, że zakochała
S
R
się wjoshu. Z drugiej strony Robert przynajmniej
powiedział, że chce ją poślubić; Bóg ją strzegł
i zerwała z nim, lecz jednak Robert poprosił ją
o rękę. Natomiast Josh?
Przeczuwała, że Alexis ma rację. Josh nie
należał do tych, którzy kwapią się do żenia-
czki. Dawny Josh, ten z liceum, może byłby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]