[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w Nowym Jorku rozpoznałem tego mężczyznę, który kilka
minut wcześniej siedział naprzeciwko mnie przy stole u Hol-
mana. Myślę, że zmyliła go charakteryzacja, w którą mnie pan
przezornie zaopatrzył, bo nie odezwał się ani słowem, choć
prawie się o mnie otarł. Musiałem wsiąść do pierwszego lep�
szego pociągu i może to fakt, że jechał do Chicago, ostatecznie
zbił go z tropu. W każdym razie po odjezdzie pociągu więcej
go nie zobaczyłem. Raczej niespodziewanie udało mi się do�
stać salonkę i natychmiast poszedłem spać, po czym wy�
siadłem z pociągu o świcie, kiedy chwilowo został zepchnięty
na bocznicę. Przeszedłem kawałek piechotą, a potem wy�
nająłem wóz, dotarłem do stacji i złapałem pociąg do Pittsbur-
gha. Nie udało mi się wysiąść z poprzedniego pociągu wcześ�
niej, bo nie stawał na żadnej stacji, a wyjechał z Nowego Jorku
póznym wieczorem. Uznałem, że objazd będzie mniej ryzyko�
wny. Nie spodziewałem się, że i w Pittsburghu będą na mnie
czekać. Wciąż nie mogę zgadnąć, jak wpadli na mój trop, ale
gdy tylko dojechałem, zauważyłem Baldera wyciągającego
szyję ponad tłumem. Natychmiast wymknąłem się z dworca
i przed samymi drzwiami wyjściowymi znalazłem powóz.
Wsiadłem i kazałem się zawiezć na stację East Liberty.
Po tym doświadczeniu zawsze już chyba będę się obawiał
zamkniętych powozów. Mam powody. Ledwie zdążyłem
zamknąć drzwi, woznica pognał jak szalony. Nie myślałem
o tym, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że jedziemy już dłużej
niż się spodziewałem, a koń wciąż pędzi galopem. Potem za�
uważyłem, że jesteśmy w nie znanej mi, opuszczonej dzielnicy.
Zastukałem w szybę i zawołałem woznicę, ale nie zwrócił na
mnie uwagi. Okazało się, że drzwi i okna są zablokowane.
Odkryłem, że woznica ma uzbrojonego towarzysza. Po usil�
nych staraniach udało mi się otworzyć jedne drzwi i uciec,
kiedy stanęliśmy przed przejazdem kolejowym. Jestem przeko�
nany, że było to porwanie i że gdyby nie udało mi się uciec
w tamtej chwili, już nigdy nie usłyszałby pan ani o mnie, ani
o wiadomości. W końcu dotarłem na dworzec East Liberty
i wskoczyłem do pierwszego pociągu.
Ogromnie się cieszę, że mogę wreszcie pozbyć się tego pa�
pieru. Moja opowieść byłaby jeszcze dłuższa, ale chciałem
przedstawić przede wszystkim najistotniejsze zdarzenia.
Poczciwy szef serdecznie uścisnął dłoń Gordona i rzekł:
- Musisz być wyczerpany. Na pewno ostatniej nocy niewie�
le spałeś.
- Rzeczywiście - przyznał Gordon. - Całą drogę przesie�
działem w zatłoczonym wagonie na twardej ławce. Poza tym
byłem raczej przejęty.
- Naturalnie! - wykrztusił szef z atakiem kaszlu, co miało
znaczyć, że jest głęboko poruszony. - Nie zapomnimy ci tego,
młodzieńcze. Teraz proszę wrócić do domu i dobrze się wy�
spać. Możesz mieć cały dzień wolny, a jutro rano opowiesz mi
resztę. Czy nie ma nic więcej, o czym wymiar sprawiedliwości
powinien się dowiedzieć natychmiast?
- Nie sądzę - odrzekł Gordon z ulgą. - Mam listę osób
obecnych na kolacji u Holmana. Sporządziłem ją wczoraj, kie�
dy nie mogłem zasnąć. Zanotowałem też kilka urywków
rozmów, które świadczą, jak daleko zaszedł spisek. Gdybym
nie znał treści szyfru, nie byłbym w stanie zrozumieć, o czym
była mowa.
- Hm... tak. Gdybyśmy przedtem mieli więcej czasu, mógł�
bym ci wszystko wytłumaczyć. Z drugiej strony lepiej było,
żebyś się zachowywał swobodnie. Uznałem, że najlepiej bę�
dzie, jeżeli nie będziesz znał treści szyfru.
- Myślę, że tak właśnie było dobrze. Jest pan doskonałym
organizatorem, sir! Przewidział pan każdy szczegół... To po
prostu niewiarygodne!
- Uff! Wracaj do domu i kładz się do łóżka! - rzucił szef
raczej opryskliwie.
Nacisnął guzik dzwonka i pojawił się służący.
- Czy wyjście jest czyste, Jessup?
- Tak, proszę pana - oświadczył służący. - Postrzelali
trochę w parku i wzięli tamtych na posterunek. Eskorta dla
pana czeka pod drzwiami.
- Zbieraj się do domu, Gordon, i nie zjawiaj się w biurze
wcześniej niż jutro o dziesiątej. Przyjdz prosto do mojego ga�
binetu.
Gordon podziękował i wyszedł za siwym służącym. Zasko�
czyli go czekający na zewnątrz policjanci. Jeszcze bardziej
zastanowił go fakt, że jeden wciąż jechał przed nim, a drugi
trzymał straż z tyłu. Ulżyło mu, że nie musiał opowiadać wszy�
stkich szczegółów. Teraz pragnął jedynie wrócić do Celii i po�
wiedzieć jej o wszystkim, ale zarazem bał się tego momentu
bardziej niż czegokolwiek dotąd. Oparł się wygodnie, ukrył
twarz w dłoniach i spróbował wymyślić jakiś początek, ale był
w stanie myśleć tylko o jej słodkich, pełnych łez oczach i cudo�
wnym poranku, jaki spędzili razem w Milton. Urocze małe
Milton. Czy dane mu będzie tam wrócić?
Wolno mijały godziny. Stojąca w oknie Celia denerwowała
się coraz bardziej, a on wciąż nie wracał. W końcu pojawił się
samochód w eskorcie dwóch konnych policjantów, a w nim
ten, na którego czekała.
Na chwilę przestali ją interesować ukryci w krzakach męż�
czyzni, a kiedy znowu zwróciła na nich uwagę, biegli jak sza�
leńcy w kierunku przeciwnym do nadjeżdżającego samochodu,
usiłując zatrzymać taksówkę.
Zobaczyła, jak Gordon wysiada z samochodu i wchodzi do
budynku, jak samochód odjeżdża, a policjanci zatrzymują się
na rogu ulicy. Usłyszała odgłos wjeżdżającej windy, trzask
drzwi, gdy zatrzymała się na piętrze, a w końcu zbliżające się
kroki i chrobot klucza w zamku. Splotła dłonie, odwróciła się
i spojrzała na niego zarazem z radością i strachem.
- Och, tak się o ciebie bałam! Jak dobrze, że wreszcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]